O kryminalnej aferze z 1909 roku

O kryminalnej aferze z 1909 roku

Nie bacząc na późną godzinę, wysłano do pobliskiego Raciborza gońca, który zawiózł na posterunek policji pośpiesznie napisany list powiadamiający o zaistniałym zdarzeniu. Nie wybiła jeszcze północ jak przybył inspektor policji wraz z dwoma posterunkowymi…

Zakup w 1875 roku od spadkobierców dra Carla Johanna Christiana Kuh`a prawie 500-hektarowego majątku w Wojnowicach okazał się dla rodziny rotmistrza Heinricha Friedricha Banck`a nie tylko wspaniałą lokatą kapitału, ale także sposobem na spokojne, choć pracowite i dostatnie życie. Nie bez znaczenia dla ambitnego Heinricha było także przejście w ten sposób do nowej sfery społecznej – ziemiaństwa. Leżący w urokliwej okolicy, otoczony pięknym parkiem, okazały dwór po doktorze Kuh`u, choć doskonale przystawał do potrzeb życiowych zaledwie czteroosobowej rodziny, w miarę poszerzania się kontaktów towarzyskich z co bardziej utytułowanymi sąsiadami i właścicielami majątków, powoli stawał się niewystarczający dla ambitnego i coraz bardziej ustosunkowanego Heinricha. Jeszcze przed pięćdziesiątką spełnił on swe marzenia rozbudowując swą dotychczasową rezydencję w okazały pałac, którego wnętrza mieszczące kilkadziesiąt pokoi, nie odbiegały swym wystrojem od siedzib okolicznej szlachty, a nawet arystokracji. Ożeniony z Anną Sophie, miał dwóch synów, Eduarda Carla oraz Wernera Luisa, którym chciał zapewnić dobry start w kręgach, do których aspirował. Co prawda rodzina Heinricha Banck`a cieszyła się znakomitą opinią i pielęgnowała kontakty z wieloma właścicielami ziemskimi, lecz formalnie nie zaliczała się do stanu szlacheckiego. Ukoronowaniem wspinania się po drabinie godności, była więc nobilitacja w dniu 7grudnia 1908 roku, a więc przyjęcie w szeregi szlachty pruskiej połączone z nadaniem herbu. Na ceremonię nobilitacji Heinrich Friedrich udał się do Neues Palais w Poczdamie, gdzie z rąk króla Prus i cesarza niemieckiego Wilhelma II Hohenzollerna otrzymał stosowne dokumenty. Po powrocie do Wojnowic, postanowili wraz z małżonką, że na wiosnę wydadzą z tej okazji wielkie przyjęcie, w stylu tak wówczas modnego garden party, na które postanowili zaprosić swoich ustosunkowanych i utytułowanych sąsiadów oraz przyjaciół. W związku z tym rozpoczęły się przygotowania. Alejki wysypano białymi kamykami, przystrzyżono żywopłoty, wystawiono z oranżerii palmy, a między tarasem a parkowym stawem stanął paradny namiot. Reszty dokonała sama natura, bo w stawie jak na zawołanie zakwitły grążele i lilie wodne, a rododendrony – jak to w maju – mieniły się feerią barw.

