Życie nocne płatne w lirach. Afera obyczajowa w mieście Ratibor

Życie nocne płatne w lirach. Afera obyczajowa w mieście Ratibor

Po I wojnie światowej policja, a szczególnie obyczajowa, miała w Raciborzu ciężkie życie. Powojenne trudności gospodarcze, recesja i bezrobocie – spowodowane głównie przyłączeniem wschodnich gmin powiatu do odrodzonej Polski, odcięciem miasta od pobliskiego taniego węgla – rodziły biedę i ubóstwo a przy tym niepokoje społeczne i konflikty. O mało znanych faktach z dziejów Raciborza pisze dr Ryszard Kincel (z archiwum Ziemi Raciborskiej)

W myśl postanowień traktatu wersalskiego w lutym 1920 r. przybyły na Górny Śląsk wojska francuskie, włoskie i angielskie pod dowództwem generała Julesa Gratiera, które miały za zadanie zabezpieczyć porządek i bezpieczeństwo na terenie objętym zaplanowanym plebiscytem. Do Raciborza w charakterze alianckich wojska okupacyjnych trafił 4 baon 135 Pułku Strzelców Alpejskich armii włoskiej pod dowództwem pułkownika Francesco Salvioniego. Żołnierze włoscy rozlokowali się w koszarach przy dzisiejszej ul. Dąbrowskiego. Stacjonowali tam do lata 1922 r. 4 baon 135 pułku stacjonował również w Krzanowicach. Strefą wojska włoskiego było nadto powiaty: rybnicki, strzelecki, kozielski, głubczycki i prudnicki.

Włosi pilnowali m.in. trzech miejskich mostów na Odrze. Starsi raciborzanie opowiadają, że maszerujące przez miasto trochę egzotyczne wojsko i jego komendy uno-duo, uno-duo (raz-dwa, raz-dwa), wzbudzały sporą wesołość i były głośno przedrzeźnianie przez łobuzów. Aliści jak się okazało raciborskie panny miały znacznie pozytywniejszy stosunek do ognistych południowców.

Z pilnowaniem mostów przez żołnierzy włoskich związana jest zresztą znana anegdota. Otóż raciborski Dyl Sowizdrzał, Krzysztofek, pewnego razu rozpowszechnił wiadomość, że nocą zostanie wysadzony most zamkowy. Włosi zarządzili oczywiście ostre pogotowie, tymczasem wieczorem pojawił się Krzysztofek z polewaczką i ku zdumieniu Włochów a radości raciborzan solidnie spryskał most wodą, gdyż w języku niemieckim sprengen znaczy zarówno wysadzić jak i pokropić.

Kłopoty policji

Po I wojnie światowej policja, a szczególnie obyczajowa, miała w Raciborzu ciężkie życie. Powojenne trudności gospodarcze, recesja i bezrobocie – spowodowane głównie przyłączeniem wschodnich gmin powiatu do odrodzonej Polski, odcięciem miasta od pobliskiego taniego węgla – rodziły biedę i ubóstwo a przy tym niepokoje społeczne i konflikty. Ustanowienie granicy polsko-niemieckiej u bram miasta podzieliło liczne rodziny, przemieszczenia ludnościowe zachwiały stabilnością społeczności miejskiej, w mieście zaś rosła przestępczość, szerzyła się zakazana prostytucja oraz zgorszenie publiczne.

Policja obyczajowa miała więc sporo roboty w walce z marginesem społecznym, kiedy to jej zakres obowiązków znacznie się poszerzył po przybyciu do miasta batalionu włoskich i niewielkiej ilości angielskich żołnierzy. Rzecz idzie o kłopotliwą dla policji seksualną obsługę aliantów o czym świadczy fascykuł akt pt. Sitten-Polizei 1920-1924 przechowywany w raciborskim Archiwum Państwowym.

