Wielki łowczy cesarz Wilhelm II i skandal w Raciborzu

Wielki łowczy cesarz Wilhelm II i skandal w Raciborzu

W Archiwum Państwowym w Raciborzu udało się odnaleźć plany słynnego cesarskiego polowania na Łężczoku z 1910 roku, które zakończyło się skandalem. Urażony cesarz Wilhelm II nigdy potem nie odwiedził dóbr księcia von Ratibor.

Cesarskie „oko”

Kiedy w 1743 roku w Raciborzu gościł król Prus Fryderyk II, jego świtę zakwaterowano w klasztorze franciszkanów na Bronkach. Zarządzający dominium zamkowym graf Sobeck dostarczył im na pożywienie dziczyznę i ryby. Po Fryderyku II ziemię raciborską wielokrotnie odwiedzali członkowie panującej w Prusach rodziny Hohenzollernów brandenburskich oraz niemiecka arystokracja. Najczęściej swoje kroki kierowali do Rud. Była to, obok Pszczyny, górnośląska mekka myślistwa. W 1857 roku, na zaproszenie Wiktora I von Ratibor, w Rudach gościło szereg znakomitości: 23 maja feldmarszałek von Wrangel i hrabia von Moltke, 28 maja książę Fryderyk Wilhelm Hohenzollern, 11 lipca biskup wrocławski książę Henryk II Förster, 16 lipca arcyksiążę Maksymilian Józef von Oesterreich-Este – od 1835 roku wielki mistrz Niemieckiego Zakonu Rycerskiego, dawniej Zakonu Krzyżackiego. W 1860 roku przyjechał wielki książę Fryderyk Franciszek von Mecklenburg, zaś w październiku sześć lat później książę następca tronu Fryderyk Wilhelm z małżonką Wiktorią.

Najznamienitszy – jak mawiano – „wielki łowczy” Prus, czyli cesarz Wilhelm II dopiero dorastał. W 1888 roku, po śmierci swojego ojca cesarza Fryderyka III, wkroczył na salony władzy, dzieląc równo czas między polityką a uciechami, wśród których na czoło wysuwały się polowania. Na Górny Śląsk zaczął przyjeżdżać pod koniec XIX wieku. Na jego trasie znalazły się między innymi: Jankowice niedaleko Pszczyny, Świerklaniec, Rudy, Żyrowa, Sławięcice i  Strzelce Opolskie. Ta pierwsza miejscowość wabiła monarchę żubrami. Polował tu w latach 1892 i 1901. W 1916 roku przyjechał do Jankowic z królem Bułgarii Ferdynandem. Wizyty Wilhelma II na Śląsku spotykały się z zainteresowaniem redaktorów Nowin Raciborskich. 25 listopada 1892 roku gazetaodnotowała łowy cesarza w Księstwie Cieszyńskim. 2 grudnia tego samego roku podała, że monarcha, polujący w rewirze jankowickim w lasach wokół Pszczyny, ustrzelił „jednego żubra, sześć jeleni, siedem danieli, trzy dziki i dziewiętnaście sztuk innej zwierzyny”.

Za Wilhelmem II śląskie posiadłości odwiedzali pruscy arystokraci i zasłużeni wojskowi. „Podczas odwiedzin w Kwaterze Głównej spotkałem księcia von Pless. Pozwolił mi zapolować na żubry w swojej posiadłości. Zwierzęta te już wymarły. Na całej ziemi są jedynie dwa miejsca, w których można je znaleźć. Są to posiadłości Pless oraz Białowieża, tereny byłego cara. Rzecz jasna, białowieskie lasy sporo ucierpiały podczas działań wojennych. Wiele wspaniałych żubrów, które powinny być zastrzelone przez cara lub innych monarchów, zostało zjedzonych przez niemieckich strzelców. Dzięki uprzejmości Jego Książęcej Mości dostałem pozwolenie na strzelanie do tych zwierząt. Za kilka dziesięcioleci nie pozostanie już żadne. Dotarłem do Pszczyny po południu dwudziestego szóstego maja [1917] i bezzwłocznie wyruszyłem ze stacji, gdyż jeszcze tego samego wieczoru chciałem ustrzelić byka. Jechaliśmy drogą przez gigantyczną posiadłość, którą odwiedzało wiele koronowanych głów. Po około godzinie wysiedliśmy i po półgodzinnym spacerze dotarliśmy na pozycję strzelecką. Nagonka była już na miejscu. Dano sygnał i zaczęło się polowanie. Stałem na ambonie na wprost lasu, wcześniej zajmowanej przez Jego Wysokość, który stamtąd ustrzelił wiele żubrów. Czekaliśmy sporo czasu. Nagle ujrzałem pośród zarośli wielkie czarne, toczące się monstrum. Szło w moim kierunku. Dostrzegłem je wcześniej niż leśniczy” – pisał Manfred von Richthofen[1], wybitny lotnik jego cesarskiej mości.

