Na przełomie listopada i grudnia 306 roku, następcą św. Piotra wybrano Marcelego I. Po apostazji [1] jego poprzednika papieża Marcelina, stolica rzymska przez ponad trzy lata pozostawała nieobsadzona. Marceli był głównym prezbiterem za pontyfikatu Marcelina. Okazał się dla niego bezlitosnym sędzią. Za wydanie Rzymianom świętych ksiąg i złożenie ofiary pogańskim bogom, skreślił jego imię z wykazów papieży.
Św. Marceli miał trudne zadanie. Chrześcijanie byli prześladowani, a dopiero przypadające na jego pontyfikat rządy tolerancyjnego cesarza Maksencjusza złagodziły represje. Wielu z nich, z obawy o własne życie, wyrzekło się wiary. Nowy papież, podejmując reformę Kościoła, okazał się rygorystą bezwzględnie wymagającym pokuty. Z tego powodu wystąpiła przeciwko niemu większość wspólnoty, wzniecając przy tym zamieszki, które spowodowały interwencję cesarza Maksencjusza. Zadenuncjowany przez pewnego apostatę Marceli został wygnany z Rzymu jako „mąciciel pokoju”. Niedługo potem zmarł. Jego ciało sprowadzone zostało do stolicy piotrowej i złożone w grobie na cmentarzu św. Pryscylii.
W redagowanym od VI wieku „Liber Pontificalis”, czyli uznawanym za wiarygodne źródło do poznania dziejów papiestwa wykazie papieży od św. Piotra do Piusa II (zm. 1464), Marceli został wykreowany na męczennika. Za odmowę złożenia ofiary pogańskim bogom był ponoć, z rozkazu cesarza, stajennym cesarskich koni w stajni, na którą zamieniono jego kościół tytularny. Wychłostany, jak chce kościelna tradycja, dokończył żywota.
W liczącym sobie około 1500 lat „Martyrologium św. Hieronima” znalazła się wzmianka o śmierci Marcelego jako wyznawcy Chrystusa. Jego święto obchodzone jest 16 stycznia. W Kaplicy Sykstyńskiej [2] wyobraża go piękna rzeźba. Papież męczennik, ubrany w pontyfikalne szaty, trzyma w jednej ręce kielich z Eucharystią jako symbol Chrystusowego kapłaństwa, w drugiej księgę – symbol kościelnego prawa.
W latach 1289-1290 na Śląsk wkroczyły wojska ruskie księcia Lwa halickiego, wspomagane przez Tatarów, noszących w źródłach miano Scytów. Sprowadził je, poróżniony z Henrykiem IV Probusem, Władysław Łokietek. W styczniu 1290 roku najeźdźcy pojawili się pod Raciborzem. Zaskoczeni tym mieszkańcy przystąpili do obrony. W mieście zapanował głód, a przedłużające się oblężenie zapowiadało niechybną klęskę. Jednak 16 stycznia nad głowami wrogów pojawiła się niespodziewanie postać świętego z maczugą (palicą) w ręku, która spowodowała takie przerażenie w ich szeregach, że czym prędzej uciekli spod murów Raciborza. Zdumieni mieszkańcy przypisali cudowne wybawienie św. Marcelemu, którego święto tego dnia właśnie obchodzono. Zmarły na początku IV wieku papież stał się odtąd patronem miasta, zupełnie wyjątkowym w gronie świętych orędowników miast śląskich.
Nadzwyczajne wydarzenie z tego czasu wzmiankuje, datowany na 10 listopada 1290 roku, dyplom księcia raciborskiego Przemysła. „Jeszcze za czasów naszego umiłowanego brata, dostojnego księcia Mieszka, a zarazem naszych czasów, głuchą nocą wpadli do kraju nasi wrogowie, wdrapali się na mury miasta, zamierzając je zdobyć swoją łotrowską ręką. Gdy mieszkańcy miasta to usłyszeli, zaatakowali wroga bez trwogi i ociągania się rzucili się do walki, jak wygłodniałe lwy na stado. Po długiej, zaciętej walce, gdy wierni mieszczanie umoczyli swe miecze we krwi nieprzyjaciół i gdy wielu z nich zabili, osiągnęli oni piękne zwycięstwo z pomocą Boga, który z nimi zszedł do bitwy i tak poniekąd w cudowny sposób ochronił niewinną krew”.