Tradycje współpracy

Współpraca raciborsko-włoska miała zresztą duże tradycje. Już w czasach, gdy księstwo raciborskie i duża część Włoch pod berłem Habsburgów, a przede wszystkim dobrotliwej cesarzowej Marii Teresy, tworzyły jedno państwo, w Raciborzu osiadali kupcy włoscy. Rodziny: Bordollo, Cecola, Galli, Rapstani, Rossi, Saluci, Scotti i Toscana mają znaczne zasługi dla miasta, w którym zajmowały się kupiectwem i bankierstwem. Kupcy włoscy zakładali w Raciborzu domy handlowe, fundowali szpitale a kilku obywateli włoskich było nawet senatorami czyli rajcami.

Zatem wojakom ze słonecznej Italii przyszło kontynuować tradycje współpracy raciborsko-włoskiej w dziedzinie niezbędnych usług i obrotu pieniężnego. Albowiem ku radości raciborskich pań lekkich obyczajów temperamentni Włosi okazali się znakomitymi klientami, którzy wnet zdynamizowali życie nocne miasta i nadali mu nowych, intensywniejszych barw.

Lekcje konwersacji

Początkowo pewną barierą w rozwoju raciborsko-włoskich nomen omen stosunków była trudność w porozumiewaniu się nocnych dam z południowymi soldati. Na tym etapie strony prawdopodobnie uruchomiły powszechny kod miłości w postaci odpowiednich gestów, mimiki, mowy oczu i ciał. Najmniej kłopotu było z końcową fazą miłości a właściwie z jej rozliczeniem. Wystarczyło na palcach pokazać stosowną kwotę, która liczona w markach – przelicznika w lirach nie znamy – w Raciborzu oscylowała od 5 marek do…nieznanej nam sumy. Z górną granicą mamy znaczny ambaras, gdyż jedna z panienek szczerze wyznała policji, iż za jedną usługę zainkasowała 1000 marek a to wtenczas było bardzo dużo pieniędzy. Albo więc panienka była wyjątkowo atrakcyjna, albo przechwalając się nadmiernie łgała w żywe oczy.

Później panienki i panie opanowały podstawowy zasób włoskich słów, przeto nie mitrężono czasu na wstępne ustalenia i końcowe rozliczenia. Ba, niektóre amatorki włoskiego nawet nauczyły się języka Dantego i Petrarki o czym wiem dzięki relacji dzielnicowego wachmistrza policji niejakiego Wewerki. Otóż dnia 9 września 1921 r. na zarządzenie włoskiego kapitana Nura musiał on o godz. 10.45 wieczorem usunąć spod koszar i deportować do więzienia politycznego (?) dwie prostytutki: Gertrudę P. i Paulinę S. oraz robotnicę Marię P.

Pan kapitan doniósł bowiem policji, że owe panie zjawiły się pod koszarami około godz. 9.15 i wszczęły zawodową konwersację z włoską załogą. Kiedy zdenerwowany tą sytuacją kapitan Nura udał się do nich i zażądał opuszczenia placu przed koszarami, kobiety w ogóle nie zareagowały. Co gorsza: „Oprócz tego S. przeklinała kapitana i rzucała na niego ciężkie obelgi rzekomo w języku włoskim”. Jak widzimy wachmistrz Wewerka był niedowiarkiem: nie wierzył ani w relację kapitana ani w zdolności językowe raciborzanek.

Od żołnierza do armii

Najczęściej policja obyczajowa zarzucała panienkom i paniom detaliczne uwodzenie włoskich żołnierzy lub oficerów. Zdarzały się jednak również posądzenia o hurtową demoralizację armii, tworzącą wówczas południową flankę aliantów. Na przykład 5 sierpnia 1920 r. Marta U. oskarżyła Agatę L. następującymi słowy: „Ona wraz z Z. szwenda się z włoskimi oficerami i żołnierzami”. Przesłuchana na tę okoliczność Agata L. zaprzeczyła publicznemu puszczaniu się, ale jednocześnie przyznała : „Pewnego razu rozmawiałam z U., która mi powiedziała, że jeżeli się zadam z Włochami, to powinnam zażądać od stosunku co najmniej 20 marek”.

