Grzeszne życie. Z dziejów raciborskiej rozpusty

Grzeszne życie. Z dziejów raciborskiej rozpusty

Dawne gospody, z racji szerzącej się rozpusty i pijaństwa, znalazły się na kościelnym indeksie. Bliższe bowiem były niektórym wiernym niźli nabożne modły w świątyniach. Średniowieczni i nowożytni kaznodzieje oburzali się, że ich owczarnia niedzielne przedpołudnia poświęca co prawda Bogu, ale popołudnia – oddając się zabawom – ofiarowuje diabłu. Moraliści wykazywali bezecność światowych tańców, jakże różnych – tłumaczyli – od korowodów świętych w niebie, jakże bliskich procesji potępionych. Zakazywaniem zapustnych swawoli zajmowały się nawet synody.

Biskup wrocławski Wacław w 1410 roku wskazywał, że w czasie stypy duchowny nie powinien odwiedzać karczmy ani uczestniczyć w ucztach i przyjęciach. Inaczej groziła mu kara trzech grzywien srebra. Zakazy powtarzały synody z lat 1446, 1448 i 1473. Podczas tego ostatniego uznano, że: „jeżeli duchowny bierze udział w ucztach, nie wolno mu w środy i soboty spożywać potraw mięsnych, dla siebie nie powinien przygotowywać potraw wyszukanych, jeśli zaś przy posiłku zgromadzili się kapłani w większej liczbie winno się przez cały czas czytać, by nie stwarzać okazji do próżnych rozmów”.

Ludzie skaczą jak kozły

Często powtarzane zakazy odwiedzania karczm świadczą, że były one nagminnie łamane. Suspensa i inne kary czekały na duchownych, którzy wpadli w nałóg i przesiadywali w tabernach. W latach 1446 i 1473 zakazano im grać w kostki i kości, a nawet przyglądać się rozgrywkom. W 1448 roku polecono, by unikali zabaw teatralnych i gier hazardowych. Zakazano śpiewania „świeckich nieobyczajnych i błazeńskich piosenek” oraz klaskania na wzór pogański w dłonie i opowiadania nieprzyzwoitych żartów.

Głoszone w XV wieku w diecezji wrocławskiej kazania wskazują na karczmę jako miejsce rozpusty, szczególnie w okresie karnawału. „W te dni zmieniają ludzie swoje ubrania, wdziewają maski i skaczą jak kozły; nawet stare niewiasty nie pozostają wtedy cicho […] a przez cały rok siedziały cicho” – grzmieli księża. Nieraz bowiem karczmy były pełniejsze podczas nabożeństw od kościołów. Zakazano więc podawania piwa w trakcie uroczystości kościelnych.

Karczmy kościelne

Zakazanie jedzenia mięsa i urządzania zabaw przez półtora zimowego miesiąca stanowiło główny powód wielkiego ożywienia konsumpcji i rozrywek w karnawale. W średniowieczu wiernym narzucano mnóstwo świąt. Nic też dziwnego, że duchowieństwo, związane z lokalnym środowiskiem i jego obyczajem, bywało często bardziej wyrozumiałe niż synody i moraliści. Niektórzy plebani sami zapominali o kanonicznych zakazach uczęszczania do karczmy.

„Im bardziej więc – przekonuje znakomity historyk Kościoła ks. Jan Kracik – przeciwstawiano nabożeństwo rozrywce, a radość duchową cielesnej, zbyt słabo różnicując oceny tej drugiej, tym bardziej emancypowała się ona, by rozwijać się na obrzeżach sacrum, przeciw niemu czy jego kosztem. Piętnowaniu wesołego świętowania rzadko towarzyszyły alternatywne propozycje, chyba że zaliczać do nich pobyt w karczmie kościelnej, czyli tam, gdzie miejscowość należała do biskupa, kapituły czy klasztoru, funkcjonującej zresztą nie inaczej niż pozostałe”.

Średniowieczne karczmy pełniły nieraz rolę urzędów stanu cywilnego. Zawierano w nich małżeństwa. Proceder ten zaniepokoił Kościół. Już w statucie biskupa krakowskiego Jana Grota z początku XIV wieku związki zawierane w oberżach uznawano za nieważne.

Zakażcie gier i zabaw

Kulisy życia towarzyskiego w karczmach znajdują również odzwierciedlenie w tekstach przywilejów dotyczących miejscowości księstwa opolsko-raciborskiego. Już w XIII-wiecznej poradzie prawnej, udzielonej mieszczanom raciborskim przez rajców ze Świdnicy znalazło się zalecenie, by w karczmach zakazano wszelkich gier i zabaw. Chodziło o zapobieżenie kłopotom natury obyczajowej.