Na mocy dokumentu raciborzanie otrzymali od władcy las w pobliżu miasta. Wskazanie Boga jako źródła wiktorii jest wyrazem silnej pobożności władcy, znanego ze szczególnego kultu św. Stanisława biskupa. Nie wyklucza to, rzecz jasna, cudownej interwencji św. Marcelego. W redagowanej około 1709 roku „Przedmowie do Bractwa Literackiego przy kościele Raciborskim” czytamy bowiem: „(…) Około tego roku, gdy się Bractwo z natchnienia Ducha świętego od przodków naszych zakładało [1334], pogaństwo tatarskie, które Śląsk po wielkiej części plądrowało, na miasto nasze Racibórz wszystkie siły swoje było obróciło, aby swoją okrutność pogańską nad nimi pokazało; ale za przyczyną i błogosławieństwem tej Panny, Matki miłosierdzia, dnia św. Marcelego, Męczennika a Papieża Rzymskiego, który, jako przodków naszych starodawne podanie mamy, na powietrzu z palicą był widziany, to pogaństwo odpędzone a miasto oswobodzone zostało”. Źródło z początku XVIII wieku, powołujące się wyraźnie na „starodawne podanie” sięgające nie dawniej, jak do przełomu XIII/XIV wieku, za orędowniczkę Raciborza bierze Maryję, a cudowną interwencję sytuuje na dzień św. Marcelego.
Nie ulega więc wątpliwości, że dramatyczne wydarzenie z końca XIII wieku skłoniło raciborzan do wyboru papieża na patrona miasta. Mit o cudownej interwencji odzwierciedla znakomicie ówczesną śląską mentalność, ukształtowaną na gruncie silnej wiary potrzebującej cudów i nadzwyczajnych wydarzeń z wyraźną ingerencją boską. 1241 roku sięga na przykład legenda o cudzie dokonanym we Wrocławiu przez błogosławionego dominikanina Czesława. Zakonnik, trwając na modlitwie błagalnej o obronę przed dzikimi hordami mongolskimi, ujrzał nad głową promieniujący na całe miasto słup świetlisty, który miał wprawić w przerażenie najeźdźców.
Historia Raciborza, a nade wszystko parafii miejskiej, dostarcza szeregu dowodów zapomnianego dziś kultu. Jeszcze w 1883 roku, w starym ołtarzu kaplicy Św. Marcelego i Wawrzyńca kościoła farnego, zwanej też Kaplicą Polską, znajdował się średniowieczny obraz przedstawiający scenę przegnania Scytów z inskrypcją informującą, iż chodzi o wydarzenie z 16 stycznia 1290 roku. Brzmiała ona: „W roku 1290 Racibórz oblegany przez Scytów. Gdy mieszczanie, stawiający mężny opór, znaleźli się w opresji, ukazał się w chmurach św. Marceli, trzymający maczugę. Scyci przerażeni jego widokiem uciekli, a odstępując od oblężenia pozostawili tysiące zabitych”.
Kaplica Polska pojawia się w źródłach pod datą 1436. Były proboszcz ks. Herman Schaffer, znakomity badacz dziejów parafii miejskiej, odnotował, że malowidło z Marcelim zostało wstawione do ołtarza przed 1445 rokiem. W 1655 roku prałat Florian Scodonius ufundował ołtarz Św. Marcelego, w którym zapewne umieszczono wspomniane dzieło nieznanego nam dziś artysty. Ołtarz Św. Marcelego w Kaplicy Polskiej wspomina protokół wizytacyjny z 1719 roku. Wspomniane malowidło, w 1750 roku, widział również kolejny wizytator biskupa wrocławskiego, co również znalazło swój wyraz w spisanym wówczas protokole.
