Grzegorz Nowak. Zapytajcie się starych ludzi z okolic Raciborza o Elijaszu, największego górnośląskiego rozbójnika, to całymi godzinami opowiadać wam będą o tym nieśmiertelnym mistrzu zbójnickiego rzemiosła, który na wieki przeszedł już do legendy miejscowego ludu górnośląskiego i który na wieki zostanie już jego własnością.
Elijasz nie występował sam. Miał do pomocy dwóch kompanów. Jeden z nich zwał się Pistulka, a drugi Szydło. Wszyscy trzej pochodzili z okolic Zabrza, a w te strony przenieśli się, aby dokonywać napadów na bogatych kupców, przejeżdżających tu z Moraw i Czech do Wrocławia i innych miast niemieckich. Trójka ta znana była na całym Śląsku, jako najgroźniejsza banda zbójnicka, nie przebierająca w środkach i umiejąca krwawo likwidować osobiste porachunki ze swymi wrogami lub z nieszczęsnymi ofiarami, które niebacznie wpadły w ich ręce. Szczególną zuchwałością i bezwzględnością odznaczał się sam Elijasz, przed którym drżeli nie tylko przejeżdżający kupcy, ale i bogatsi mieszkańcy Raciborza.
Eliasz jak Janosik
Do legendy ludowej przeszedł Elijasz nie tylko jako wielki rozbójnik, ale również jako wielki przyjaciel ludu. Z pewnym uczuciem zadowolenia i wdzięczności mówił mi o nim jeden ze staruszków w okolicy.
– Ja, wiedzom, ale Elijosz to nie był taki rozbójnik, jak te dzisiejsze chachary, kiere człowiekowi łostatni grosz weznom abo łostatniom kure do miecha wsadzom. Elijosz, tyn był dobry zbójnik, tyn biydnygo człowieka nigdy nie ukrzywdziył, a jeszcze w potrzebie poratówoł. On ino bogatym zabiyroł, a biydnym dowoł.
Zemsta rozbójnika
Potrafił się jednak Elijasz zemścić w swój wyrafinowany sposób i na biednych ludziach, gdy stwierdził, że ktoś nie odnosi się do jego osoby z należnym szacunkiem. O tej stronie jego charakteru tak mi opowiadał ów starzyk:
– Elijosz czansto sie tyż przebiyroł i w roztomańtych postaciach występówoł w swych zbójnickich napadach. No i roz przebroł sie za siągorza, to jest, wiedzom, za takigo robotnika leśnygo. Wyszeł se do lasa i siedzi. A kiej już doczkać sie nimógł na żodnygo i zabiyroł sie do odyńścio, dziwo sie, a tu bez las idzie jakoś babinka. Elijosz, nie padając chto ón je, zatrzymoł jom i zacon jom wypytówać:
– Kandy to idziecie, mamulko?
– A do Raciborza ida na torg.
Elijosz zdziwił sie mocno.
– Ja? A nie boicie sie to tak sami iść bez las? Dyć tukej kajś Elijosz sie smyko. Jakby wos tak napodł?
Babinka łobeźrzała się ze strachym na wszyckie stróny.
– Dyć troche to sie ta boja, żebych tego przeklyntego chachara kaj nie spotkała, ale jużech tela razy tukej szła i przeszłach szczynśliwie, to możno i dzisioj mi sie udo.
I dalej kobiecina zaczęła sobie używać na Elijaszu i wymyślać mu od najgorszych. „Siągorz” stał spokojnie i słuchał, słuchał do końca uważnie i cierpliwie, a gdy kobiecina wygadała się ze wszystkiego, rzecze do niej:
– No ja, ale widzicie, dycki to lepszy iść z kimś, jak samymu. Tuż idźcie już do tego Raciborza, bo byście na torg nieskorzy przyszli. Ja, a jeszcze jedno chciołech wom rzeknyć. Jak bedziecie w Raciborzu, to wstompcie ta do sklepu i kupcie mi ćwięczków do butów, bo mi brakło, a jak po połedniu bydziecie wracać dó dóm, to jo na wos byda czekoł. Mocie sam piniondze.
