Raciborskie ćwierćwiecze księdza Jana Hajdy

Raciborskie ćwierćwiecze księdza Jana Hajdy

Lata młodości

Wczesną jesienią 1948 roku do, jak to dawniej nazywano, miejskiej parafii w Raciborzu, przybył nowy duszpasterz, trzydziestopięcioletni wówczas ksiądz Jan Hajda. Ten młody kapłan diecezji katowickiej zawitał do zrujnowanego miasta z dekretem opatrzonym datą 8 września (liturgiczne święto Narodzenia Najświętszej Marii Panny), podpisanym przez swego dobrego znajomego, można nawet powiedzieć – przyjaciela, ówczesnego Administratora Apostolskiego Śląska Opolskiego, ks. Bolesława Kominka. W Raciborzu czekało na księdza Jana nie lada wyzwanie. Nie dość, że spalone wiosną 1945 roku miasto, wraz z licznymi świątyniami, między innymi kościołem farnym, wciąż było wielkim rumowiskiem, to w dodatku zaczynały się wyjątkowo trudne czasy. Rządzący Polską komuniści, podobnie jak ich towarzysze w ZSRR i w innych krajach „demokracji ludowej”, właśnie w końcu 1948 roku ogłosili „nasilenie się walki klasowej”, co w praktyce oznaczało między innymi wydanie bezpardonowej wojny Kościołowi katolickiemu. Skomplikowana sytuacja prawna Kościoła na tak zwanych ziemiach zachodnich, połączona z bliską perspektywą ostrej ofensywy antykościelnej, groziła nieobliczalnymi skutkami. Szeregowi przedstawiciele duchowieństwa na Śląsku Opolskim, właśnie tacy jak ks. Hajda, znaleźli się w sytuacji żołnierzy, wysłanych na pierwszą linię frontu.

Rządca Administracji Apostolskiej Śląska Opolskiego, późniejszy kardynał i metropolita wrocławski, ks. Bolesław Kominek, wielokrotnie w ciągu swej działalności wykazywał się ogromną intuicją i umiejętnością przewidywania. Tak było również w sprawie obsadzenia parafii WNMP w Raciborzu. Niezawodny instynkt duszpasterski, będący owocem łaski Bożej, podpowiedział ks. Kominkowi osobę księdza Hajdy jako odpowiednią do sprawowania jakże niełatwej funkcji proboszcza w mieście dotkliwie zranionym przez wojnę i jej skutki.

Nowy raciborski proboszcz, mimo młodego jeszcze wieku, był w roku inauguracji swej posługi kapłanem bardzo już doświadczonym, a przez to świetnie przygotowanym do przyjęcia na siebie ciężkiego brzemienia nowych obowiązków.

Urodził się przyszły „farorz” 18 marca 1911 roku w Bobrownikach koło Tarnowskich Gór (obecnie jest to dzielnica tego miasta) i został ochrzczony w kościele  pod wezwaniem św. Wojciecha w Radzionkowie, bowiem świątynię w Bobrownikach, które miały wówczas kościelny status tak zwanej gminy kaplicznej, konsekrowano w listopadzie 1911 roku, a więc ponad pół roku po przyjściu Jana Hajdy na świat. Należał więc Hajda do tego pokolenia Polaków, którego wczesne dzieciństwo przypadło na schyłek epoki rozbiorowej (dlatego swoją edukację na poziomie szkoły powszechnej rozpoczął jeszcze w placówce niemieckiej), a dorastanie i dojrzewanie  przebiegały już w niepodległej Polsce. Generacja ta, bardzo bogata w wybitne jednostki (warto chociażby przypomnieć, że należał do niej między innymi Czesław Miłosz), dobiegała na początku II wojny światowej wieku trzydziestu lat.

W tarnogórskich Bobrownikach nazwisko Hajda zawsze występowało z dużą częstotliwością. To właśnie z tej miejscowości pochodził sławny poeta ludowy, zwany górnośląskim Wernyhorą, Wawrzyniec Hajda, z którym późniejszy proboszcz raciborski był prawdopodobnie spokrewniony.

