Rozmowa z prof. Janem Chochorowski (UJ) na temat odkryć w Łubowicach, gm. Rudnik, pow. raciborski.
– Panie profesorze, kiedy na górnośląskiej ziemi pojawili się pierwsi ludzie?
– Najstarsze ślady pojawienia się istot człekokształtnych (tzw. Homo erectus) na terenie Śląska pochodzą sprzed prawie pół miliona lat czyli z okresu paleolitu. Znaleziska narzędzi paleolitycznych z Raciborza – Studziennej związane są z neandertalczykiem i datowane są natomiast na 220-180 tys. lat temu. Pierwsze ślady bytności człowieka w okolicach Łubowic pochodzą zaś z końca szóstego tysiąclecia przed narodzeniem Chrystusa. Były to społeczności o dość dobrze już rozwiniętej technologii, znające m.in. techniki wykonywania kamiennych narzędzi gładzonych i naczyń glinianych, utrzymujące się z rolnictwa i hodowli. Ludzie ci przywędrowali tu z terenów środkowego dorzecza Dunaju, czyli z obecnej dolnej Austrii, zachodnich Węgier i południowych Moraw. Przenikali m.in. na północ przez Bramę Morawską, cały czas szukając dogodnych dla osadnictwa terenów. Zakładali duże osiedla zazwyczaj w dolinach rzek. Nadrzeczne gleby były bardzo żyzne, wylewy w sposób naturalny nawoziły je potrzebnymi składnikami. Szukano bowiem gleb, które bardzo powoli się wyjawiały. Nie znano przecież sztucznych nawozów. Te społeczności zasiedliły później, posuwając się wzdłuż Odry i Wisły, całą Polskę. Taka była historia pierwszej kolonizacji.
– Możemy nazwać te ludy?
– Nie możemy ich, niestety, nazwać w sensie etnicznym, bo nie mamy żadnych informacji na ten temat. Pozwalają na to tylko źródła historyczne, głównie wzmianki pisane, a te nie sięgają ośmiu tysięcy lat wstecz. Pierwszym ludem, który osiedlił się na Płaskowyżu Raciborsko-Głubczyckim i który możemy nazwać z imienia byli Celtowie. To jednak dopiero początek IV wieku przed narodzeniem Chrystusa. Mamy niezbite dowody, że Celtowie tutaj przybyli i dłuższy czas zasiedlali te tereny.
– Ludy te pozostają więc dla nas anonimowe. Dzięki archeologom wiemy, jak wyglądały ich osiedla, czym się zajmowali, ale już trudniej powiedzieć skąd przybyli i kiedy opuścili tutejsze siedliska.
– Jest to trudne, bo wymaga ustalenia dokładnej chronologii i pochodzenia typowych dla poszczególnych społeczności znalezisk archeologicznych, ale nie niemożliwe. Na przestrzeni tych kilku tysięcy lat zmieniały się przecież technologie produkcji i uprawy, a nawet całe systemy cywilizacyjne. Śledzenie dynamiki tych procesów czyni dzieje tych anonimowych społeczności równie barwnymi jak tych opisanych z imienia przez kroniki. Pierwsze ślady pobytu człowieka w rejonie Łubowic pochodzą – jak wspomniałem – jeszcze z epoki kamienia. Były to społeczności z gospodarką wytwórczą, rolniczo-hodowlaną, ale z dość prymitywną jeszcze technologią obróbki surowców. Siedem tysięcy lat p.n.e. w Azji wynaleziono już jednak brąz. Dwa tysiące lat później technologia jego wytopu zaczęła się rozprzestrzeniać. Na przełomie czwartego i trzeciego tysiąclecia stała się znaną w całym basenie Morza Śródziemnego. Stamtąd przeniknęła na północ. W rejonie Łubowicach pradziejowe ludy mogły się zetknąć z brązem jakieś 2 tys. lat p.n.e. Widać więc, że znajomość wytopu brązu pojawiała się w różnym czasie i w różnym miejscu. Tak samo było z ludami, które wędrowały np. z Azji do Europy. Nie wiemy czy zmiana cywilizacyjna wiązała się jednocześnie ze zmianą etniczną, czyli – mówiąc w uproszczeniu – czy pojawienie się brązu oznacza, że wraz z nim pojawił się w rejonie Łubowic nowy lud. Osobiście sądzę, że byłoby dużym nadużyciem, gdyby tak właśnie sądzić. Być może ludzie, którzy zamieszkiwali tu od wielu pokoleń osiągali coraz to wyższe stopnie rozwoju cywilizacyjnego.