22 listopada 1904 roku cesarz Wilhelm II udał się na polowanie do podopolskich Strzelec. Z opisu wiemy, że: „(…) krótki pociąg specjalny, składający się z czterech białych, luksusowych wagonów, wtoczył się na dworzec kolejowy. Wilhelm II, z jedną ręką krótszą i nieruchomą, zwisającą jak proteza, z wąsami sterczącymi ku górze na kształt sztyletów, ubrany był w mundur cesarskiego gajowego, po którym spływała zielonkawa peleryna”. W strzeleckim zamku odbyła się wieczorem uroczysta uczta dla dwudziestu czterech gości. 23 listopada z polowania nic jednak nie wyszło, bo cały dzień padał deszcz ze śniegiem i Wilhelm nie zdecydował się wyściubić nosa poza ciepłe zamkowe wnętrza.

24 listopada pogoda była łaskawa i łowy mogły się odbyć. Poprzedziła je mała uroczystość. Hrabia Tschirschky-Renard odsłonił przy remizie Agnieszki kamień z napisem „Jego cesarska i królewska mość, Wilhelm II, zastrzelił na tym miejscu dnia 2 grudnia 1902 swoją pięćdziesięciotysięczną sztukę białego bażanta”. Kamienie takie stawiano wszędzie, gdzie tylko monarcha wsławił się ustrzeleniem wyjątkowo pięknego okazu[2]. Podczas polowania ubito tysiąc dwieście bażantów. W południe tego samego dnia przeniesiono się do Mosznej, gdzie Wilhelm II upolował 825 z czterech tysięcy zabitych wówczas bażantów. Kolejny dzień monarcha spędził w Sławięcicach u księcia Hohenlohe. Tam na wieczornej uczcie gościli książę raciborski Wiktor i książę Lichnowski, pan na Krzyżanowicach i Kuchelnej.

26 listopada Wilhelm II pojechał swoim specjalnym pociągiem do Radzionkowa, skąd cała świta udała się do pałacu Donnersmarcków w Świerklańcu[3]. Podczas polowania w okolicznych dobrach Henkla von Donnersmarck cesarz ustrzelił 945 sztuk zwierzyny z ogólnej liczby czterech tysięcy. Łowy były więc udane, podobnie jak te cztery lata wcześniej, które trwały od 18 do 20 listopada. Ubite wówczas w Świerklańcu zwierzęta liczono także w tysiącach sztuk.

W 1906 roku „wielki łowczy” znów zawitał na Górny Śląsk. Towarzyszył mu następca tronu Wilhelm i żona księżna Cecylia. Program wizyty, rzecz jasna, wypełniały polowania. Na zaproszenie księcia raciborskiego Wiktora monarcha skusił się na łowy w Łężczoku. Dobra raciborskie cieszyły się dobrą opinią wśród wysoko urodzonych myśliwych. Racjonalna gospodarka leśna i dobrze utrzymane zwierzyńce zapewniały okazałe sztuki do odstrzału. W 1901 roku w dobrach tych upolowano: 135 jeleni, jednego jelenia wirginijskiego, trzy łanie wirginijskie, sześćdziesiąt osiem rogaczy, 178 kozic, 6260 zajęcy, 382 króliki, 296 cietrzewi, 2564 bażanty, osiemdziesiąt dziewięć bażantów królewskich, dwanaście słonek[4], 3425 kuropatw, dwie dzikie gęsi, 177 krzyżówek, dziewięć cyranek, dwadzieścia dwa lisy, cztery borsuki, jedną wydrę, 177 tchórzy, 488 łasic, 138 innych czworonożnych drapieżników, siedem orłów, sześćdziesiąt jeden jastrzębi, 477 sokołów i krogulców, dwadzieścia siedem czapli, jednego kormorana i 3766 mniejszych ptaków drapieżnych.

