Wojska Napoleona w Raciborzu

Wojska Napoleona w Raciborzu

Porażki wojsk pruskich w starciu z armią Napoleona zwiastowały problemy dla Raciborza. Jak się okazało, związane były z wiktem triumfującej armii.

Pierwsze oddziały pod francuskim dowództwem pojawiły się 2 stycznia 1807 roku w Koźlu. Rozpoczęły oblężenie tamtejszej twierdzy. Zajęcie Raciborza było tylko kwestią czasu. Na szczęście odbyło się to bez jednego wystrzału. 22 stycznia miasto opuściły resztki armii pruskiej. Dwa dni później raciborzanie zobaczyli pierwszych wojaków Napoleona. Byli to dragoni wirtemberscy.

Konie piły boski trunek

Przybyli około godziny 11.00 w sile pięćdziesięciu jeźdźców. Zatrzymali się na rynku po czym natychmiast obsadzili mury miejskie oraz trzy bramy. Widząc, że miasto jest pod ich całkowitą kontrolą, zażądali od magistratu wina i żywności. Najpierw winem zmieszanym z wodą napoili swe konie, a potem pili już sami.

Raciborzanie byli zdumieni tym, co zobaczyli. Nigdy bowiem wcześniej żadne wojsko nie lało w końskie pyski szlachetnego i drogiego trunku. Po zaledwie dwóch godzinach pobytu, dragoni wyjechali z Raciborza w kierunku Koźla. Obawiali się nocowania w mieście ze względu na samodzielny oddział porucznika Witowskiego. Ten oficer wojsk pruskich skupił pod swoim dowództwem stu pięćdziesięciu kawalerzystów i prowadził skuteczną wojnę podjazdową z wojskami napoleońskimi. Pięćdziesięciu dragonów na pewno nie mogło stawić mu skutecznego oporu.

Wiecznie głodni Bawarczycy

Dopiero 23 stycznia przybyły do Raciborza poważniejsze siły napoleońskie. Było to dwustu pięćdziesięciu piechurów bawarskich. Rozlokowano ich na nocleg w domach mieszczan. Od właścicieli zażądali darmowego wyżywienia. Magistrat zobowiązano zaś do dostarczenia: mąki, płótna i innych materiałów, tytoniu, soli, kawy, słoniny, ryb, koszul, butów, wina, wódki i wielu innych produktów. Po dostarczeniu załadowano je na czterdzieści wozów i wywieziono do obozowiska pod Koźlem.

Stacjonujący w Raciborzu Bawarczycy mówili, co ciekawe, wyłącznie po francusku, siarczyście przy tym przeklinając. Język niemiecki znali słabo. Ich pobyt okazał się zmorą raciborzan. Nie dość, że mieli wiecznie nienasycone żołądki, to jeszcze żądano co rusz prowiantu dla armii oblężniczej pod Koźlem. W trudnej sytuacji znalazł się burmistrz Precht. Był bezpośrednio odpowiedzialny za prowiant i furaż i to na nim Bawarczycy wyładowywali swoją złość, kiedy coś nie spełniało ich oczekiwań. Niejednokrotnie grożono mu aresztowaniem i wywózką do obozu kozielskiego.

Bezkarność wojaków

Raciborzanie musieli więc znosić trudy francuskiej okupacji. Drewno, mąkę i wiele innych dóbr spławiano do obozu armii oblężniczej Odrą. Wojacy stacjonujący w mieście czuli się bezkarni. Pewnego razu, niezadowolony z wyżywienia oddział chciał miasto splądrować. Magistrat słał skargi do francuskiego dowództwa. Stamtąd udzielono miastu tak zwanej ochrony. Nakładane ciężary co prawda nie zmalały, ale przestano się obawiać rabunków wojaków maruderów. Wydawano tylko to, czego francuska generalicja zażądała w listach.

Rychło okazało się, że większej różnicy między samowolą żołnierzy a pazernością dowództwa nie ma. 10 kwietnia 1807 roku zobowiązano magistrat to wydania z miejskiej kasy trzydziestu tysięcy talarów. Była to wówczas suma tak ogromna, że jej brak wpędził miasto na wiele lat w długi. Przysłani po pieniądze Bawarczycy rozłożyli się na rynku obozem i pozostawali tam tak długo aż otrzymali całą żądaną sumę. Przy okazji zabrali także sześć pełnych wozów żywności i innych dóbr. Wśród nich było 625 ostatnich w Raciborzu par butów.