– Gród łubowicki, największy tego typu obiekt w Polsce, jest – niestety – mało znany w Raciborzu i okolicach. Co trzeba o nim wiedzieć?
– Gród łubowicki to obiekt refugialny z IX – VII wieku p.n.e. Powstał w okresie najazdów ludów stepowych ze wschodu, które posuwały się do Kotliny Karpackiej, w kierunku Niziny Węgierskiej i dalej – na tereny południowej Polski. Miejscowa ludność zorganizowana w małe grupy i zamieszkujące niczym nie chronione osady w obliczu zagrożenia musiała stworzyć miejsce schronienia na wypadek najazdu. Wybudowano więc niezwykle monumentalny, bo zajmujący powierzchnię 30 ha gród. Na lokalizację wybrano najbardziej dogodny teren. Rozległe wypłaszczenie terasy Odry wyodrębnione z otoczenia dolinkami. Dostępu do grodu broniła najpierw palisada podsypana niewielkim wałem. Umocnienia te były co najmniej sześciokrotnie rozbudowywane. Pod koniec VII w. p.n.e. przybrały już wręcz monumentalną formę. Wał otaczający gród liczył bowiem 2,5 km długości i posiadał dziewięć metrów wysokości oraz 12-13 m szerokości przy podstawie. A że był to wał drewniano-ziemny, to można sobie wyobrazić, jak duże połacie lasu musiano wytrzebić, by pozyskać budulec. Jeśli zaś doliczyć palisadę z pomostem dla obrońców, która wieńczyła wał, to można przyjąć, że jego wysokość sięgała jedenastu metrów.
– Mamy więc do czynienia z przykładem wręcz podręcznikowym?
– Oczywiście. W środowisku naukowym Łubowice są bardzo znane. Niedawno zostały wprowadzone do światowego obiegu, bo ujęte w wydanej niedawno Encyklopedii Prehistorii Świata. Bez przesady można powiedzieć, że odkrycia tu mają właśnie światowe znaczenie. Raciborza jeszcze wówczas nie było, no może poza jakimiś małymi osadami.
– Co stało się z tak wielkim grodem, wydawać by się mogło nie do zdobycia?
– W VI wieku p.n.e. został on nagle zniszczony. Najeźdźcami byli najprawdopodobniej Scytowie, wojowniczy lud koczowników, którzy zamieszkując stepy nad Morzem Czarnym w tym czasie najeżdżali tereny Europy Środkowej. Scytowie, tak jak Mongołowie w XIII wieku, grabili, niszczyli i uprowadzali ludność. Dotarli aż na teren dolnych Łużyc, w okolice Lubska. Siła ich nagłego najazdu musiała być ogromna skoro sforsowali tak potężny gród. Fortyfikacji potem już nie odbudowano. Ludność, która tu zamieszkiwała nagle zniknęła z kart dziejów. Następne ślady osadnictwa na tym terenie są już datowane dopiero na XII wiek.
– Co możemy powiedzieć o tych ludziach, którzy wiedzieli, gdzie lokalizować budowlę o charakterze obronnym, jak najlepiej ją zbudować? Wiedzieli wreszcie, co jest chyba bardzo ważne, że to dolina rzeki jest najlepszą matką żywicielką.