Specjalny kurier już w marcu rozwoził zaproszenia. Wśród zaproszonych na przyjęcie znaleźli się między innymi: Heinrich hrabia Larisch von Moennich z małżonką Henriettą, Anna Maria von Wrochem, z domu von Gellhorn – pani na Czerwięcicach, Fritz von Friedleander-Fuld, holenderski konsul generalny w Berlinie – pan na Gorzycach z małżonką Emilią Antoniną, Guido von Eickstedt – pan na Sławikowie, Arthur hrabia von und zu Sprinzenstein oraz Neuhaus – pan na Hoszycach, Georg von Dittrich – pan na Ciężkowicach, Edgar hrabia Rzeszy Henckel von Donnersmarck – pan na Brynku, z małżonką Karoline z domu księżną Windisch-Graetz, Erich von Selchow – pan na Rudniku, Karl von Wrochem-Gellhorn – pan na Szonowicach, Helene von Bischoffshausen z domu Eickstedt – pani na Strzybniku, Wilhelm hrabia Saurma-Jeltsch – pan na Tworkowie, a nawet Karl Max książę von Lichnowski, hrabia na Werdenburgu – pan na Kuchelnie, z małżonką Marią von Christiane Mechtilde. Nie pominięto również i Arco Zinneberga, Luisa von Rothschild z Wiednia – pana na Beneszowie, dra Alfonsa von Rothschild z Wiednia – pana na Silherovicach oraz wielu jeszcze innych mniej lub bardziej znanych osobistości. W sumie na przyjęcie zostało zaproszonych około stu znakomitych gości…

Tego pamiętnego dnia zajeżdżające karoce z dostojnymi gośćmi zapełniły w całości otoczenie pałacu. Prawdziwą sensację wzbudził jednak książę von Lichnowski zajeżdżając wspaniałym Rolls-Roycem Silver Ghost. Kiedy kierowca dla fasonu zatrąbił, część gości przestraszyła się, bo samochody były w tym czasie jeszcze sporą rzadkością.

Kiedy już wszystkie miejsca przy stole zostały zajęte, pan domu Heinrich Friedrich von Banck, w towarzystwie swojej żony Anny Sophie, uroczyście przywitał gości i rozpoczął uroczysty obiad. Wkrótce też zaprezentował pachnący jeszcze farbą herb rodziny von Banck. Był z niego bardzo dumny. W polu tarczy na czarnym tle umieszczony był biały snopek zboża, natomiast w klejnocie znajdował się stojący dęba biały koń.

Toastom nie było końca, a z piwnicy donoszono bez przerwy znakomite wina, specjalnie sprowadzone na tę uroczystość przez „króla win na Wschodnie Niemcy”, raciborskiego hurtownika Felixa Przyszkowskiego, który chlubił się przyznanym mu tytułem „dostawcy dworskiego” Służba uwijała się jak w ukropie przynosząc półmiski z coraz to nowymi daniami.

Choć tylko niewielka część gości planowała zatrzymać się w pałacu von Bancków na nocleg, poszczególni gości mieli jednak do dyspozycji pokoje i apartamenty, w których mogli się odświeżyć, czy trochę odpocząć. Po obiedzie, część pań poszła do swoich pokoi poprawić toaletę. Między innymi ze służką do swojego pokoju udała się Helene von Bischoffshausen, świeżo upieczona pani na Strzybniku. Przebierając się na wieczorny raut założyła na szyję przepiękną, wysadzaną diamentami kolię. Był to doprawdy wyjątkowy klejnot, tym bardziej zwracający uwagę, że spoczywał na szczególnie zgrabnej szyi swej właścicielki. Nawet jednak najpiękniejsza kolia po kilku godzinach zaczyna być ciężarem, a skoro już wszyscy ją widzieli, Helena von Bischoffshausen udała się do swojego pokoju by ją zmienić na coś lżejszego. Nie mogąc znaleźć swojej służki Hedwigi, poprosiła o pomoc jedną z pałacowych, pokojówkę o imieniu Mathilda. Ta posłusznie pomogła przy zmianie toalety i obiecała, że zaraz odnajdzie Hedwigę i odda jej klucz od pokoju. Kiedy późnym wieczorem pani von Bischoffschausen postanowiła wrócić do swego pokoju, na korytarzu czekała na nią Hedwig, a drzwi były zamknięte na klucz. Co najdziwniejsze Mathilda nie przekazała Hedwidze klucza.