Kobiecina wzięła pieniądze i poszła, a Elijasz czekał cierpliwie. Kiedy słońce chyliło się już ku zachodowi, ukazała się na leśnej drodze sylwetka babinki. Przywitał ją wesoło i spytał:
– Mocie? Jo se już myśloł, iże sam nie przydziecie. A nie widzieliście ta kan Elijosza?
Kobieta odpowiedziała przecząco i podała mu zakupione w Raciborzu ćwięczki. Elijasz wziął je do ręki i podszedłszy do świeżo ściętego pnia, wysypał je wszystkie i rzekł:
– Doczkejcie jeszcze na chwila, bo musza je policzyć, czy doł wom tela, wiela sie noleży, bo wiycie, że kupce umiom czasym oszklić człeka.
I zaczął Elijasz liczyć ćwięczki, a kobieta przypatrywała się spokojnie tej czynności. To tylko zastanawiało ją trochę, dlaczego ów siągorz licząc gwózdki, ustawiał je wszystkie jeden obok drugiego, ostrzem do góry? Przecież o ile mu chodziło o przeliczenie, to wystarczyło liczyć tak, bez układania. Ostatecznie jednak nie przywiązywała do tego żadnej wagi. A gdy siągorz skończył już swoją robotę, gdy cały pień drzewa zastawiony był ćwięczkami, rzekł teraz groźnie do baby:
– No, a teroski mamulko podnieście se do góry swoja spódnica!
Przerażenie odmalowało się na twarzy kobiety. Poznała, że z E1ijaszem ma do czynienia, ale było za późno na szukanie ratunku. Zbójnik stał przed nią i surowym głosem rozkazywał. Trzeba było słuchać. Chcąc nie chcąc, chwyciła spódnicę w rękę i podniosła po kolana, ale zbójnik rozkazywał bezwzględnym tonem:
– Podnieście jom wyży!
Kobiecina drżącymi rękami podniosła spódnicę poza kolana i rozpłakała się, ale nieubłagany zbójnik krzyknął:
– Podnieście jom jeszcze roz tak wysoko!
Cóż było robić?! Lepsze to, niż śmierć, więc płacząc i pociągając nosem, spełniła rozkaz Elijasza.
– A teroski siednijcie se na tym pniu!… Co?.. Nie siadocie?!
I ostry nóż błysnął w ręce raciborskiego zbójnika. Nic nie pomógł płacz ani błagalne prośby. Raciborski zbójnik był nieubłagany. A kiedy biedna kobiecina przez kilkanaście minut siedziała już na ostrych końcach małych gwózdków do butów, Elijasz odchodząc w dalszą drogę, rzekł do niej:
– To mosz (od Elijosza) za tego chachara!!!
Takim był Elijasz.
Niestraszne mu zamki i więzienia
Ten największy górnośląski rozbójnik słynny był również z tego, że nie istniały dla niego żadne zamki ani straże więzienne. Potrafił on się wymknąć nawet wtedy, gdy zdawało się, że sytuacja jego jest beznadziejna. A oto jedna ze scen jego tajemniczej mocy i zuchwałości zarazem.
Pewnego razu, po wielkim napadzie rabunkowym, Elijasz został otoczony przez żandarmów w swej leśnej kryjówce na Lukasynie i schwytany. Natychmiast skrępowano go grubymi sznurami i łańcuchami i tak zakutego prowadzono w stronę Raciborza. W Brzeziu jednak stróże bezpieczeństwa postanowili wstąpić do karczmy na „jednego”, wprowadzając również ze sobą skutego Elijasza. A kiedy strażnicy zajęci byli jedzeniem i piciem, Elijasz sobie tylko znanym sposobem sprawił, że kajdany i wszelkie więzy spadły nagle z jego rąk i nóg. Przerażenie odmalowało się w oczach strażników, ale Elijasz rzekł spokojnie:
– Nie bójcie sie, nic wom nie zrobia, chocioż po prowdzie, mógbym wos tu pozarzynać jak psów. Siedźcie se spokojnie, bo i jo też musza coś zjeść i napić sie!