Sezon polowań jesienno-zimowych rozpoczynano po 3 listopada, czyli po św. Hubercie. Pod koniec listopada 1906 roku cesarz wraz ze świtą przyjechał salonkami na raciborski dworzec. Tu czekały na niego automobile, którymi cesarska mość udała się do Rud. Wizyta monarchy była wielkim wydarzeniem dla raciborzan. Organizowane dla niego polowanie musiało być lepsze od wszystkich innych, w których uczestniczył. Książę wykazał się nadzwyczajną troską o sukcesy miłościwie panującego. Z jego polecenia, wbrew zasadom gospodarki rybackiej i to na progu zimy, zdecydowano ponownie napełnić wodą stawy w Łężczoku. Jak zwykle zamierzano je nawodnić dopiero wiosną roku następnego. Taki zabieg miał swój sens. Dzięki niemu bażanty nie mogły się ukryć w niedostępnej dla myśliwych trzcinie porastającej gęsto pusty akwen. Jednocześnie cesarzowi oszczędzono brodzenia w szlamie pokrywającym dno. Ten gest kosztował jednak księcia Wiktora Amadeusza sporo pieniędzy i kłótni ze swym zarządcą stawów, który przestrzegał, że działania te zakłócą gospodarkę rybną.

Koniecznym zabiegiem było również wzmocnienie populacji ptactwa. „Mnożeniem” bażantów zajął się książęcy radca komory i leśny Schmidt. Książę miał bażanciarnię w folwarku Biały Dwór koło Rud[5]. U barona von Reibnitza w Łanach, w powiecie kozielskim, zakupił – po 4,10 marki za sztukę – trzysta pięćdziesiąt bardzo silnych i zdrowych ptaków. Kolejne dwieście chciano zakupić w Mosznej, ale dziedzic tamtejszego majątku zażądał za jednego aż sześć marek. Od zakupu więc odstąpiono. Sto bażantów udało się odłowić w remizach koło leśniczówki Brzeźnica i w remizie Cycon. Kolejnych trzysta dwadzieścia złapano w remizach: adamowickiej i raszczyckiej, Lipina, koło zamku w Łubowicach oraz koło Ligoty i ostrowa łubowickiego. Następne trzysta ptaków przywieziono z Brzezinki w powiecie gliwickim. Efekt był oszałamiający. Przed uzupełnieniem w Łężczoku było około dwa tysiące bażantów. Po działaniach Schmidta ich liczba wzrosła do ponad trzech tysięcy. Polowanie z listopada 1906 roku trwało od godziny 9.00 do około 15.00. Nie znamy szczegółów z jego przebiegu.

Znacznie więcej wiadomo o kulisach cesarskich łowów z 1910 roku. Cesarz przyjechał na nie wprost z odsłonięcia pomnika Fryderyka II w Bytomiu. Podobnie jak cztery lata wcześniej, doszło do nich w listopadzie. Z oficjalnych komunikatów wiadomo, że po strzelaniu jego cesarska mość czekał na wyniki przy wielkim ognisku. Po przygotowaniu pokotu, czyli ułożeniu upolowanej zwierzyny według jej łowieckiej hierarchii, już w obecności monarchy i jego świty, naczelnik Urzędu Leśnego odczytał rezultaty polowania, najpierw cesarza a później reszty. Po odegraniu sygnału „Koniec polowania” monarcha odjechał automobilami do Rud słysząc zapewne w oddali odgrywany przez strzelców „Marsz myśliwski”.