O podobną działalność hurtową oskarżono 16 czerwca 1921 r. siostry K., które ustawicznie „obcują z Włochami i ciągle włóczą się w pobliżu koszar oraz miejsc przebywania Włochów”. Wachmistrz Czekalla miał nawet dokładniejsze informacje o jednej z nich: „Ona codziennie obcuje z Włochami u Czaji”, czyli w popularnym lokalu.

Wszak rekordzistką wśród demoralizatorek wojsk międzysojusznicznych okazała się Maria U. Jej policyjne dossier zawiera dokumenty z dość zróżnicowanymi informacjami, których ciężar moralny rósł z miesiąca na miesiąc wraz z rozwojem usług. Dnia 20 maja 1921 r.: „U. obcuje z Włochami”, 19 grudnia 1921 r: „Jak poprzednio U. zadaje się z włoskimi i angielskimi żołnierzami”, 21 stycznia 1922 r.: Ona obcuje jak przedtem z międzysojuszniczymi wojskami okupacyjnymi”. Wprost nie do wiary.

Groźby Wenery

Raciborsko-włoska miłość za marki albo liry rozkwitała w najlepsze, kiedy doszło do namiastki konfliktu włosko-niemieckiego w ważnej sprawie. Dowodem na to jest doniosłe pismo opatrzone aż trzema pieczęciami:

Powiat Miejski Racibórz. Nr 1872 de prot. PILNE. Racibórz, dnia 4 stycznia 1921. Do Zarządu Policji w Raciborzu.

Lekarz batalionowy poinformował nas, że niektórzy żołnierze zostali zarażeni chorobą weneryczną przez następujące kobiety: Paulinę S. ul. Mariacka 2b i Elżbietę D. Ul. Mariacka 64. Doniesienie przesyłamy z prośbą o wszczęcie stosownego postępowania. Major Invrea – Kontroler Miejskiego i Wiejskiego Powiatu Racibórz”. Okrągła pieczątka miała napis: „Commission Interalliee de Gouvernement et de Plebiscite de Haute-Silesiie. Controle de Cercle Ratibor (Racibórz) Ville.

Policja natychmiast podjęła energiczne dochodzenie w sprawie moralnego i fizycznego osłabienia włoskiej armii, która okazała się jednak nierzetelnym informatorem. Mianowice po doprowadzeniu obu kobiet do badania krwi w szpitalu wyszło na jaw, że Paulina S. może nie była czysta jak lelija, ale choroby wenerycznej u niej też nie stwierdzono. Kto więc w Raciborzu siał spustoszenie wśród chłopców spod lazurowego nieba? Otóż Elżbieta D., owszem nosiła w łonie krętki blade, aliści do szpitala nie została przyjęta „z powodu braku miejsc”. Już wtenczas szpital był za mały.

Legia cudzoziemska

W tym podtytule jest trochę przesady, z panienek i pań współpracujących w Raciborzu z międzysojuszniczymi wojskami okupacyjnymi nie udałoby się utworzyć legii, ale na zgrabny pluton nocny nie zabrakło by kandydatek. Albowiem wedle informacji policji obyczajowej w 1922 r. aż 42 raciborzanki oraz panienki spod Rybnika (czyli wówczas z Polski) i spod Głubczyc były zaangażowane w tę współpracę. Jak na około 45 tys. mieszkańców Raciborza była to spora liczba. Prawie wszystkie były stanu wolnego, dwie były wdowami, dwie inne mężatkami. Najpopularniejszym imieniem wśród nich była Truda (aż osiem Gertrud), ponadto były cztery Any (Anny), Jadwigi, Mariki (Marie) i Marty.

Nie o wszystkich posiadamy dokładne dane osobowe, lecz z dużym prawdopodobieństwem można powiedzieć, że były to w większości bardzo młode dziewczyny. Kiedy w lutym 1922 r. policja obyczajowa doprowadziła 14 „kobiet zadających się z Włochami” do wenerologa, tam ustalono nie tylko ich stan zdrowia, ale również wiek. Te dane są zastanawiające i smutne. Otóż średnia wieku wynosiła 20 lat. Najstarsza miała 29 lat, najmłodsza 15.