– Te tereny, bogate w żyzne gleby lessowe, były intensywnie zasiedlane już od VI tysiąclecia p.n.e. Taka „roztropność” prehistorycznych ludów jest więc dużo starsza. Społeczność tzw. kultury łużyckiej (kultura łużycka – zjawiska kulturowe wiązane przez archeologów z okresem pomiędzy 1400 a 400 r. przed Chrystusem) z okresu funkcjonowania osady osiągnęła tylko wyższy stopień rozwoju cywilizacyjnego. Zbudowała gród, który poza funkcją obronną, mógł być też miejscem wytwórczości, kultu i handlu. Mamy więc do czynienia z wyższym stopniem zorganizowania społeczeństwa. Znaleziska pozyskane podczas badań potwierdzają, że ludzie zajmowali się tu produkcją i handlem. Co więcej, mamy tu nawet znaleziska bursztynu. A jeśli uwzględnić, że gród łubowicki był pierwą tak dużą osadą na północ od Bramy Morawskiej, przez którą od pradziejów przebiegały szlaki handlowe, a osią rozwoju handlu była rzeka, to możemy być chyba pewni, że na wzgórzu, na którym teraz stoimy znajdowało się ważne centrum wymiany handlowej.
– Jaka była kultura duchowa tej ludności, z pozoru chyba prymitywnej, jeśli w ogóle można użyć w stosunku do niej takiego przymiotnika?
– Archeolog ma tu, niestety, znacznie mniej do powiedzenia. Z dużym prawdopodobieństwem można domniemywać, że królował kult ognia i słońca. Świadczą o tym groby ciałopalne. Zmarłych palono na stosie. Ogień był bramą dla przejścia ze świata żywych do świata duchów. Na stosie ciało poprzez niszczące, ale i oczyszczające działanie ognia traciło formę materialną, a zyskiwało uszlachetnioną – duchową. Wierzono też jednak na pewno w życie pozagrobowe, bo w grobach, obok naczynia z prochami zmarłego, znajdowały się także misy z pożywieniem i rzeczy codziennego użytku. Wyobrażano je sobie zatem jako przetworzoną, ale przetworzoną formę egzystencji ziemskiej.
– Czy można nakreślić także stopień zorganizowania społeczeności? W jakim ustroju, stosując współczesną nomenklaturę, żyli ci ludzie?
– Była to społeczność wysoko zorganizowana z rodziną jako podstawową komórką. O tym, że były to rodziny złożone z kobiety i mężczyzny wraz z dziećmi świadczą wielkości domostw i ich wyposażenie. Rodziny tworzyły zapewne rody, a rody plemiona. Władza jednostki w tym społeczeństwie miała raczej wymiar symboliczny. Gród łubowicki nie pełnił bowiem funkcji rezydencji jakiegoś władcy. Głos decydujący mogło mieć np. ciało w rodzaju rady starszych. Jedynie w sytuacjach zagrożenia władza skupiała się w ręku jednej osoby. W tej sytuacji, gdyby doszukiwać się jakiś analogii, można mówić o modelu zbliżonym do demokracji greckiej. Współczesne pojęcia polityczne nie mogą być jednak brane pod uwagę jako narzędzie pomocne przy analizowaniu struktury tego społeczeństwa.
– Może górnolotne pytanie, ale jakie znaczenie mają te osiągnięcia cywilizacyjne dla dla współczesnej Europy?