W rudzkim pałacu zorganizowano wielką myśliwską ucztę, spędzając potem wieczór na spotkaniach towarzyskich, które ściągnęły do Rud okoliczną śmietankę, chcącą za wszelką cenę przypodobać się Wilhelmowi II. Na zaproszeniach książę raciborski informował, że wymagany jest strój lub mundur galowy. Można było mieć przy sobie białą broń, co było wówczas wielkim wyróżnieniem. Z okazji cesarskich łowów książę wydał także specjalną pocztówkę.

Jakim widział wówczas pałac w Rudach cesarz Wilhelm II? W 1912 roku niemieckie czasopismo Wild und Hund zamieściło opis siedziby książąt von Ratibor: „Wewnętrzny charakter pałacu dostosował się do otaczającego krajobrazu i lasu. W domu przodującego myśliwego i łowcy zbiory jego trofeów są rozkoszą dla serca i oczu każdego znającego się na rzeczy myśliwego. Upolowana zwierzyna ukazuje się tam w wielkich bogactwie, na korytarzu i w komnatach pałacu. Jest bardzo stylowo uporządkowana, daleka od jakiejś przesady. Licznie spotykamy srebrne szyldy oraz brązowe, srebrne i złote medale będące perłą niejednej dawnej wystawy. Trofea i egzemplarze zwierząt są z własnych, śląskich i austro-węgierskich rewirów łowieckich. Nie występują egzemplarze egzotyczne. Prawdziwy myśliwy, który ma okazję zobaczyć pałac, z pewnością nie przepuści tej okazji. Na środku korytarza sęp rozpościera swe skrzydła, obok wisi nadzwyczajna głowa kozła. Najlepsze trofea księcia znajdują się w hallu. Poza niedużym niedźwiedziem, którego książę upolował przed kilku laty w Krainie, jest tutaj największy jeleń zastrzelony w księstwie w 1902 roku. To szesnastolatek, który na berlińskiej wystawie poroży w 1903 roku został odznaczony 1 szyldem. Dalej znajduje się szereg najsilniejszych jeleni węgierskich. Za hallem znajduje się rząd pokoi, w których jego majestat zamieszkuje przy każdorazowym pobycie w Rudach. Korytarz ma w całości około pięćdziesiąt metrów długości. Jest bogato wyposażony w łopaty łosia, wieńce jeleni i parostki saren. Obraz uzupełnia kilka starych, bardzo pięknych szaf i skrzyń oraz głowa i futro żubra, którego książę upolował u księcia pszczyńskiego”[6]. W sali jadalnej i na pierwszym piętrze rudzkiej rezydencji wisiało pięć obrazów Paula Wilhelma Meyrheima ze scenami myśliwskimi – trwoga osaczonego odyńca, ściganego rogacza i głuszca na tokowisku. Na korytarzach wisiały grafiki Johanna Eliasa Ridingera.

Na tym historia z 1910 roku pewnie by się zakończyła, gdyby nie wścibskość pewnego dziennikarza i fotoreportera z Berlina, którego zaproszono na polowanie. Zacznijmy jednak od wyników łowów z 28 listopada 1910 roku. Z pierwszej grupy, w której był książę raciborski Wiktor, jego dwóch synów i krewni, najlepszy był książę Maksymilian, który ustrzelił sto bażantów. Grupa ta, jak przystało zresztą na gospodarzy, ustrzeliła w sumie najmniej. Druga, złożona z członków świty cesarza, ubiła łącznie 529 sztuk. Najwięcej, bo aż sto czterdzieści ptaków ustrzelił kapitan von Caprivi. Trzecią grupę stanowiła górnośląska arystokracja. Jej członkowie mieli dobre oko. Łącznie zestrzelili ponad tysiąc dwieście bażantów. Najwięcej padło ofiarą hrabiego Henckela von Donnersmarck.

Absolutnym mistrzem okazał się cesarz Wilhelm II. W ciągu około pięciu godzin efektywnego strzelania jego ofiarą padło 738 bażantów, trzy głuszce, po jednym zającu i sójce. Cesarz trafiał więc 2,5 razy na minutę. Jako że nie wszystkie strzały były zapewne celne, więc musiał zużyć ponad tysiąc naboi. Był to z pewnością wielki wysiłek. Warto dodać, że tych kilka ustrzelonych głuszców było na Łężczoku towarem importowanym. Podobnie jak azjatycki bażant złocisty odstąpiony przez barona von Reibnitza. Tego pięknego ptaka nie udało się jednak nikomu upolować.