Po ukończeniu szkoły powszechnej (już polskiej) w Bobrownikach, nasz bohater zasiadł w ławce gimnazjum typu klasycznego w Tarnowskich Górach (obecny Zespół Szkół Ogólnokształcących im. Stanisława Staszica). Z zachowanych dokumentów szkolnych dowiedzieć się można, że był uczniem pilnym i zdolnym. W trakcie pobytu w tarnogórskim gimnazjum dojrzewało w Janie powołanie kapłańskie, wstąpił jednak do Śląskiego Seminarium Duchownego w Krakowie w 1933 roku, skończywszy już dwadzieścia dwa lata. 

Formacja kapłańska uzyskiwana w Śląskim Seminarium Duchownym, była, co należy przypomnieć, integralnie związana ze studiami teologicznymi w Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie. Przyszły raciborski duszpasterz zetknął się w trakcie akademickiej edukacji z najwybitniejszymi naówczas reprezentantami polskiej teologii i filozofii chrześcijańskiej. Słuchanie wykładów i uczestnictwo w ćwiczeniach oraz proseminariach, prowadzonych przez tak charyzmatycznych uczonych, jak ks. prof. Konstanty Michalski (światowej sławy filozof, tomista), ks. prof. Władysław Wicher (teolog moralista), ks. bp prof. Godlewski (historyk Kościoła), ks. prof. Antoni Bystrzonowski (specjalista w zakresie homiletyki), ks. prof. Józef Kaczmarczyk (biblista), a także wielu innych, pozostawiło niezatarte ślady w umyśle i duszy młodego kandydata do kapłaństwa.

W późniejszych czasach ksiądz Hajda niejednokrotnie wracał pamięcią przy różnych okazjach (między innymi w dygresjach, którymi okraszał swoje kazania) do okresu studiów krakowskich, czemu trudno się dziwić, skoro młodszy od ks. Hajdy o dziewięć lat Karol Wojtyła, późniejszy biskup, kardynał i w końcu papież,  osoby wykładowców teologii (w dużej mierze byli to ci sami uczeni, z którymi wcześniej zetknął się Jan Hajda) wspomina, między innymi w autobiograficznej książce „Dar i tajemnica”, z najwyższą czcią i szacunkiem.

Kleryk Hajda, jak wszyscy alumni Śląskiego Seminarium Duchownego, mieszczącego się w pięknym gmachu przy Alei Mickiewicza i prowadzonego wówczas przez zakonników ze Zgromadzenia Księży Misjonarzy (rektorem był o. Wilhelm Szymbor CM, późniejszy więzień Dachau), był zobowiązany do noszenia na sutannie zielonego pasa, jako symbolu śląskich kandydatów do kapłaństwa (klerycy z pozostałych seminariów diecezjalnych, mieszczących się w Krakowie – częstochowskiego i krakowskiego – nosili pasy w innych kolorach).

Lata przygotowań do kapłaństwa skończyły się w roku 1938. 20 czerwca tego roku Jan Hajda uzyskał absolutorium (w owym czasie studia teologiczne nie musiały być zwieńczone obowiązkowym magisterium), a 26 czerwca przyjął w katedrze pod wezwaniem świętych Apostołów Piotra i Pawła w Katowicach święcenia kapłańskie z rąk ordynariusza katowickiego, ks. bpa Stanisława Adamskiego. Neoprezbiter rozpoczął  pracę wikariuszowską. Tylko przez rok upływała ona w spokoju i normalności, nadszedł bowiem tragiczny wrzesień 1939 roku, a z nim wojna, okupacja niemiecka i wszystkie tragiczne doświadczenia, jakie były udziałem żyjących w tamtym trudnym okresie Polaków. Młody kapłan musiał zmierzyć się z problemami, których sobie wcześniej z pewnością w ogóle nie wyobrażał. Patriotyczne i religijne wychowanie, które otrzymał w tarnogórskiej szkole oraz w Akademii Krakowskiej, uczyniło zeń jednak człowieka mocnego duchem, odważnego, a przy tym roztropnego. Cechy te miały się przydać księdzu Hajdzie nie tylko w czasie hitlerowskiej okupacji, ale również później, w okresie tak zwanym władzy ludowej, kiedy niemal codziennie trzeba było zdawać egzamin z człowieczeństwa.

