Rozpustna młodość zacnego wuja. Eichendorffowie w Kraju Hulczyńskim

Rozpustna młodość zacnego wuja. Eichendorffowie w Kraju Hulczyńskim

Tworków należał w XIV i XV w. do czeskiej rodziny Tworkowskich z Krawarza, w której występowały imiona: Slabot, Milota, Czenko, Dobesz, Janko. Później wieś przechodziła z rąk do rąk, jej właścicielami byli: Szumbersky, Wyskota, Beess, Charwat, Lessota, Boreck, Reiswitzowie (1652-1700), Bodenhausen, Trachowie (1714-1748).

Eichendorffowie, których śląskim gniazdem był Krawarz koło Opawy, trafili do Tworkowa w 1752 r., gdy baron Gottlieb (stryj Adolfa, ojca poety) nabył posiadłość Tworków, Ligotę, Buków i Kamień za 130 tys. guldenów reńskich i 2 tys. florenów „kluczowego” (?) po odziedziczeniu 17 tys. guldenów reńskich od zmarłego ojca, szambelana Johanna Rudolfa (właściciela Krawarza), oraz otrzymaniu pieniędzy posażnych. Jego pierwszą żoną była Karolina baronówna von Skrbensky, córka starosty ziemskiego księstwa cieszyńskiego; po jej nagłej śmierci w 1755 r. w wieku 22 lat pochowano ją w kościele tworkowskim. Dwa lata później poślubił w kościele w Sudzicach młodszą o 22 lata Annę, córkę właściciela tej wsi, barona von Hennenberga i hrabianki Zeleckiej.

W 1760 r. przyszedł na świat w Tworkowie ich jedynak Johann Friedrich, którego ojciec osierocił w wieku 8 lat, ale jeszcze jako małoletni w 1772 r. przejął posiadłość z powodu choroby matki. Wkrótce potem podjął kilkuletnią naukę w królewskim katolickim gimnazjum we Wrocławiu, do którego później również uczęszczali synowie jego kuzyna z Łubowic. Podczas nauki gimnazjalnej zmarła mu matka.

Bardzo znamienny był dla niego 1781 r.; najpierw 7 stycznia szalał w Tworkowie tak gwałtowny pożar, że w ciągu trzech godzin spłonęło wiele domów i budynków gospodarczych; niedługo później odziedziczył po dziadzie z Sudzic 6400 guldenów, wreszcie złożył królowi przysięgę hołdowniczą, co było niejako uznaniem jego pełnoletności. Po kilku latach otrzymał po babce z Sudzic tysiąc talarów.

Johann Friedrich utrzymywał bardzo bliskie stosunki z Adolfem von Eichendorffem na Łubowicach, m.in. w 1785 r. pożyczył mu 12 tys. talarów na zakup Łubowic i Radoszowych, a we wrześniu 1786 r. został ojcem chrzestnym jego pierworodnego syna Wilhelma. Nie mając dzieci (jego bliźniacy zmarli kilka dni po porodzie) otaczał iście ojcowską miłością potomstwo swojego kuzyna.

Rozpustna młodość zacnego wuja

Pan na Tworkowie, Ligocie Tworkowskiej, Bukowie i Kamieniu miał smutne dzieciństwo i młodość; ojca zapamiętał jako chorego człowieka i stracił w wieku ośmiu lat, niedługo później zachorowała matka i osierociła go w wieku 15 lat. Wprawdzie już po śmierci ojca wyznaczono mu sądowego opiekuna, którym został jego wuj, Theofil baron von Hennenberg z Sudzic. Wygląda jednak na to, iż Sąd Opiekuńczy nie najlepiej doprał chłopcu wychowawcę, co okazało się kilka lat po śmierci matki.