Wróćmy jednak do zadziwiającej skuteczności Wilhelma II. Władca ten na pewno nie miał atrybutów dobrego myśliwego. Cesarzowa Wiktoria pisała w 1874 roku do swojej matki – królowej angielskiej Wiktorii, babki Wilhelma: „Jest silny, zdrowy i byłby ładnym chłopcem, gdyby nie to nieszczęsne, biedne ramię – coraz bardziej widoczne, zniekształcające jego twarz, ruchy, postawę i chód. Ramię to czyni go niezgrabnym i wstydliwym – Wilhelm bowiem na każdym kroku potrzebuje pomocy i odczuwa swoją zależność od innych”. Jak więc tak znaczny defekt w budowie ciała, który wraz z wiekiem stwarzał cesarzowi coraz więcej kłopotów, mógł pozwolić mu na wybitne wręcz wyniki w strzelaniu do bażantów?

Jakiś czas po wyjeździe monarchy z Rud, w czasopiśmie Myślistwo w słowach i obrazach[7], ukazała się relacja z polowań na Śląsku. Jej autor ujawnił, iż podczas polowania w Łężczoku jeden z książęcych leśnych urzędników pochwalił się mu, że w Sławięcicach bażanty trzymano w koszach i jak tylko cesarz zajął stanowisko natychmiast je wypuszczono, znacznie tym samym ułatwiając Wilhelmowi zadanie. Po publikacji wybuchł skandal i mimo intensywnego śledztwa księciu raciborskiemu nie udało się ustalić, kto tak nierozważnie puścił parę z gęby. Zapowiedziano jednak, że na kolejne polowania fotoreporterzy nie będą już zapraszani.

Cesarz Wilhelm II na dziedzińcu pałacu książęcego (dawniej opackiego) w Rudach i fragment spisanej przez niego korespondencji o charakterze dyplomatycznym

Biografia Wilhelma, a szczególnie listy jego matki przechowywane w Londynie, ujawniają, iż władca Prus miał poważne kłopoty ze skromnością. Korespondencja Wiktorii dowodzi jego ogromnej megalomanii i pychy. Kiedy babka zaproponowała mu Order Łaźni[8], Wilhelm oświadczył, iż ma już najwyższe odznaczenia Rosji, Austrii i Włoch, więc nie będzie się „zadawalał czymś gorszym z rąk królowej Anglii”.

 Z kolei cesarz Fryderyk, ojciec Wilhelma, pisał w 1886 roku do Bismarcka: „Biorąc pod uwagę niedojrzałość, jak również brak doświadczenia mojego najstarszego syna oraz jego skłonność do wyniosłego zachowania z przykrością stwierdzam, że wyrażenie zgody na jego udział w realizowaniu polityki zagranicznej w chwili obecnej jest niebezpiecznym krokiem”. Mając to na uwadze widzimy, jak równie niebezpiecznym krokiem księcia raciborskiego Wiktora byłoby urządzenie polowania, w którym cesarz nie osiągnąłby nadzwyczajnych sukcesów.

Sam gospodarz łowów w Łężczoku był o wiele lepszym myśliwym od monarchy. Z wysłanej przez niego do Teplitz, 16 sierpnia 1898 roku, kartki pocztowej z widokiem domku szwajcarskiego w Buku dowiadujemy się, że podczas jednego z polowań udało mu się ustrzelić aż sześćdziesiąt jeden saren. Adresatem pocztówki był krewniak Wiktora, książę Alfred Hohenlohe.