Niektóre z tych biednych dziewcząt, które przecież nie z radości życia wyszły na ulicę, ale głównie z niedostatku, tak dalece zagustowały w cudzoziemskich żołnierzach, tak dalece stroniły od kontaktów z ziomkami, że wyjazd batalionu włoskiego z Raciborza stał się ważną cezurą w ich życiu. O jednej z nich, Jadwidze N. pisał wachmistrz w protokole z 1 sierpnia 1922 r.: „Od czasu odjazdu stąd wojska okupacyjnych nie zauważono, aby N. oddawała się zawodowo nierządowi”.

Amoroso

W aktach policji obyczajowej znajduje się sporo anonimów w sprawie niemoralnego prowadzenia się dziewcząt i kobiet. Część z nich była na pewno kłamliwa, podyktowana może prostą zawiścią albo podłością. Niekiedy przeczuleni rodzice zupełnie niepotrzebnie wszczynali dochodzenie wobec swych latorośli, jeżeli tylko ich zachowanie wzbudzało jakieś podejrzenia.

Pewien maszynista kolejowy doniósł policji i spowodował regularne śledztwo, ponieważ w pokoju 17-letniej córki Gertrudy znalazł elegancką kartę wizytową (wpiętą przez policję do akt) włoskiego oficera: „Chiozzi Mario Sottotenente”. Nikomu nie przyszło jakoś na myśl, iż dżentelmeni w dwuznacznych sytuacjach nie posługują się wizytówkami.

Niekiedy policja miewała sporo kłopotów z odróżnieniem płatnej miłości o miłości spontanicznej i bezinteresownej, w którą stróże prawa raczej mało wierzyli. Mnóstwo perypetii było np. z ekspedientką panną Bertą G., na którą być może zawistne koleżanki najpierw doniosły, że już od dłuższego czasu ciągle przebywa między włoskimi żołnierzami, a później, że uprawia zawodowy nierząd.

Tymczasem skrupulatne dochodzenie wykazało, iż ona utrzymuje stałą znajomość z pewnym włoskim oficerem, z którym też niedawno temu była na basenie. Sama Berta podczas przesłuchania przyznała: Od 4 miesięcy przestaję z pewnym Włochem zatrudnionym w Komisji Międzysojuszniczej. To jest trwała znajomość. Z innymi mężczyznami nie obcowałam płciowo. Lecz zanim zapewne ładna dziewczyna znalazła się poza kręgiem podejrzeń o prostytucję, przeszła przez mnóstwo upokorzeń, włącznie z przebadaniem w szpitalu. Straciła dobrą opinię wśród znajomych i w środowisku.

Liczne kontakty raciborzanek z żołnierzami i oficerami włoskimi były na pewno całkiem niewinne; bądź co bądź byli to młodzi, przystojni ludzie, a serce nie sługa. Oderwani na długo od swych domów rodzinnych, przyjaciół i środowisk, przebywając w warunkach koszarowych, osamotnieni młodzieńcy szukali ciepła i szczęścia w ramionach ładnych raciborzanek, niekiedy je nawet znajdywali.

Wiele raciborzanek bowiem rzeczywiście zakochało się na zabój w urodziwych południowcach, niektóre nawet powychodziły za nich za mąż i wyjechały do słonecznej Italii. Wspominający te lata znany raciborzanin dr Herbert Hupka pisze, że te romanse i zamążpójścia szokowały miejscową opinię publiczną.

dr Ryszard Kincel, fot. włoskich wojsk rozjemczych z kolekcji Henryka Sowika

Opublikowane przez
WAW
Dołącz do dyskusji

WAW

Wydawca, redaktor naczelny - zapraszam do kontaktu autorów oraz czytelników pod adresem mailowym ziemia.raciborska@gmail.com