O całej sprawie, podniecającej niegdyś opinię różnych kół towarzyskich, a nawet ludy na ziemi raciborskiej, dowiadujemy się z nieznanego listu datowanego na 31 stycznia 1783 r. i zatytułowanego „Przewielebny Jaśnie Wielmożny Biskupie”, a dotyczącego „Pana barona von Eichendorffa, Jaśnie Wielmożnego Pana” oraz następujących okoliczności: „(…) jak tenże (wedle relacji pana proboszcza) przez złe towarzystwo niejakiego von Hennenberga został z bogobojnego żywota sprowadzony na złą drogę, co się też teraz okazało, gdy temuż [baronowi] dostarczono morawską konkubinę, z którą on już ponad dwa lata w nieuczciwości żyje, niby mąż i żona, obsługuje muzyką i szatami oraz życie spędza w samych uciechach. Ponieważ to spowodowało największe zgorszenie i odrazę ludu i domowników, spośród których kilku należy jeszcze do pobożnych, a również uznano takie życie za całkiem bezbożne, przeto jak okiem sięgnąć coraz bardziej szerzy się zła opinia contra honorem całej familii [Eichendorffów]”. W powstałej sytuacji – dowodził nadawca listu – należałoby przeszkodzić temu zgorszeniu zręcznym postępowaniem, lecz „na miejscu dobra rada jest droga, zaś choroba się nasila, zatem konieczny jest szczególnie dobry doktor, który usunie zło, ale ponieważ proboszcz jako lekarz jest za słaby w zapobieganiu, więc dano mu dobrą radę, aby udzielił [baronowi] po cichu chrześcijańskiego upomnienia”. W dalszym ciągu listu sugeruje się biskupowi, aby wkroczył w tę sprawę i rozwiązał kłopotliwą sytuację, gdyż bodaj już zniechęcony do konkubiny pan baron „domaga się usunięcia tej persony, lecz ona albowiem po raz drugi w ciąży, nie zamierza odejść i pan proboszcz żąda na swoje sumienie, aby go uwolnić od tej afery”.

Tej interesujący list, przedstawiający swoisty obrazek obyczajowy z życia prowincjonalnej arystokracji górnośląskiej, napisał w Łubowicach ks. proboszcz Gregorius Petricius. Był to ogólnie szanowany duchowny, sprawujący wtenczas funkcję „arcykapłana i biskupiego komisarza” nad okolicznymi dekanatami. Właśnie dlatego zwrócił się do niego w tej ambarasującej sprawie proboszcz tworkowski, ks. Józef Karwinski (pochodzący z Frydka), który prawdopodobnie osobiście przybył do biskupiego komisarza, gdyż nadawca listu napisał w post scriptum: „Proboszcz domaga się, aby mu pan baron pokrył powstałe koszty”, czyli chyba wydatki związane z podróżą z Tworkowa do Łubowic.

Jednakże wydaje się, iż mieszkańcy Tworkowa i służba dworska nie potępiali swego pana tak srogo, jak to przedstawiał ks. Petricius. W owym czasie nieślubny związek barona nie był wielkim występkiem, a raczej miłosną przygodą, ale za to obowiązkiem baronówien było donieść cnotę do ołtarza. Mianowicie, gdy 21 grudnia 1781 i 23 lipca 1783 r. lokajowi Andreasowi Weberowi urodzili się synowie, trzymali ich do chrztu baron Johann Friedrich i jego babka von Hennenberg z Sudzic. Przeto dziedzic Tworkowa cieszył się chyba sympatią służby, a nawet nie był zwaśniony z rodziną.

Niewiele wiemy o życiu dworu barona na Tworkowie, o jego domownikach, o służbie, aliści sporo wiadomości o służbie folwarcznej podają tworkowskie księgi kościelne chrztów, zaślubin i pogrzebów z lat należenia wsi do Eichendorffów, które w pewnym stopniu charakteryzują ówczesny majątek, przedstawiając wielu pracowników, z którymi baron Johann Friedrich miał na co dzień do czynienia. Do „dworskich stróży stodół” należeli: Jakub Warecki, Józef Krzyżan, Mateusz Adamek, Szymon Macioszek; do „dworskich stróży bramy”: Jakub Jura, Klemens Gawliczek, Szymon Chudecki; do „dworskich owczarzy”: Józef Michalek, Jan Zimny; do „dworskich włodarzy”: Lorenc Nowaczek, Mateusz Błachut, Lorenc Pytlik. W majątku było zresztą więcej wyspecjalizowanych funkcji, np. dworskim pastuchem bydła był Józef Drobny (zapewne przodek znanego ks. Emila Drobnego), dworskim świniopasem Franciszek Szamara, dworskim ogrodnikiem kwiatowym Antoni Walek, dworskim parobkiem od wołów Mikołaj Kotlarz, dworskim leśniczym Marcin Pawliczek, dworskim piwowarem Józef Racki, dworskim pisarzem Gottfried Pietsch, dworskim podskarbim (księgowym) Antoni Weigel.