– Ważne jest to, że ludność ta potrafiła sprawnie organizować sobie całokształt życia społecznego, gospodarczego itd., osiągając w zasadzie stopień rozwoju struktur protourbanizacyjnych. Mowa już była o wielkiej osadzie obronnej pełniącej funkcje gospodarcze i handlowe. Posiadała też uświęcony tradycją system religijny, gwarantujący ideową spójność całej społeczności. W pobliżu łubowickiego osiedla znajdowało się również cmentarzysko. Kiedy zaczęto budować gród zaniechano tu składania zmarłych, gdyż miejsce to znajdowało się zbyt blisko wałów obronnych. Przeniesiono je więc na pobliskie wzgórze (dziś na terenie wsi Brzeźnica), na – proszę zauważyć – bardzo eksponowane miejsce. Chodziło tu więc o wyraźne rozgraniczenie pomiędzy światem żywych i umarłych. Świadczy to, że ci ludzie dbali o przestrzeganie zasad religijnych i postępowali zgodnie z obowiązującymi normami etycznymi. Efektownie zdobione naczynia świadczą o wyrobieniu estetycznym i poczuciu piękna. Czyż nie świadczy to o wysoko rozwiniętym poziomie cywilizacyjnym? Ze względów geograficznych i historycznych ludy te nie wytworzyły systemów cywilizacyjnych dorównujących technologicznie kulturze Greków czy Rzymian, ale przecież wniosły swój oryginalny wkład do skarbnicy kultury europejskiej. Trzeba też pamiętać, że plemiona podobne do społeczności zamieszkującej gród łubowicki zajmowały w okresie tworzenia się zrębów cywilizacji greckiej (właśnie w okresie 1000-600 lat przed Chrystusem) ogromne połacie Europy, a Grecy nie mieli nawet o nich pojęcia. Z czasem świat cywilizacji klasycznej, śródziemnomorskiej zaczął kontaktować się szerzej ze światem tzw. barbarzyńskim, wywierając na niego wpływ kulturowy, ale podlegając też presji tak kulturowej jak i politycznej (np. politycznej) ludów z Północy. Jedność kultury europejskiej składającej się z wielu czynników jest w tym kontekście faktem oczywistym.
– Czyżby więc tak samo jak wielkie cywilizacje starożytności – Egipt, Grecja i Rzym – ten dobrze zorganizowany łubowicki świat legł w gruzach li tylko z powodu najazdów barbarzyńskich?
– Scytowie na pewno wymordowali część ludzi, a resztę – być może – uprowadzili jako niewolników. Ci, którzy pozostali na pewno się rozproszyli i nie było komu odbudować grodu. Były to jednak zniszczenia o charakterze lokalnym. Prawdziwa przyczyna kryzysu gospodarczego i upadku cywilizacyjnego tkwi jednak w środowisku naturalnym i globalnych przemianach ekologicznych, które miały miejsce w tym czasie. Między VII a V wiekiem p.n.e. nastąpiło tzw. wahnięcie subatlantyckie. Zapanował wówczas dość ciepły, ale bardzo wilgotny klimat. Pogorszyły się warunki dla rolnictwa. Obszary upraw uległy zawilgoceniu. Ziemia nie mogła więc wszystkich wyżywić. Przyszedł – stosując współczesne pojęcia – kryzys gospodarczy. Społeczeństwo się podzieliło. Niektóre grupy zaczęły emigrować. Być może Scytowie najechali na osłabioną już populację. Resztki starej ludności, która przeżyła najazd i pozostała na tym terenie została potem zasymilowana przez Celtów.
– Czy w Łubowicach mógłby powstać jakiś skansen? Żal przecież nie pokazać ludziom pozostałości tak ciekawego reliktu pradziejowej architektury obronnej.
– Prowadzimy rozmowy na ten temat z władzami gminy Rudnik i tutejszą Fundacją im. Josepha Eichendorffa. W budynku Fundacji mogłoby być muzeum. My możemy opracować scenariusz wystawy. Zapewnić dobry poziom merytoryczny. Przekazać eksponaty. W trasie Racibórz-Kędzierzyn Koźle, która w dwóch miejscach przecina wał obronny dawnego grodu chcemy natomiast pokazać rekonstrukcję umocnień. Dziś ich nie widzimy, bo patrzymy na Łubowice z pozycji żaby. Trudno nam dostrzec resztki monumentalnej niegdyś budowli. Aby je zobaczyć, ocenić ogrom obwałowań trzeba spojrzeć na Łubowice z lotu ptaka. Na co dzień nie jest to możliwe, ale muzeum i skansen sprawiłyby jednak na pewno, że Łubowice zyskają sławę ciekawego miejsca dla wycieczek.
– W Łubowicach zaczęła się Pana wielka kariera archeologiczna. Można powiedzieć, że z dużą konsekwencją i zapałem odkrywa Pan kolejne tajemnice łubowickiego grodu.