Od 1293 roku odbywały się w Raciborzu coroczne jarmarki świętego Marcelego. Rozpoczynały się wczesnym rankiem uroczystą procesją od kościoła dominikanów do świątyni farnej. Uroczystość ku czci św. Marcelego miały swoją ściśle określoną obrzędowość, którą spisał w 1780 roku wikariusz kapituły Andrzej Polaczek. W kościele katedralnym odprawiana była uroczysta suma. Następnie formowała się procesja. Przed opuszczeniem świątyni ksiądz intonował łaciński chorał. Procesja udawała się do dominikańskiego kościoła Św. Jakuba. Po drodze śpiewana była litania do Wszystkich Świętych. U Św. Jakuba celebrowano mszę św., po której śpiewany był znowu łaciński chorał i modlitwa. W drodze powrotnej kontynuowano znowu litanię do Wszystkich Świętych.
Patron miał także swoją ulicę i plac. Ulica ta wiodła od murów na wysokości baszty do Nowego Targu, dziś części placu Jana Długosza. Znajdujący się w pobliżu parking przy starej stacji benzynowej, to dawny plac Św. Marcelego, na którym do 1945 roku handlowano mięsem i rybami.
Postać papieża wieńczy, pochodzący z połowy XVII wieku, ołtarz główny w kościele farnym. Figura św. Marcelego znajduje się również na barokowej Kolumnie Maryjnej w Rynku. Za patrona obrało go sobie działające w Raciborzu Towarzystwo Polsko-Górnośląskie. W latach 20. XX wieku, miejska kasa Raciborza wydała numerowane bony miejskie bez daty emisji [3]. Na nominale dziesięciu marek widniał oleodruk z podpisem: „16 stycznia 1290 roku św. Marceli ratuje Racibórz od najazdu Scytów”. Była to kopia obrazu z kościoła farnego. Do dziś kopie takie, masowo drukowane w XIX i na początku XX wieku, można jeszcze spotkać w wielu domach. Były wykonane w formie oleodruku. Jedną z nich, gustownie oprawioną, otrzymał goszczący w parafii biskup wrocławski Melchior von Diepenbrock (1798-1853).
W Raciborzu działała Drukarnia Marcelego Rudolfa Müntzberga. Spod jej prasy wyszła drukiem, w 1883 roku, znakomita praca ks. Hermana Schaffera poświęcona raciborskiemu Bractwu Literackiemu.
Obecnie, nawiązując do wielowiekowej tradycji, na pamiątkę cudownej obrony miasta, w kościele farnym, co roku 16 stycznia, odprawiane są msze św. w intencji patrona.
Cudowna interwencja papieża, w literaturze poświęconej historii Raciborza, wiązana była również z najazdem mongolskim z 1241 roku. W 1810 roku informacja taka ukazała się drukiem na łamach czasopisma „Allgemeiner Anzeiger des Oberschlesichen Patriotischen Instituts für Landwirthe, Kaufleute, Fabrikanten und Künstler” („Powszechny Kurier Górnośląskiego Instytutu Patriotycznego dla włościan, kupców, fabrykantów oraz artystów”). W opublikowanych tam wówczas szkicu „Nachrichten über Ratibor” („Wiadomości o Raciborzu”), tworkowski wikary Karl Gromann, powołując się na nieznane nam dziś źródła, opisał oblężenie miasta w 1241 roku, które zakończyło się pojawieniem św. Marcelego z palicą nad głowami najeźdźców
Jednak już w 1750 roku informację wiążącą Marcelego z najazdem mongolskim powtórzył wizytator biskupi we wspomnianym już protokole wizytacyjnym. Miała się ona także znajdować w zaginionej XVII-wiecznej historii Raciborza, pióra Efraima Ignacego Naso. W 1726 roku inskrypcję wzmiankującą cudowną interwencję Marcelego w 1241 roku umieszczono na nieistniejącym już dziś dzwonie kościoła farnego poświęconym Matce Bożej i patronowi miasta. Brzmiała ona: „Świętemu Marcelemu papieżowi obrońcy miasta Raciborza przed przemocą tatarską, objawionemu w obłokach (w 1241 roku)”. W swojej pierwszej monografii Raciborza z 1861 roku taką właśnie wersję wydarzeń przedstawił ks. Augustyn Weltzel. W kolejnej, z 1881 roku, wydarzenie datował już na 1290 rok.