Dwaj ostatni są zdaje się bohaterami znanej polskiej pieśni ludowej. Otóż w latach, gdy właścicielem wsi był Johann Friedrich, miało miejsce głośne powstanie chłopskie, które zresztą wtedy mylnie łączono z osobą ojca poety. Nina Krakcherowa pisała na ten temat: Z tworkowianami wspólnie postanowili walczyć chłopi z sąsiedniej Lubomi. Pan von Eichendorff, ojciec poety, Józefa von Eichendorffa, wezwał na pomoc wojsko, które przystąpiło do regularnej pacyfikacji zbuntowanych wsi. Nic podobnego, właściciele Łubowic, a więc przodkowie Josepha von Eichendorffa, nigdy nie posiadali Tworkowa.

Znana pieśń ludowa zaczyna się zaś od wersów:

Co się stało w Tworkowie posłuchajcie tego:

Roku tysiąc osiemset jedynastego.

A napisał ją autor bodaj trzeźwo i bezstronnie patrzący na ową rewoltę, bo trochę kpiący z chłopów, którzy po wydarzeniach „Za Odrą na zdrowie skórze swojej pili”. Ale najciekawsze, że w owej „pieśni tworkowskiej” nie ma ani jednego akcentu przeciwko miejscowemu feudałowi, wprost przeciwnie, winą za gnębienie chłopów obarcza się wyłącznie urzędników:

Pójdźmy bracia, pójdźmy tam, brońmy tworkowików.

Wyrwiemy ich z pazurów pańskich namiestników.

Przeto nawet podczas chłopskiej rewolty baron cieszył się chyba sympatią poddanych i ówczesnych „mediów”.

Młody Joseph von Eichendorff miał niewiele związków z Tworkowem, ale zapewne kiedyś przebywał w starym zamku, skoro siostra do niego pisała „ta duża sala, gdzie wiszą wiekowe obrazy olejne”. O tej podraciborskiej wsi Eichendorffów dowiadujemy się po raz pierwszy z dzienników poety w 1801 r.: „Pożar w Tworkowie”, gdyż objął on prawdopodobnie również zabudowania dworskie.

Joseph von Eichendorff

Aliści z tą miejscowością łączy się tak radosne przeżycie 13-letniego młodzieńca, tak piękny prezent od wuja Johannisela, że owego roku dwukrotnie o niej wspomniał: „Z Tworkowa otrzymałem 3 jedwabiste zające”. Określenie „jedwabiste” znaczyło oczywiście, iż szaraki miały jedwabistą sierść, ale w dodatku były one kotne, bo niedługo później czytamy: „Jedwabiste zające okociły 4 małe”.

Pałac Eichendorffów w Łubowicach

Atrakcje Szylerzowic

Wszystko odbywało się wedle ówczesnych reguł, kiedy nastała właściwa pora: najpierw w styczniu 1787 r. 27- letni baron von Eichendorff zawarł z urodzoną w 1763 r. Marią Anną hrabianką von Hoverden wyznania ewangelickiego „majątkowy układ małżeński”, następnie w czerwcu zaślubił ich w Psarach koło Brzegu ks. kanonik Jan Myszkowski. Bardzo wzbogacony ożenkiem baron już w listopadzie owego roku nabył od barona von Larischa (z linii hrabiowskiej) za 79.200 talarów posiadłość Szylerzowice, do której należało pięć wsi i kilka folwarków położonych tuż koło granicy austriackiej w południowym zakątku powiatu raciborskiego. Na dodatek dwa lata później jego żona odziedziczyła po matce 27.280 talarów, toteż rychło przystąpiono do budowy wielkiego klasycystycznego pałacu w Szylerzowicach oraz zakupiono duży dom w Opawie, zimową siedzibę rodziny. Wieś nazywana po niemiecku Schillersdorff, po czesku Šilheřowice, określano wówczas jako miejscowość położoną 2,5 mili (około 19 km) na południe od Raciborza. Do Opawy było kilka kilometrów dalej.