– Łubowice były penetrowane już w latach 70. XIX wieku. Przeprowadził tu wówczas amatorskie badania niejaki oberleutnant Steckel, odkrywając obiekty z epoki brązu. Potem, przy budowie placówki żandarmerii niedaleko nowego cmentarza, Niemcy, w 1928 r., odkryli cmentarzysko ciałopalne z tego samego okresu. Spoczywali tu ci, których potomkowie zbudowali potem fortyfikacje grodu. Archeolodzy z Krakowa pojawili się tu w 1955 r. Badania rozpoczął mój mistrz, profesor Marek Gedl. Swoje badania w łubowickim parku prowadził ona także w 1960 roku. Ich zakres był jednak niewielki. W Łubowicach pojawiłem się po raz pierwszy w 1970 r. Przez siedem sezonów eksplorowaliśmy teren przy krawędzi żwirowni i na nowym cmentarzu ratując obiekty archeologiczne przed zniszczeniem. Dzięki archeologii udało się nam też uratować resztkę zabytkowego parku, niszczonego przez powstałą tu pod koniec lat 60. Żwirownię. Interwencja opolskiego konserwatora ds. archeologicznych, Klemensa Malewicza doprowadziła bowiem do zamknięcia żwirowni. Po długiej przerwie pojawiliśmy się ponownie w Łubowicach w 1998 r. Wykonaliśmy duży przekop przez fortyfikacje. Rok później podjęliśmy duże badania ratownicze przy rozbudowie hotelu i ponownie na nowym cmentarzu, gdzie znów zrobiliśmy przekop przez ruiny wału obronnego. W tym roku kopiemy na majdanie grodziska i na terenie starego cmentarzyska w Brzeźnicy.
– Prowadził Pan jednak więcej badań na górnośląskiej ziemi.
– Jeszcze jako student uczestniczyłem w badaniach prof. Gedla w Kietrzu, potem, w latach 1975-1978, prowadziłem wraz z żoną badania w Kornicach, a następnie, wraz z kolegami z Instytutu Archeologii Uniwersytetu Jagiellońskiego, na terenie wczesnobrązowego grodziska w Jędrychowicach koło Głubczyc. Z Łubowicami jestem jednak najbardziej emocjonalnie związany. Były to bowiem moje pierwsze samodzielne badania, a więc start do kariery zawodowej. W latach 70. byłem zresztą członkiem Towarzystwa Miłośników Ziemi Raciborskiej. Potem mój kontakt z Raciborszczyzną się urwał. Prowadziłem badania nad Sanem, następnie w Bułgarii, przez trzy lata na Saharze, kilka lat na Spitsbergenie a ostatnio, od 1995 r., na Ukrainie.
– Raciborszczyzna i okolice gości co roku wielu archeologów. Przypomnę ostatnie odkrycia. Słynny pięściak z Owsiszcz. Gród w Łubowicach. Słynna Wenus z hematytu z Dzierżysławia i nowe grodzisko niedaleko Kietrza. Ubiegłoroczne odkrycie, także niedaleko Kietrza, śladów osady z okresu magdaleńskiego. Co sprawia, że teren jest tak intensywnie eksplorowany?
– W Polsce są takie rejony, w których występuje szczególnie duże zagęszczenie śladów osadnictwa pradziejowego, a więc stanowisk i znalezisk archeologicznych. Pierwszy to Kraków i okolice, drugie to Kujawy, gdzie krzyżowały się szlaki handlowe i wreszcie tereny wzdłuż Odry, od Bramy Morawskiej, przez którą różne ludy migrowały na północ. O intensywności osadnictwa decydowała więc geografia. Można przez to bez przesady powiedzieć, że ziemia raciborsko-głubczycka to prawdziwe zagłębie archeologiczne.
– Legenda mówi, że zamieszkiwali tu słynni Kwadowie?