Pocztówka z duktem pisma księcia raciborskiego, świadcząca o ustrzeleniu aż 61 saren

Opracowanie Grzegorz Wawoczny


[1] Manfred von Richthofen (ur. 2 maja 1892 roku w Kleinbergu ), w 1911 ukończył berlińską akademię wojskową Gross Lichterfelde. W chwili wybuchu I wojny światowej znajdował się na froncie wschodnim służąc w jednostce rozpoznania kawaleryjskiego. Z początkiem wojny pozycyjnej poprosił o przeniesienie do lotnictwa. Od czerwca 1915 roku latał jako obserwator na samolotach dwumiejscowych. Wkrótce ukończy kurs pilotażu. Na początku 1917 roku mógł się pochwalić szesnastoma zwycięstwami w powietrzu. Został mianowany dowódcą Eskadry 11 (Jasta 11). Odznaczony Orderem Pour La Mercie. Latał pomalowanymi na czerwono samolotach w związku z tym nazywano go Czerwonym Baronem. Cytowany fragment pochodzi z jego książki Der rote Kampfflieger (tłumaczenie Artur Jencz).

[2] Na Śląsku jak i w Prusach Książęcych znajdują się liczne głazy z inskrypcjami poświęconymi polowaniom Wilhelma II (tak zwane kamienie Wilhelma). Na przykład w lasach otaczających Prakwice w powiecie sztumskim (województwo pomorskie), które nazywano lasami królewskimi, znajduje się aż czternaście głazów z wyrytymi inskrypcjami. Jak podają źródła, Wilhelm II ustrzelił tu około pięćset sztuk rogaczy. Spowodował przez to tak znaczny ubytek ich populacji, że przez następne dwadzieścia lat odbudowywano stan pogłowia. Monarcha był fanatykiem polowań na rogacze. Strzelał nie tylko sztuki o okazałym porożu, ale także te słabe, niczym specjalnie się niewyróżniające. W każdym miejscu, gdzie ustrzelił piękną sztukę, ustawiano drewniany pal, na którym były wyryte: data pozyskania zwierza, cesarska korona i literka „W”. W miejscach, gdzie z cesarskiej ręki padł kapitalny rogacz, ustawiano kamienny obelisk z napisem: „S.M. Kaiser u König erlegten hier  (tutaj następowała data) einen capitalen Rehbock”. Prawdopodobnie było ich około osiemdziesięciu.

[3] Polowania w jego dobrach były nadzwyczaj krwawe. W ciągu ośmiu lat na początku XX wieku myśliwi wybili tu: 31.384 zające, 3166 królików, piętnaście wyder, 628 tchórzów, jedenaście orłów oraz 13.980 kuropatw.

[4] W Polsce słonka jest rzadko spotykanym ptakiem lęgowym i przelotnym. Przylatuje do nas w marcu-kwietniu. Część ptaków na wiosnę zatrzymuje się tylko chwilowo i po kilku dniach odlatuje dalej na północ, a część pozostaje i gniazduje, odlatując dopiero w październiku – listopadzie. Przeloty odbywają się wieczorem i nocą. Na słonki wolno polować od 15 kwietnia do 15 maja. Poluje się głównie w czasie ciągów, które zaczynają się w drugiej połowie marca i trwają do lipca. Do polowania konieczna jest znajomość szlaków ich przelotów godowych. Słonka ma bardzo zwinny i szybki lot (osiąga w nim nawet osiemdziesiąt kilometrów na godzinę), potrafi zręcznie kluczyć wśród drzew i krzewów, dlatego też strzał do niej należy do bardzo trudnych.

[5] W 1756 i 1774 roku ukazały się ustawy regulujące gospodarkę łowiecką. Właścicielom ziemskim nakazano zakładać bażanciarnie. Wiktor Amadeusz Hessen-Rothenburg założył takową w folwarku Biały Dwór.

[6] Warto dodać, że książę raciborski Wiktor II był prezesem niemieckiego komitetu organizacyjnego I Międzynarodowej Wystawy Łowickiej, która odbyła się w październiku 1910 roku we Wiedniu.

[7] Das Waidwerk in Wort und Bild.

[8] Poczynając od najważniejszego, królowa brytyjska wręcza: Wielce szlachetny Order Podwiązki, Wielce Zaszczytny Order Łaźni oraz Wielce Znamienity Order Świętego Michała i Świętego Jerzego.

Opublikowane przez
WAW
Dołącz do dyskusji

WAW

Wydawca, redaktor naczelny - zapraszam do kontaktu autorów oraz czytelników pod adresem mailowym ziemia.raciborska@gmail.com