Po ożenku Johanna Friedricha i nabyciu klucza majątkowego Szylerzowice nastąpiła swego rodzaju rotacja kadry dworskiej. Niektórzy tworkowianie zostali zatrudnieni w nowym majątku, niektórzy szylerzowiczanie trafili do Tworkowa. Ale w ogóle na skutek współpracy obu posiadłości nastąpiło duże zbliżenie towarzyskie, a nawet rodzinne pracowników obu miejscowości. Są na to liczne przykłady, np. kiedy w 1808 i 1820 r. ogrodnik tworkowski Antoni Walek chrzcił syna, potem córkę, rodzice chrzestni pochodzili z Szylerzowic, gdy w 1810 r. kościelny tworkowski Johann Meese chrzcił swoją córkę, ojcem chrzestnym został kucharz nadworny z Szylerzowic. W 1813 r. podskarbi tworkowski, Gottfried Pietsch, ożenił się z pokojówką hrabiny Cappy, siostry pani von Eichendorff. Bliskie związki obu kluczy majątkowych miały też ujemne strony, bo znamy również osoby spośród starej siedziby w Tworkowie, które po ożenku barona utraciły dawne funkcję. Były nimi np.: „stara dworska nakrywająca do stołu” Marianna Ronge, dworski kucharz Franciszek Schoenka, dworski służący Józef Ronge. Na podstawie ksiąg metrykalnych można powiedzieć, że służba folwarczna w Tworkowie miała polskie, zaś służba dworu niemieckie nazwiska.

Pałac w Szylerzowicach czasów Rothschildów

Ponieważ ukochany wuj już od 1787 r. mieszkał na przemian w Tworkowie i w Szylerzowicach, więc łubowiccy panicze tam go odwiedzali i od tej miejscowości nazywali wujostwo, np. „Przybyli szylerzowiczanie”. Znamy nawet kilka relacji z odwiedzin. Po raz pierwszy opisał młodzieniec pobyt u wujostwa 18 sierpnia 1801 r: „Pojechaliśmy wszyscy do Szylerzowic”. Wizyta była dość długa, a sześć dni później zanotował: „Znowu powróciliśmy”. Słowo „znowu” może sugerować, że już uprzednio tam przebywano. Jednak skupmy się nad ową nader ważną wizytą.

Młodzi Eichendorffowie wraz z matką odwiedzili wujostwo w dniach 18 – 23 sierpnia 1800 r., gdyż rodzina była w bardzo trudnej sytuacji finansowej. Ojciec Adolf uciekł 19 czerwca przed wierzycielami aż do Hamburga, gdy tymczasem chłopcy dorośli do nauki gimnazjalnej. Toteż nie bez przyczyny udano się do bogatych krewnych. Kochany wuj Jahannisel rzeczywiście pomógł im się dostać do królewsko-katolickiego gimnazjum we Wrocławiu, którego zresztą był absolwentem. Równy miesiąc później udano się tam ponownie, aby „wziąć urlop” przed wyjazdem do gimnazjum we Wrocławiu, lecz nie bawiono tam długo, bo następnego dnia powrócono.

Zamek w Tworkowie

Podczas kolejnej trzydniowej wizyty na południu Kraju Hulczyńskiego, od 4 do 6 października 1802 r., podziwiano stroje ludowe oraz rezultaty pracy wuja: „Pojechaliśmy do Szylerzowic, gdzie godne zapamiętania są stroje na publicznej drodze przed wsią”, „tamże obejrzeliśmy gospodarstwo mleczne, gołębie i tyrolskie krowy”, „Powróciliśmy”. Następny pobyt w tej miejscowości, trwający cztery dni, upłynął pod znakiem turystyki i krajoznawstwa. 3 października 1803 r. wyjechano z Łubowic o godz. 15.00 i zajechano do Szylerzowic o godz. 19.30. Zatem w ciągu godziny pokonywano niewiele ponad 4 km. Albo więc zatrzymywano się po drodze, albo droga była bardzo kiepska. Na miejscu poznano goszczącego u wujostwa austriackiego generała piechoty, von Pitscha, który chłopcom urozmaicił „szylerzywicką nudę” opowieściami o swoich przygodach i przykrościach doznanych podczas wojny siedmioletniej, o niewoli w Paryżu oraz o walkach w Szwajcarii.