– Na pewno byli tu Celtowie. Potem, na przełomie er, nastąpiło przemieszczenie ludów germańskich, które parły w stronę środkowego dorzecza Dunaju, ku granicy Cesarstwa Rzymskiego. Byli wśród nich Kwadowie, którzy na pewno zamieszkiwali Morawy. Górny Śląsk zamieszkiwali głównie Silingowie a może także Wandalowie i inne plemiona germańskie. Czy byli tu Kwadowie? To trudne dla archeologa pytanie. Wiadomo tylko, że w V wieku na miejsce Germanów napłynęły tu ludy słowiańskie, które zasiedliły tereny Europy po Wezerę i Bałkany. Od VI wieku zręby swojej kultury rozwijali tu zatem Słowianie. Pierwszym nazwanym tutejszym ludem słowiańskim byli Gołężyce z dużym grodem w Lubomi i Raciborzu. Plemiona słowiańskie zamieszkujące teren dzisiejszej Polski dały potem, w X wieku, początek państwowości polskiej.
– Kolonizacja niemiecka z XII i XIII w. była więc poniekąd zjawiskiem wtórnym. Ludy germańskie już dużo wcześniej penetrowały te ziemie.
– Tak trzeba dziś powiedzieć, że przed Słowianami byli tu Germanie, a w XII i XIII w. osadnicy niemieccy przeprowadzili jakby wtórną kolonizację, zresztą na wyraźnie zaproszenie miejscowych książąt piastowskich, którym brakowało ludzi do zagospodarowania księstwa. Między tymi dwoma epizodami historii nie ma jednak żadnego związku.
– Proszę jeszcze wyjaśnić znaczenie pojęcia szlak bursztynowy. To on zdaje się był siłą napędową rozwoju ziem na północ od Bramy Morawskiej.
– Szlak ten ma ścisłe związki z wpływami rzymskimi na tym terenie, które zaznaczyły się wyraźnie w pierwszych czterech wiekach naszej ery. Można mówić o rozlicznych kontaktach tutejszych plemion z rzymską Panonią, Noricum i Betią. Samo pojęcie „szlak bursztynowy” to trochę frazes, choć rzeczywiście mamy źródłowe wzmianki o kupcach rzymskich podążających po bursztyn. Chodzi tu nie tyle o drogę-gościniec, a raczej funkcjonowanie wzdłuż dogodniejszych połączeń komunikacyjnych, ożywioną wymianę handlową, tak dalekosiężną jak i międzygrupową. Praktycznie obejmował on strefę od Bramy Morawskiej do Górnej Warty i – dalej przez środkową Polskę – do obszarów wschodniobałtyckich. Poza bursztynem handlowano jednak i innymi wyrobami. Przenikały tą „drogą” również idee. Przemieszczali się wzdłuż szlaku wędrowni rzemieślnicy. Podobne zjawisko można do dziś zauważyć np. w Afryce. Człowiek z małym warsztatem przemieszcza się z wioski do wioski. Tam wykonuje różne prace. Ludzie jednak podpatrują, uczą się fachu, pogłębiają swoją wiedzę. Tak samo można mówić w przypadku szlaku bursztynowego, który nie był jedynie traktem handlowym, ale wielkim zjawiskiem kulturowym. Umożliwił eksport na północ różnych zjawisk kulturowych i technologicznych. Był bardzo ważny dla całokształtu rozwoju cywilizacyjnego.