Wraz z powiadomionym o fakcie gospodarzem, Heinrichem von Banck, za pomocą zapasowego klucza weszli do pokoju i zaraz okazało się, że ziściło się najczarniejsze przeczucie Heleny. W kasetce nie było kolii. Nigdzie też nie można było znaleźć Mathildy.

Nie bacząc na późną godzinę, wysłano do pobliskiego Raciborza gońca, który zawiózł na posterunek policji pośpiesznie napisany list powiadamiający o zaistniałym zdarzeniu. Nie wybiła jeszcze północ jak przybył inspektor policji wraz z dwoma posterunkowymi. Cały pałac postawiony został na nogi. Przepytano wszystkich, łącznie ze służbą, a praktycznie prawie wszystkich, bo nadal nigdzie nie było Mathildy. Sprawa więc wydawała się prosta. Mathilda ukradła drogocenną kolię i uciekła, ale z drugiej strony dziwić musiał fakt, iż z jej pokoiku na poddaszu nie zostały zabrane żadne rzeczy osobiste…

Mijały miesiące, lata, a po Matyldzie ślad zaginął. Cień afery ciągnął się za Heinrichem von Banck, który zaczął zapadać na zdrowiu aż w 1911 roku zmarł. Jego spadkobiercą został pierworodny syn Eduard Karl, zaś młodszy Werner Luis zgodnie z rodzinną tradycją robił karierę wojskową.

Nowy pan wprowadził nowe porządki w majątku, zaś w pałacu zarządzono niewielki remont i modernizację. Od ostatniej rozbudowy pałacu minęło już bowiem 17 lat, więc to i owo zdążyło się już zestarzeć i zużyć. Szczególnie na II piętrze i poddaszu zamurowywano niepotrzebne wnęki porządkując w ten sposób kształt architektoniczny kondygnacji. Urządzono też elegancką, oświetlaną światłem dziennym przez świetlik w suficie, łazienkę.

Z biegiem czasu powoli ludzie zapomnieli o faktach, które wydarzyły się w 1909 roku, chociaż od czasu do czasu służba napomykała o jakimś dziewczęcym głosie, rzekomo wydobywającym się nocami ze ścian pałacowych. Nikt w to za bardzo nie chciał wierzyć, ale – jak mówią – w każdej bajce jest coś z prawdy.

Przetoczyła się I Wojna Światowa, w czasie której zginął bohaterską śmiercią młodszy brat Eduarda, Werner Luis. Po latach powojennej biedy, kryzysu i niepokojów, do władzy doszli narodowi socjaliści. Kilka lat narodowej euforii i znów zaczęło się mówić o wojnie. Jak zwykle, mężczyźni poszli na fronty, a pozostali musieli pracować jeszcze ciężej niż zwykle. Nawet najstarszy syn Eduarda, (po dziadku) Heinrich został w ostatnich tygodniach wojny zmobilizowany i poległ, mając zaledwie 19 lat. Z nastaniem 1945 roku, wiadomo już było, że klęska 1000-letniej Rzeszy jest kwestią zaledwie tygodni. Ludzie bojąc się odwetu Armii Czerwonej, również na ludności cywilnej, zaczęli masowo uciekać na Zachód. W marcu to samo uczynił Eduard Karl Christian Eugen von Banck z rodziną. Zabierając jedynie najbardziej drogocenne rzeczy oraz pamiątki rodzinne wyjechał samochodem w głąb Niemiec. Za kilka dni pałac zajęli zmęczeni i zziębnięci czerwonoarmiści. Rozpoczął się nieuchronny proces ogałacania oraz dewastowania majątku ze wszystkiego, co nie zostało ukryte lub wyszabrowane przez miejscowych oraz samą służbę. Żołnierzy nie interesowały jednak meble, obrazy czy książki (tym zajmowały się specjalne jednostki, ale one interesowały się tylko najwybitniejszymi pałacami i rezydencjami). Oni szukali skrytek ze złotem, biżuterią i srebrami. Słusznie przypuszczali, że właściciel wyjeżdżał w pośpiechu i mając zamiar jeszcze tutaj wrócić pochował drogocenne przedmioty w przeróżnych skrytkach. Pieczołowicie ostukiwali więc ściany wsłuchując się w odgłos uderzeń, szukając zamurowanych wnęk lub tajemnych przejść. Tam, gdzie ściany były cieńsze natychmiast wykuwano otwory. Już w piwnicach dopisało im szczęście, bo trafili na bogatą kolekcję sreber i porcelany. Prawdziwa jednak sensacja i dreszczyk emocji czekały na nich na II piętrze. W jednym pokoiku uwagę zwróciła głucha, wymurowana na „6” ścianka (najcieńsza jaką można zbudować z cegły układając jej węższą stroną, czyli wozówką jako podstawą). Po jej zburzeniu ukazały się jakieś małe, wąskie drzwiczki, jakie czasem prowadzą do ślepych przestrzeni na poddaszach. Po ich wyrwaniu (bo stawiały nieoczekiwanie duży opór) ujrzeli niewielką wnękę, a w niej %u2026 zmumifikowaną młodą kobietę z przepiękną kolią w ręce…