Ksiądz Hajda wkrótce dał się poznać jako duszpasterz nietuzinkowy. Na początku lat czterdziestych był wikariuszem w parafii św. Jana Nepomucena w Przyszowicach, a w 1943 otrzymał dodatkowe obowiązki w postaci funkcji lokalisty w nieodległej od Przyszowic Borowej Wsi. Starsi mieszkańcy tych miejscowości do dzisiaj z wdzięcznością wspominają posługę kapłańską młodego „kapelonka”. Jak wynika z relacji Teresy Kozubek-Czarneckiej, bardzo lubiły go dzieci z Borowej Wsi, które przygotowywał do I Komunii Świętej. Wprawdzie władze hitlerowskie nakazywały prowadzenie katechizacji w języku niemieckim, co utrudniało naukę dzieciom słabo znającym ten język, jednak łagodność i wesołe usposobienie ks. Hajdy, jego umiejętności pedagogiczne  sprawiały, że podopieczni młodego katechety chętnie i pilnie przyswajali sobie podstawową wiedzę religijną. 

W Miedźnej koło Pszczyny, w parafii  św. Klemensa, ks. Hajda był już proboszczem. I tam go serdecznie zapamiętano, chociaż początkowo wśród parafian  zapanowała nieufność wobec nowego duszpasterza, sądzono bowiem, że jest „bitym Niemcem”. Wkrótce jednak mieszkańcy Miedźnej przekonali się, że ich proboszcz jest nie tylko wspaniałym kapłanem, ale i mężnym patriotą. Szanowano go za odważne modlitwy zanoszone do Boga za chłopców z Miedźnej, powołanych do niemieckiego wojska. Podziwiano jego piękny śpiew i zamiłowanie do liturgii, ale i doceniano nieprzeciętny zmysł gospodarski. Nie bacząc na dramatyczne okoliczności wojenne, ks. Hajda prowadził w 1944 roku remont parafialnej świątyni. To cecha, która miała w późniejszej jego biografii duszpasterskiej jeszcze co najmniej dwukrotnie się ujawnić: w Raciborzu oraz w Bierawie pod koniec życia.

Wiadomo, że w trudnych latach okupacji wykazał się ks. Hajda heroiczną postawą, ujawniającą się udzielaniem schronienia partyzantom, a także spieszeniem z pomocą więźniom obozu oświęcimskiego, idącym w tak zwanym marszu śmierci na początku 1945 r.

Wkrótce po zakończeniu wojny ks. Hajda został kapłanem rodzącej się Administracji Apostolskiej Śląska Opolskiego, a stało się to, tak przynajmniej relacjonował sprawę sam ks. Jan, wskutek rozmowy, jaką młody kapłan odbył latem 1945 r. z ks. infułatem Bolesławem Kominkiem w przedziale pociągu. To rządca kształtowanej właśnie Administracji zasugerował  ks. Janowi stawienie czoła niezwykłemu wyzwaniu: przyjęciu na siebie obowiązków dyrektora Fundacji Najświętszej Marii Panny w Branicach, czyli Szpitala Psychiatrycznego, który w tym czasie nie został jeszcze upaństwowiony. Ksiądz Hajda nie namyślał się długo, objął ową placówkę, gdzie współpracował z założycielem branickiego szpitala, ks. biskupem Nathanem, do momentu deportowania tego legendarnego hierarchy do Czechosłowacji w 1948 r.

Po kilkuletniej owocnej pracy duszpasterskiej na placówce w Branicach, ksiądz Hajda otrzymał od księdza infułata Bolesława Kominka, Administratora Apostolskiego, wspomnianą wcześniej propozycję objęcia funkcji proboszcza parafii Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny w Raciborzu.   

dr Janusz Nowak 

Opublikowane przez
WAW
Dołącz do dyskusji

1 komentarz

WAW

Wydawca, redaktor naczelny - zapraszam do kontaktu autorów oraz czytelników pod adresem mailowym ziemia.raciborska@gmail.com