W swoim testamencie z 1306 roku książę raciborski Przemysł, rozszerzając nadania dla miejscowych dominikanek, w poczet których wstępowała jego córka, późniejsza świątobliwa Eufemia Ofka, nakazał swoim następcom, by dbali, aby w gospodach i szynkowniach w pobliżu klasztoru Świętego Ducha „nie działy się żadne zuchwalstwa i nie mieszkały tam podejrzane osoby”.

Według ogłoszonych w 1577 roku ustaw policyjnych cesarza Rudolfa, tego samego, który uczynił Racibórz miastem cesarskim, „który szynkarz w niedzielę albo inne święto sprzedaje wódkę, piwo itp. podczas nabożeństwa, winien dać ciężką kopę do sądu i trzy dni siedzieć w areszcie”. Zakazano też wszelkich tańców nocnych, bo „prowadzą do swawoli i nierządu”.

Lepszy kufel niż kazanie

Z cesarskich zakazów najwyraźniej nic sobie nie robiono w Raciborzu. Ujawnia to spór, jaki w połowie XVII wieku wiedli raciborscy kanonicy z magistratem. Szło o język nabożeństw w kościele farnym. Kapituła chciała, by kazania prawić po polsku, magistrat, by po niemiecku. W jednym ze swoich pism do biskupa wrocławskiego, kanonicy prosili, by upomniał Niemców do pilniejszego uczęszczania na msze i nabożeństwa. Przypomnieli, iż zwyczajem jest, aby osoby przebywające w czasie kazań w karczmach, odstawiać do więzienia i karać grzywną, z których dwie trzecie miano „przekazać ubogiemu kościołowi”. Wynika z tego, że zamiast słuchać kazań inkryminowani Niemcy woleli przechylać kufle z piwem.

Określono maksymalne zadłużenie w karczmach, by ograniczyć pęd ludzi do spędzania w nich wolnego czasu. „Żaden szynkarz ani karczmarz nie powinien ani teraz, ani w przyszłości dawać na kredyt albo pożyczyć chłopu ponad pół talara. Zagrodnikowi i chałupnikowi ponad talara miejscowego, a komornikowi ponad cztery białe grosze, natomiast zapisany dług ściągnąć do miejsca pod karą małej kopy oraz utraty długu”.

Z karczmami od lat związani byli skrzypkowie piwni. Na nich to skarżył się były trębacz w pułku jazdy generała Małachowskiego, kierownik powstałej w 1749 roku kapeli miejskiej, zobowiązanej w Raciborzu do wygrywania godzin z wieży ratuszowej na Rynku. Tenże grajek fletowy, który w wojnach śląskich „postradał zdrowie, narażając ciało i życie”, skarżył się władzom zwierzchnim na tychże skrzypków, którzy pomniejszali jego dochody. Skargi tego typu są odnotowywane jeszcze pod koniec XVIII wieku.

Grom z jasnego nieba

Sześć lip Ze wzniesień Pogrzebienia spogląda sześć lip w dolinę Odry. Tam w górze było podobno kiedyś miejsce na tańce. Tam zażywali ludzie dzień za dniem bezgranicznej przyjemności. Nawet w piątek folgowali swojej uciesze. Najbardziej szalało sześć sióstr, których nie brakowało przy żadnym tańcu. Cierpliwość Pana skończyła się. W końcu położył tym dzikim poczynaniom kres. Kiedy znowu w piątek zabrzmiała muzyka i tancerze przystąpili do pląsów, zaniosło się na burzę. Ale tańczący, a na przedzie sześć sióstr, nie powstrzymali się. Wtedy trzasnął jasny grom z nieba. Ze straszliwym grzmotem zapadli się tancerze razem z parkietem. Tylko sześć sióstr pozostało, te zaś zostały zamienione w lipy. Wysokie i dumne stoją one jeszcze dzisiaj. Ale nie mogą się poruszyć. Tylko ich konary kołyszą się lekko na wietrze, a w nich szumi czasem lekka melodia.

Źródło: G. Hyckel, Was der Sagenborn rauscht. Sagen aus dem Stadt und Landkreise Ratibor, Ratibor 1924.

Opublikowane przez
WAW
Dołącz do dyskusji

WAW

Wydawca, redaktor naczelny - zapraszam do kontaktu autorów oraz czytelników pod adresem mailowym ziemia.raciborska@gmail.com