Drugiego dnia rano udano się na polowanie, podczas którego Wilhelm ustrzelił pierwszego zająca. Po południu młodzieńców częstowano kawą w mleczarni, gdzie dziś się mieści popularna restauracja. Założona przez Johanna Friedricha von Eichendorffa nowoczesna mleczarnia – z płaskorzeźbami przedstawiającymi proces powstawania masła – obecnie służy turystom jako ustronna gospoda na obrzeżach wielkiego parku. Ale najważniejszy był pełen wrażeń trzeci dzień, którego opis ma spore walory krajoznawcze: „Pojechaliśmy z generałem i wujem do Koblowa, majątku wuja. Kiedy tam przybyliśmy wysiedliśmy, żeby wejść na wysoką górę Landek, która swoją nazwę otrzymała dlatego, ponieważ jest ostatnim zakątkiem kraju pruskiego [Land – kraj, Ecke – zakątek] a jednocześnie jest sławna z powodu pięknych widoków. Lecz jakże przyjemnie byliśmy zaskoczeni, gdy weszliśmy na górę, a naokoło przedstawiała się naszym oczom niby panorama rzeczywiście romantyczna okolica. Samo podnóże całkiem stromej góry Landek spoczywa w nurcie Odry, która jest tam jeszcze bardzo wąska, przejmuje wody Ostrawicy i tworzy granicę między Śląskiem pruskim a austriackim. Więc z wyniosłości ponad nurtem bystrej rzeki górskiej, która szumiąc przepływa mimo podnóża, spostrzega się tuż koło Odry śliczną cesarską wioskę [Hrušov, dziś część Ostrawy], na której dachy wydaje się można skoczyć z góry, a wzrokiem ogarnia się nie tylko cały Śląsk austriacki, lecz również część Moraw. Te oba kraiki, które są oddzielone Odrą, tworzą tu urodzajną, romantyczną dolinę obsianą zaroślami, stawami, wsiami i miastami, odgraniczonymi majestatycznymi Karpatami. Na szczycie góry Landek znajdują się też szczątki starego zamku. Kiedyśmy się ostatecznie narozkoszowali tym widokiem, poprowadził nas wuj do kopalni węgla, głębokiej na 16 sążni (około 30 m), gdzie obejrzeliśmy świder górniczy i jego użycie, następnie pojechaliśmy z powrotem do Szylerzowic”.

Czwartego dnia przybył tam rodzony brat cesarskiego generała von Pitscha, gwardian klasztoru franciszkanów w Głubczycach, a wieczorem miała miejsce jakaś zabawa „przygoda ze świecą woskową”. Nazajutrz pełni wrażeń młodzieńcy powrócili do Łubowic, przedtem jednak zatrzymali się u Mikketów w Miedoni (obecnie dzielnica Raciborza) skąd Joseph samotnie powrócił pieszo do domu.

Po książęcemu i nudno

Pałac w Krzyżanowicach

Dopiero po trzech latach, po powrocie ze studiów w Halle w 1806 r., młodzi baronowie ponownie odwiedzili kochanego wuja w Szylerzowicach. Wyjechali z Łubowic 13 pażdziernika po południu, bez przygód dotarli na miejsce nie licząc tego, iż przed Raciborzem ich pojazd przewrócił opilca. Po dwóch dniach, radno 16 października o godz. 10.00, odjechano stamtąd i około godz. 14.00 powrócono do zamku. Tym razem podróż trwała pół godziny krócej. Ten kolejny pobyt u wujostwa tak został opisany po powrocie do domu: „Żyliśmy po książęcemu i nudno – rano do godziny 9.00 czytaliśmy w łóżku (Synowie z doliny). Pewnego dnia poszliśmy wśród stada bażantów na spacer do parku. Przysłuchiwałem się pieśniom Wilhelma śpiewanym do gitary, na której grała nasza kuzynka (właściwie ciotka) Philippina hrabianka d’ Hoverden (interesująca znajomość). Z hrabianką graliśmy w wolanta (gra polegająca na odbijaniu rakietą korkowej piłeczki z piórkami ponad siatką). Wieczorami zajmowaliśmy się wesołymi grami, a zwłaszcza: „Talar musi wędrować” etc., nie do zapomnienia dyrektora miasta Wentzla skręty wężykowate, rzążąca fajka jego małżonki, pater Johannes oraz wuja szarmanckość. Na 15. wszyscy byliśmy przez księcia Lichnowskiego zaproszeni na obiad do Krzyżanowic, wszak poprzedniego dnia wieczorem otrzymaliśmy list, w którym przepraszał, ponieważ podczas polowania w nieostrożny sposób został postrzelony koło oka. To jest krótki opis owych szylerzowickich dni”.