– Największą sławę przyniosły Panu badania w Ryżanówce na Ukrainie, gdzie polsko-ukraińska ekspedycja zbadała kurhan króla scytyjskiego. Teraz znów zanosi się na kolejne ciekawe odkrycia na Ukrainie…
– Odkrycia w Ryżanówce to był łut szczęścia. Archeologowi zdarza się taki raz w życiu albo nigdy. W dużym stopniu o sukcesie decyduje przypadek. Dla mnie było to jednak ukoronowanie prawie 30 lat studiów nad problematyką stepowych ludów koczowniczych: Kimmerów, Scytów i Sarmatów. Ukraina to bardzo ciekawy teren badań. Od trzech lat prowadzimy np. wykopaliska nad Morzem Czarnym w miejscowości Kaszary koło Odessy. Jest to kompleks stanowisk antycznych z IV/III wieku p.n.e., ruiny greckiego miasta i wielka nekropolia z grobami greckimi i barbarzyńskimi. Obok ruin miasta znajduje się też eschara, czyli swego rodzaju świątynia na wolnym powietrzu. W małych miastach nie budowano tak wielkich świątyń jak na przykład na Akropolu. Eschara była miejscem odprawiania modłów i składania darów bogom. Miasto to nazywało się w starożytności Odessos. Kiedy caryca Katarzyna Wielka wybudowała niedaleko stąd nowe miasto portowe, chcąc nawiązać do antycznej tradycji, nadała – za radą historyków – właśnie nazwę Odessa. Kaszary są miejscem stałych praktyk studentów archeologii Uniwersytetu Jagiellońskiego. Na nekropolii odkryliśmy np. szereg ciekawych pochówków. W jednym złożono ciało wojownika greckiego, który miał około 1,8 m wzrostu, a więc- jak na ówczesne czasy – był bardzo wysoki i atletycznie zbudowany. Miał za życia niezwykle silnie umięśnione nogi. Żartowałem nawet, że musiał przejść z Aleksandrem Wielkim drogę do Indii i z powrotem. Obok ciała złożono włócznię, kołczan, tacę z mięsiwem i… naczynia na pachnidła. W czaszce tkwił natomiast grot strzały, która trafiła w lewe oko i wbiła się w tylnią ścianę czaszki. Inny wojownik miał także w czaszce, na wysokości lewej skroni, wbity na głębokość trzech centymetrów, grot strzały. Wbił się w to miejsce i zarósł. Na pewno, co wręcz niewiarygodne, zranienie to nie było przyczyną śmierci tego wojownika. To tylko takie ciekawostki. Żeby opowiedzieć o tych badaniach trzeba by więcej czasu. Jesienią tego roku chcę rozpocząć natomiast kolejne wielkie badania, również na Ukrainie, tym razem na terenie tzw. Matroninskiego Grodiszcza które – proszę sobie wyobrazić – zajmowało obszar 200 hektarów. Było więc blisko siedmiokrotnie większe od łubowickiego. Znajduje się tu również siedemdziesiąt kurhanów scytyjskich.
– Mówił Pan o wojownikach greckich. Jak natomiast wyglądał wojownik z Łubowic?
– Na pewno miał włócznię z grotem z brązu lub z żelaza. Na pewno, co potwierdzają wykopaliska, posługiwał się procą. Używał też łuku, ale nie tzw. refleksyjnego stepowego tylko prostego, np. cisowego. Uzbrojenie arystokracji stanowił także miecz i sztylet. Brak natomiast śladów uzbrojenia obronnego. Jedyne zabezpieczenie mógł stanowić skórzany kaftan.
Rozmawiał Grzegorz Wawoczny
Prof. Jan Chochorowski z Instytutu Archeologii Uniwersytetu Jagiellońskiego prowadził, w latach 1995-1998, prace wykopaliskowe we wsi Ryżanówka na Ukrainie. Polsko-ukraińska ekipa archeologów złożona z przedstawicieli: Instytutu Archeologii Uniwersytetu Jagiellońskiego, Instytutu Archeologii Narodowej Akademii Nauk Ukrainy oraz krakowskiego Muzeum Archeologicznego, odkryła i przebadała nienaruszony grób wodza scytyjskiego z początków drugiej ćwierci III wieku p.n.e. Odkrycie grobu – nazywanego Wielkim Kurhanem Ryżanowskim – odbiło się szerokim echem w Polsce, na Ukrainie i innych państwach, tak dalece, że nazwano je odkryciem roku 1996. Szczegółowe opisy zamieściły tak renomowane czasopisma, jak wydawana w Nowym Jorku Archeology i National Geographic. Badane przez prof. Chochorowskiego grodu w Łubowicach należy do największych tego typu w Polsce i Europie Środkowej.