Przybycie rodowitych Francuzów

14 lipca 1807 roku zawarto pokój, na mocy którego twierdza kozielska poddała się oblegającym. Z tej okazji z Raciborza do Koźla wysłano duży transport z żywnością i opatrunkami dla czterystu rannych z obu walczących stron. 3 sierpnia do Raciborza zawitali pierwsi rodowici Francuzi. Ich liczba sięgała kilkuset ludzi. Byli to głównie kawalerzyści, ale i kompania francuskich grenadierów w sile 327 żołnierzy. Zakwaterowano ich w pruskich koszarach oraz w chatach na Bosaczu. Oficerowie, podoficerowie, wachmajstrowie oraz służby pomocnicze korzystały z wygód domów mieszczan.

Według wydrukowanego po niemiecku i po francusku rozporządzenia, spisanego przez dowodzącego oddziałami stacjonującymi w Raciborzu generała lekkiej kawalerii L. Montbruna, żołnierze napoleońscy musieli otrzymywać dziennie trzy posiłki. Zwykły żołnierz dostawał dwa funty chleba i trzy czwarte funta mięsa. Na śniadanie musiał dostać wino lub rosół, masło i ser do chleba. Obiad składał się z zupy, funta mięsa, chleba z masłem i serem oraz butelki piwa. Na wieczorny posiłek żołnierzom podawano pieczeń, piwo i chleb z dodatkami.

Te same produkty, które dostawali żołnierze zakwaterowani w domach prywatnych, musiano dostarczać do koszar. Poza tym mieszkańcy byli zobowiązani płacić kontrybucję i inne świadczenia na rzecz okupanta. Zwykli szeregowcy otrzymywali dziennie sześć srebrnych groszy, podoficerowie osiem groszy, a oficerowie wielokrotność tej sumy. Z kasy miejskiej wypłacano każdemu żołnierzowi dodatkowo dwa srebrne grosze dziennie.

Chciwy generał

Podobne problemy, co raciborzanie mieli opolanie, na których wikcie pozostawał francuski generał dywizji De Lorge, bawarski generał – major Wolff, pułkownik von Kosche, jeden podpułkownik, komendant miasta kapitan Lothe, dwaj porucznicy oraz licząca stu trzydziestu żołnierzy kompania 25. pułku dragonów bawarskich. Miasto miało wówczas 321 domów, tysiąc czterysta mieszkańców i cztery tysiące talarów budżetu, co pokazuje, jak wielką kwotę złupili Francuzi w Raciborzu w kwietniu 1807 roku. De Lorge, według rozkazu marszałka Mortiera, miał dostawać od opolan czterdzieści talarów dziennie. Każdemu żołnierzowi należało przygotować półtora funta chleba, pół funta mięsa, butelkę piwa i dzbanek wódki na szesnastu wojaków. Sam de Lorge pił kawę, arak, wina francuskie, reńskie i węgierskie oraz pesztańskie, sprowadzane, rzecz jasna, na koszt magistratu.

Opole, podobnie jak Racibórz, popadło w ruinę. Pisano błagalne apele do radcy majątkowo-podatkowego Schülera w Prudniku, z których wynikało, że mieszczanie nie są w stanie utrzymać generała „nawet przez tydzień”. O pomoc apelowano do komory wojenno-majątkowej we Wrocławiu. Ta poleciła, by odmawiać zbyt wygórowanym żądaniom. Łatwiej powiedzieć, trudniej zrobić. Opole z dnia na dzień „pęczniało” od napoleońskiej armii. Codziennie musiano dostarczać coraz więcej pożywienia. Kres tej gehenny przyszedł dopiero 25 czerwca 1808 roku. „Te wampiry opuściły miasto” – czytamy w opolskiej monografii pióra Franciszka Idzikowskiego. Zostało jednak do spłacenia 8,7 tysiąca talarów długu. Poradzono z nim sobie dopiero w 1824 roku.

Grzegorz Wawoczny

Opublikowane przez
WAW
Dołącz do dyskusji

WAW

Wydawca, redaktor naczelny - zapraszam do kontaktu autorów oraz czytelników pod adresem mailowym ziemia.raciborska@gmail.com