Legenda o rzekomym cudownym zdarzeniu z 1241 roku okazała się nadzwyczaj żywa i świadczy o zakorzenionym mocno w świadomości raciborzan przekonaniu, iż papież był orędownikiem w każdym zagrożeniu. Ukazujące się od 1889 roku polskie „Nowiny Raciborskie” już w pierwszym numerze, niezwykle sugestywnie, wyjaśniały „Dlaczego raciborzanie obrali sobie św. Marcelego za patrona”. Obszerny fragment tekstu warto przytoczyć, bo stanowi on jeden z nielicznych, zachowanych przekazów literackich dotyczących silnego w parafii miejskiej kultu.
„Tak w bitwie pod Opolem jak i w bitwie pod Lignicą, odznaczyli się rycerze raciborscy. Sława ich waleczności dobiegła aż na daleką Ruś, gdzie po dziś dzień śpiewa lud rusiński piosnkę o owych pamiętnych walkach z pohańcami, piosnkę, której jedna zwrotka zawiera słowa: „Dzielny hufiec Raciborzan, stawił wrogom czoło nad Odrą”. Tymczasem inny zastęp Tatarów zwrócił się na południe i paląc i niszcząc wszystko po drodze zbliżył się, idąc prawym brzegiem Odry, nagle i niespodziewanie pod Racibórz. Mieszczanie zdołali zaledwie pozamykać bramy i pozrywać mosty na fosach, czyli rowach, jakie dawniej ku lepszej obronie okalały całe miasto, gdy już na przeciwległym brzegu zaczerniły się pola od tatarskiej szarańczy. Niejeden Raciborzanin uczuł wówczas trwogę w sercu, patrząc z murów miasta na te nieprzebrane zastępy dzikich i okrutnych wojowników, których coraz to więcej z krzykiem i wyciem z zaodrzańskich wychylało się lasów. Ujrzawszy zamknięte bramy miasta, przebyli Tatarzy wpław rzekę Odrę i spaliwszy okoliczne wsie i przedmieścia, rozłożyli się tuż pod murami miasta obozem. Przestrach niezmierny zapanował wówczas w mieście. W pierwszej chwili potraciło wszystko ducha. Książę Mieszko był daleko, około Lignicy. Od niego nie można się było spodziewać pomocy i ratunku. Miasto pozostawione było własnym siłom, a siły te były bardzo szczupłe i ginęły zupełnie wobec tych tłumów pogaństwa. Oprócz mieszkańców Raciborza znajdowała się bowiem w mieście jedynie garstka okolicznych panów i włościan. Ale wnet się opamiętano. Pierwsi ocknęli się dzielni masarze czyli rzeźnicy raciborscy i przykładem swoim pociągnęli za sobą resztę ludu. Postanowiono się więc bronić do ostatniej kropli krwi i nie wydawać miasta na łup najezdników. Rozpoczęło się wówczas oblężenie krwawe i zacięte, Tatarzy próbowali rożnemi sposobami dostać się do miasta, szturm następował po szturmie, lecz wszystkie te zakusy odbijały się o mężne piersi Raciborzan, wśród których odznaczali się jako pierwsi w walce dzielni masarze raciborscy. Na ustawicznych bojach i zaciętych walkach minęło tak kilka tygodni, a Tatarzy jak stali pod miastem, tak stali i pomimo znacznych strat, jakie ponieśli, od oblężenia odstąpić nie chcieli. Ale inny groźniejszy wróg zawisł tymczasem nad miastem. Oto głód straszliwy zapanował wśród ludności. Napadnięci znienacka nie mieli Raciborzanie ani czasu w żywność się zaopatrzyć, a tu oblężenie trwało a trwało. Ostatki żywności były już zjedzone. Od dnia do dnia zwiększała się bieda w mieście. Niewiasty i dzieci biegały szarpane straszliwym głodem po ulicach, wydając okropne jęki, które szczególniej w nocy rozbrzmiewały