Trzeba przyznać, że nawet dla przyzwyczajonych do różnych okropnych widoków frontowców widok był niesamowity. Jasne było, że naszyjnik jest bardzo cenny, ale nikomu nie mieściło się w głowie skąd się tam wziął i kim jest owa nieszczęsna kobieta. Odpowiedzi na to pytanie nie znaleźli, bo też nieporęcznie byłoby kogokolwiek o to wypytywać. Gdyby „naczalstwo” się dowiedziało, zabrałoby klejnot i na tym by się skończyło…

Oczywiście, znalezisko zachęciło „poszukiwaczy” do jeszcze bardziej starannych poszukiwań, ale już nic więcej nie znaleźli.

***

Co zatem naprawdę zdarzyło się pamiętnego, majowego wieczoru 1909 roku?

Pani Helena von Bischoffshausen wręczyła Mathildzie klucz od pokoju z poleceniem przekazania jej osobistej służącej Hedwidze, ale kiedy tylko ta zniknęła na schodach, pokojówka szybko wróciła do pokoju i z kasetki zabrała kolię. Chciała tylko chwilę pomarzyć sobie o pięknym życiu panny z wyższych sfer, podumać o jakimś królewiczu z bajki, który pewnego dnia po nią przyjdzie, poprzeglądać się w lustrze i przez nikogo nie zauważona odnieść ją na miejsce. Kiedy już wracała, usłyszała na korytarzu odgłos męskich kroków, których nie znała. To mógł być ktoś z gości i gdyby ją zauważył, niechybnie by się z tego zrobiła afera. Wyrzucono by ją z pracy, w dodatku z wilczym biletem. Jedynym ratunkiem wydało jej się schowanie na chwilę we wnęce za małymi drzwiczkami. Myślała, że pewnie prowadzą one do jakichś zakamarków strychu, ale tak naprawdę nikt ich od lat nie otwierał, bo i po co. Udało się jej po cichu wcisnąć do ciasnego, dusznego i całkowicie ciemnego pomieszczenia i zamknąć drzwiczki. Kiedy kroki ucichły, okazało się, że drzwiczki są zatrzaśnięte, nie da się ich otworzyć, a z minuty na minutę zaczyna brakować tlenu. Pewnie jeszcze jakiś czas próbowała rozpaczliwie pukać i krzyczeć, ale wszyscy jeszcze się świetnie bawili albo pracowali i nikt nic nie usłyszał…
Resztę już znamy.

Wiesław Długosz, Zbigniew Woźniak

Opublikowane przez
WAW
Dołącz do dyskusji

WAW

Wydawca, redaktor naczelny - zapraszam do kontaktu autorów oraz czytelników pod adresem mailowym ziemia.raciborska@gmail.com