Zamek w Tworkowie

Dwie osoby spośród wymienionych należałoby przedstawić. Zapraszający na obiad do zamku krzyżanowickiego to Karol książę Lichnowski, uczeń Mozarta, mecenas i przyjaciel Beethovena, dziad głośnego księcia Feliksa. Dyrektor miasta to burmistrz Raciborza w latach 1796-1809, pochodzący z Merseburga Friedrich Wentzel, uprzednio kwatermistrz 2. pułku artylerii polowej; w owym czasie często kierowano do administracji zasłużonych pruskich wojskowych. On i jego mało konwenansowa żona kurząca fajkę – raciborska George Sand – byli dobrymi znajomymi Eichendorffów. Przed wyjazdem na studia do Halle młodzieńcy złożyli w mieście wizyty pożegnalne: madame Bordollo, madame Werner, majorowi Henke, pułkownikowi von Brehmerowi, ciotce i wujowi oraz właśnie dyrektorowi miasta. Rok później spotykano się z dyrektorstwem w Szylerzowicach, ale odwiedzano ich także w domu, np. w styczniu 1807 r., gdy tam zastano „towarzystwo, i z kapelanem Froschem przy fajce tytoniu odbyliśmy kolokwium o nowej filozofii”.

Pastor Frosch był bardzo ciekawą osobą i postacią zasłużoną dla prowincji. W 1792 r. został kapelanem raciborskiego pułku kirasjerów, w latach 1802-1803 wydawał w Raciborzu, wraz z doktorem Johannem Wernerem, pierwszy na Górnym Śląsku tygodnik pt. Oberschlesisches Wochenblatt oder Nützliches Allerlei für alle Stände (Tygodnik górnośląski albo pożyteczne rozmaitości dla wszystkich stanów), którego ani jeden numer się nie zachował. Przeniesiony później do Wińska koło Wołowa, w latach 1813 i 1815, gościł na plebanii ewangelickiej cara Aleksandra I. Dobra znajomość z burmistrzem przydała się młodym baronom przed wyjazdem na studia do Heidelbergu, gdy 26 marca 1807 r. rozpoczęto starania o otrzymanie paszportów pruskich niezbędnych do podróży za granicę, co już wtenczas nie było prosta sprawą. Tydzień później obaj ponownie się udali do „dyrektora, który nam po dokładnych oględzinach (oczy niebieskoszare) wystawił paszporty”. Następnie poszli na zamek, ale potem „jeszcze trochę czekaliśmy u Wentzla, niestety daremnie, na powstające paszporty”. Jednak niedługo później było po kłopotach i 1 maja złożono burmistrzowi wizytę pożegnalną.

Światowe życie w Opawie

Eichendorffowie mieli niegdyś więcej związków z Opawą niż z Raciborzem, przecie tylko kilka kilometrów od stolicy Śląska Opawskiego, w Krawarzu, była prawie od początku XVII do niemal końca XVIII w., konkretnie w latach 1626-1782, ich rodowa siedziba, zresztą odziedziczona po sławnym polskim alchemiku Michale Sędziwóju. Młodzi baronowie zdaje się po raz pierwszy zobaczyli miasto nad rzeką Opawą 31 sierpnia 1802 r., gdy udali się tam wraz ze szkolnym kolegą, Karlem Friedrichem, aby obejrzeć austriackiego arcyksięcia Karola, dokonującego przeglądu tamtejszych pułków. Takie wydarzenia bywały niezwykłą atrakcją dla całej okolicy.

Dawna Opawa

Po przyjeździe do Opawy okazało się, że arcyksiążę właśnie rano już dokonał przeglądu wojska, zatem zwątpiono w przewidywaną rozrywkę. Mieli jednak jeszcze sposobność zobaczenia kilku formacji wojskowych; zielonych huzarów, błękitnych huzarów i opawskich grenadierów. Nade wszystko szukali okazji spotkania arcyksięcia Karola. Udali się do jego miejsca zamieszkania, gdzie akurat zastano ekipę przygotowaną do przejażdżki do księcia Lichnowskiego w Hradcu. Trafili zresztą na właściwy moment, gdyż „książę nie tylko stał przez pewien czas przed drzwiami wejściowymi, ale tez przejeżdżał tuż tuż, zatem mieliśmy dość czasu, aby jego rysy twarzy wryć w naszą pamięć”. Kiedy młodzieńcy z Łubowic tak bardzo przeżywali spotkanie z arcyksięciem, jeszcze nie wiedzieli, że 31-letni dowódca za siedem lat, w maju 1804 r., pokona pod Aspern samego Napoleona i wsławi się jako jedyny Habsburg, który odniósł zwycięstwo nad ówczesnym bogiem wojny.