A kiedy jeniec pojadł sobie do syta i przepłukał gardło żytniówką, poprosił gospodarza o skredytowanie mu powstałego długu do godziny czwartej po południu tegoż dnia i zwrócił się do strażników głosem pełnym ironii i lekceważenia:
– Teroski możecie mnie znowu związać, bom se już pojodł i popił. Mógłbym wom, co prowda, uciec, ale żol mi wos! No, wiążcie mnie warci i zaprowodźcie do tego więzienio; a o szczworty po połedniu, dzisioj, jak bydziecie mieć czas to przydźcie sam do karczmy. Popijemy razym! To dopiyro bydzie uciecha jak żandary z Elijoszem pić bydom!
Ciężko zatrzasnęły się bramy raciborskiego więzienia za Elijaszem. Zdawało się, że żadna siła świata nie potrafi go już wyrwać z zimnych, samotnych ścian więziennej celi. Żelazne kraty, ciężkie okucia drzwi i zamku, straż, strzegąca czujnie celi groźnego zbójnika, nie wróżyły cienia nadziei wyrwania się, więźnia na wolność.
Jakież było zdumienie zebranych z ciekawości w karczmie strażników, gdy o godzinie czwartej po południu zajechała od strony Raciborza wspaniała karoca z Elijaszem!
A gdy już późnym wieczorem Elijasz żegnał swoje towarzystwo, rzekł na odchodne:
– Pamientojcie, iżeście mieli hónor pić z Elijoszem!!!
Wielka miłość
Elijasz miał również swoją ukochaną dziewczynę, która niejednokrotnie ratowała go w krytycznych chwilach. Nosił jej za to ze swych wypraw złote zausznice i pierścienie z drogimi brylantami, i perły drogocenne, i wszystko, czego tylko pragnęła. Elijasz, w chwilach miłosnego upojenia, zwierzał się swej wybrance ze wszystkich tajemnic i zdradzał przed nią najskrytsze swe myśli. Za ten nierozważny krok ciężko zemścił się na nim los. Bo oto kiedy pewnego razu ukochana dziewczyna dowiedziała się, że Elijasz zdradził ją z inną, poszła do sędziów w Raciborzu, mających sądzić jej kochanka i wyjawiła tajemnicę Elijasza.
– Elijosz mo w prawy rynce w tym hrubym palcu zarosnyty kwiat paproci. Kwiat tyn daje mu ta cudowno siła i moc, że kożdy zómek, do kierego palec swój z kwiatym paproci styrknie, odmyko sie som i klucza do niego nie potrza. Wyjmijcie mu tyn cudowny kwiat paproci, to Elijosz nigdy już z więzienio nie wyńdzie…
Strasznie zemściła się na Elijaszu jego ukochana dziewczyna. Teraz bowiem do Elijasza zabrali się lekarze, którzy porozcinali mu cały palec i wyjęli cudowny kwiat paproci, a jego samego, złamanego na duszy i zrezygnowanego, zamknięto w ciemnej celi więziennej. A gdy po kilku latach więzienia uprosił, żeby mu pozwolono po raz ostatni w życiu zobaczyć się z ukochaną dziewczyną, dla której, mimo zdrady, serce jego nigdy bić nie przestawało, cieszył się jak dziecko.
– Maryjko, ty moja, – mówił cicho drżącym głosem, – tyś była moją bez cołkie życie, bo jo na świecie nic wiency nie miłowoł od ciebie – i od wolności. Teroski już czuja, iże kóniec mój sie zbliżo… Nimom do ciebie żolu, iżeś mnie wyzdradziyła… Słuchej, co ci rzekna… Tam, na Lukasynie, na ty górze, kan my w ta piykno noc majowo razym przy sobie siedzieli, tam domb wielgi, rozłożysty stoi… Niedaleko tego dymba uźrzysz drugi domb z oberznytym dookoła piestrzynim… Pońdziesz od tego dymba do nojbliższego drzewa i tamekej, pod tym drzewym, w ziymi, skarb mój wielgi ukryty znojdziesz. Weź go se! A co ty nie weźniesz, rozdej biydnym ludziom na pamiontka po mnie. I powiydz jym tyż, aby nigdy nie zapomnieli, że w lasach tych żył nojwiększy górnośląski rozbójnik… Elijosz…
Grzegorz Nowak