się daleko po okolicy. Wytrwalszym mężom serce się na taki widok krajało. Było pomiędzy nimi nie mało takich, którzy radzili raczej się poddać na łaskę lub niełaskę Tatarów, niż dłużej na te męki ludności spoglądać. Inni znów zapełniali kościoły, całemi dniami krzyżem przed ołtarzami pańskiemi leżąc i modląc się o pomoc boską, bo na ludzką pomoc liczyć już nie mogli. I ta ufność w Boga ich nie zawiodła, wśród okropnej nędzy i rozpaczy zbliżył się wreszcie dzień Św. Marcelego. Po nocy przepędzonej wśród ogólnej rozpaczy zaświtał poranek, który miał miastu zwiastować oswobodzenie. Gdy ustąpił zmrok nocny, zajaśniała na niebie zorza niezwykłej jasności. Całe niebo zdawało się gorzeć złocistym ogniem. Wśród tych obłoków ognistych, pojawiła się nagle cudowna postać Świętego Marcelego, który unosząc się ponad miastem, zasłaniał je swą świętą postacią i groził Tatarom ogromną pałką ognistą. Na ten widok zadrżały serca pogańców śmiertelną trwogą, podczas gdy w serca dzielnych obrońców miasta nowa wstąpiła otucha. Ośmieleni mocą świętego opiekuna, wypadli Raciborzanie z miasta, by ostatni bój z dziką stoczyć hordą. Lecz Tatarów już pod miastem nie było. Zdjęci okropnym strachem porzucili oni cały swój obóz i wszelkie nagromadzone w nim łupy i schronili się za Odrę do lasów, z których następnie uciekli aż na równiny węgierskie”.
Z tego samego względu warto przytoczyć również obszerny fragment owych „Wiadomości z Raciborza”, opublikowanych w 1810 roku przez Karla Gromanna.
„Zaledwie główna część wojska Tatarów wtargnęła do Polski, ukazał się także i przed Raciborzem – w pierwszych dniach stycznia 1241 roku – oddział tej armii i ledwo pozostawił miastu czas do zamknięcia bram. Mongołowie rozbili obóz wokół miasta i zamku, spalili wsie i przedmieścia, często wrzucali również ogień i do miasta. Nocą, przeraźliwie krzycząc, napadali na palisadę (oprócz tej oraz fosy miasto dysponowało wtedy do swojej obrony już tylko „odważną piersią” swoich obywateli), jednak zawsze bezskutecznie i ponosząc straty. W ten sposób zostało odparte gwałtowne natarcie na miasto ze strony mniej strasznego wroga, podczas gdy głód, ten niezwyciężony wróg, siał okropności wewnątrz miasta. Miasto zostało oblężone nagle i wewnątrz niego, oprócz zbiegłej ludności wiejskiej, która zabrała ze sobą swoje bydło, nie było żadnych zapasów, natomiast z zewnątrz nie można było liczyć ani na broń ani na żywność, ponieważ Górnoślązacy nie byli pod sztandarami, a książę [był] w Polsce. Kobiety i dzieci tułały się po ulicach płacząc i załamując ręce, a noc – jak jest napisane w pewnej starej kronice – była najstraszniejsza, ponieważ w jej ciszy można było najwyraźniej usłyszeć lamenty rozpaczy. Miasto znajdowało się w stanie bezgranicznej nędzy. Dziki nieprzyjaciel opuścił Racibórz i okolice 16 stycznia wczesnym rankiem, w pośpiechu i pozostawiając niektórych chorych i wiele sprzętu, i uciekł, jak gdyby napędzany panicznym strachem, do lasów z drugiej strony Odry, z których wcześniej przybył. Nędza i nieszczęście nie osiągnęły w Raciborzu nigdy aż tego stopnia, przeto radość też pewnie nie była w tym mieście nigdy większa niż tego dnia. Mieszkańcy miasta jednomyślnie zdecydowali, że będą obchodzić każdego roku ten dzień jako święto, uświetniając go publiczną procesją, i tym samym dziękować niebu za wybawienie ze strasznej sytuacji poprzez modlitwy swoich potomków. Przez pięćset lat raciborzanie zachowali i spełniali godnie aż do dnia dzisiejszego przysięgę swoich przodków. W mieście krąży stara legenda, wedle której święty Marceli miałby się ukazać Tatarom na niebie, grożąc im i powodując ich ucieczkę. Dawniej myślałem, że ta legenda jest tak stara, jak samo wydarzenie, ale przekonałem się, że legenda ta weszła w obieg dwieście lat później. Dwie najstarsze kroniki świadczą o niczym więcej, jak tylko o tym, że miasto zostało opuszczone przez jego wrogów, wbrew wszelkim przypuszczeniom, dnia świętego Marcelego. To więc skłoniło raciborzan do obchodzenia 16 stycznia jako święta, które miałoby przypominać potomkom o radości ich przodków oraz zachęcać ich do modlitwy dziękczynnej. Później, gdy już poszedł w zapomnienie fakt, że Racibórz został wyzwolony ze strasznego nieszczęścia dnia świętego Marcelego, powstała legenda: święty Marceli miał wyzwolić miasto. Tak właśnie człowiek, który poszukuje odpowiedzi na pytania dlaczego i jak, gdy zapomina o prawdziwej przyczynie lub gdy jej w ogóle nie zna, podsuwa danej kwestii przyczynę przez siebie wynalezioną, aby tylko mieć jakąś. Racibórz musiał zostać wyzwolony przez Marcelego, sądziło się, jeśli dzień tego świętego jest aż tak czczony. Radość raciborzan nie trwała jednak długo. Już w marcu 1241 roku ponownie ukazał się oddział Tatarów przed miastem. Teraz jednak także i Mieszko II [Otyły] miał ze sobą wojsko, z którego większą częścią stacjonował za miastem. Miasto i zamek były prawdopodobnie obsadzone wojskiem, most spalony. Tatarzy przeprawili się przez Odrę, nie przejmując się raciborzanami, którzy uśmiercili niektórych śmiałków strzałami, innych dzidami i lancami odepchnęli z powrotem w stronę rzeki, gdy ci chcieli z niej wyjść. Ponieważ przeprawiali się oni przez Odrę we wszystkich okolicach wokół Raciborza, szybko namnożyła się ich liczebność na lewym brzegu. Teraz jednak książę zaatakował ich, podczas gdy oddział zamkowy też dokonał ataku. Azjatyccy przybysze rzucili się do ucieczki i pozostawili za sobą, tylko w okolicach wokół miasta 471 zabitych i niektórych rannych. Z tych ostatnich niektórzy mieliby pozostać w Raciborzu i osiąść na stałe w okolicach miasta. Jeszcze w roku 1391 ich potomkowie mieliby się znajdować po tamtej stronie mostu nad Odrą. Gdyby książę znalazł się z większą częścią wojska na prawym brzegu, Mongołowie ponieśliby większe straty. Ścigani Tatarzy cofnęli się w stronę Krakowa, gdzie stacjonowała główna część ich wojska, która właśnie miała zamiar stoczyć bitwę ze zjednoczonymi Polakami. Książę Mieszko II, który z Raciborza podążał za Mongołami z 3700 ludźmi (z tego 1100 byli to rycerze), zjednoczył się z Polakami; jednak bitwa pod Chmielnikiem, niedaleko Krakowa (18 marca), wypadła nieszczęśliwie. Polacy byli pobici, rozproszeni, a książę Mieszko pospieszył okrężnymi drogami do Raciborza, podczas gdy wojsko Tatarów obrało kierunek przeciwko nim. Dwa razy już Racibórz uniknął niebezpieczeństwa swego upadku, teraz jednak wyglądało na to, że upadek nastąpić musi, ponieważ ze wszystkich okolic nadciągali ludzie ze straszną wiadomością o coraz bardziej zbliżającej się niezliczonej hordzie pogan. Mieszkańcy osad wiejskich uciekali do lasów, gdzie jednak nie zawsze chowali się w sposób wystarczająco bezpieczny. Wielu z nich przybyło do zamku i do miasta; nie zostali jednak przyjęci i musieli zbiec w góry i w odległe lasy. Wreszcie przybył książę ze swoim wojskiem. Potwierdził on wieść o niezliczonej liczebności nadciągających wrogów, zachęcał raciborzan do obrony miasta i wyruszył, po pozostawieniu na zamku silnego oddziału wojskowego, przez Nysę do Dolnego Śląska. Tu książę zjednoczył swoje oddziały wojskowe, które zostały znacznie zwiększone przez Polaków, z chrześcijańskim wojskiem, które zostało zorganizowane przeciwko Tatarom. Z mocno bijącym sercem raciborzanie czekali na wydarzenia, które miały nastąpić. I wtedy przybyli grabieżcy, jak chmury od strony gór, przeprawili się przez Odrę i przeszli obok Raciborza. Największym czynnikiem przy tym wydarzeniu był strach. Tatarzy rozdzielili się. Część z nich poszła wzdłuż prawego brzegu Odry, w kierunku Opola; inna część – sądziło się wtedy, że była to ta większa – skierowała się, w ciągu ośmiu lub dziesięciu dni, mijając Racibórz, na Krapkowice. Pewna stara kronika relacjonuje o tych Tatarach: posuwali się oni naprzód pieszo, najwięcej z nich na koniach, wielu na wozach. Najczęściej wozy miały mieć tylko dwa koła i być ciągnięte przez jednego konia. Ich ubraniem były łachmany płócienne i futrzane, często były to ubrania kobiece i ubiór sakralny, zagrabione przez nich w Polsce. Jeden z ich wodzów, przy oblężeniu miasta Racibórz, miał ukazać się konno w pełnym ornacie i czapce biskupiej, stąd raciborzanie nazwali go “Popek”. Był niski, miał jednak krzykliwy głos, który miał być słyszalny w mieście nawet gdy rozbrzmiewał po drugiej stronie Odry (credat Judas Apella!). Bronią Tatarów były strzały, krótkie miecze, jednak rzadko, czasami dzidy, topory oraz podkute kije. Wioski, przez które przechodzili, grabili doszczętnie, nie zostawiali w nich ani jednego garnka, a na pożegnanie podpalali je. Przy tym ci szkaradni ludzie mieli spożywać nawet surowe mięso koni, kotów i psów. Kobiety i dziewczęta brali ze sobą, gdzie tylko je znajdowali, czasami również i chłopców; nie interesowali ich mężczyźni, chyba że potrzebowali ich do noszenia ekwipunku. W tym przypadku zaprzęgali ich zamiast koni przed wozami, lub obciążali ich hamakami, na których siedziały kobiety i dzieci”.
Grzegorz Wawoczny
[1] Wyraz używany w greckim Starym Testamencie na oznaczenie odpadnięcia od wiary i odejścia ze wspólnoty wiernych. Powszechnie oznacza dobrowolne i całkowite porzucenie wiary przez ochrzczonego chrześcijanina i tym właśnie się różni od czystej herezji i schizmy. Znana jest postać Juliana Apostaty (cesarz rzymski w latach 361-363), który cofnął cesarskie poparcie dla chrześcijaństwa i próbował przywrócić kult bóstw pogańskich. [2] Papieska kaplica w Pałacu Watykańskim, budowana w latach 1475-1483 z fundacji papieża Sykstusa IV. [3] Zastępowały one w tym czasie banknoty państwowe.