Druga, aż pięciodniowa wizyta w Opawie na listowne zaproszenie wuja, miała już całkiem inny charakter. Mianowicie rodzinny i arystokratyczno-teatralno-balowy. Przede wszystkim było to wprowadzenie prowincjuszy do wyższych sfer, zbliżenie ich do światowego życia. Udano się tam 19 października 1806 r. Młodzi baronowie mieli wtedy po 18 i 19 lat. Zaraz po przyjeździe do wujostwa poznali hrabinę Collowrat i kuzyna barona Wiplara, których Joseph nazwał „parą dobrych starych poczciwców”. Później wszyscy pojechali do teatru, gdzie zajęto miejsca w loży, a grano popularną sztukę Josefa Babo „Genua i zemsta”. Tam również poznano „znakomitego” hrabiego Sobka.

Drugi dzień był pełen niezwykłych przeżyć. Najpierw wujostwo odwiedzili: Moritzowa księżna Lichnowska, młody Edward hrabia Lichnowski (książę in spe), młoda księżna Karolina von Hessen-Philippstahl i inni. Potem udano się z wujem wraz z największym „dworem” do hrabiego Żerotina, sprawującego obowiązki gubernatora, którego poeta określił „młodym, wysokim, chudym, długonosym, ale przyjazną i miłą postacią ministra z XVII wieku”, odzianą w stary, francuski kostium dworski. W sali audiencyjnej naokoło leżały pytle na peruki, talowe szpady, złote klucze itp. Obiad zjedli w domu w towarzystwie ciotki. Po południu poznali „obie wesołe kuzynki” (prawdopodobnie baronówny Wipplar) i baronostwo von Bibra. Wieczorem znowu udano się z wujem do teatru, gdzie wystawiano „bardzo dobrze” dramat Augusta Kotzebuego „Indianie w Anglii”. W owym czasie bardzo popularna była sztuka tego autora „Der alte Feldherr” (Stary marszałek) o Tadeuszu Kościuszce.

Trzeci dzień był podobny. Rano wizyta hrabiny von Sedlnitzkiej (ładnej i milej), starego (zrzędzącego) hrabiego węgierskiego z dwoma synami i hrabiego Schaffgotscha. Później z ciotką i hrabianką Philippiną na obiedzie u księżnej Lichnowskiej, gdzie potem „Wilhelm śpiewał do fortepianu i gitary”. Następnie wizyta u hrabiny Sedlnitzkiej, podczas której Moritz książę Lichowski grał pięknie na fortepianie (był uczniem Mozarta). Z kolei pojechano do teatru, gdzie grano sztukę Josefa Babo „Mieszczańskie szczęście” oraz „bardzo źle” odtańczono „Pas des deux” (Prostackie skoki przez kozła grubej jejmości).

Po „zwyczajnym jedzeniu” udano się na bal do teatru, gdzie na tę okazję „odśrubowano parter”, czyli usunięto rzędy foteli. Joseph z opawskiego balu głównie zapamiętał „mojego walca i umizgi balowe do księżnej von Hessen-Philippstahl”. Walc wówczas jeszcze nie był powszechnie uznawanym tańcem, wyższe sfery trochę nim pogardzały, a poeta zapisał: „Szyderczy śmiech arystokracji z poodskakiwanego walca” (do Kongresu Wiedeńskiego nobilitującego walca było jeszcze osiem lat). Na koniec dnia pełnego wrażeń księżna ugościła młodzieńców ponczem w kafeterii.

Czwartego dnia wuj postanowił ukoronować pobyt krewniaków wizytami u oficjalnych osobistości, przeto złożono wizytę komendantowi wojskowemu Opawy hrabiemu Orlichowi, który ich „przyjął bardzo dobrze i wspomniał dni karlsbadzkie”, gdy gościli w uzdrowisku z rodzicami w 1799 r. Na obiad zaproszono baronów do wicegubernatora prowincji, dokąd pojechali „wspaniałym ekwipażem wuja” i kędy odbyło się „Książęce żarcie. Osiem gatunków wina-wielka gala”. Obecni byli m.in.: „Gruby hrabia Larisch. Silny hrabia Wirben etc.”. Jednak wkrótce młodzieńcy opuścili towarzystwo i około godziny 4.00 po południu wyjechali do Łubowic „sowicie obdarowani przez wuja Johannisela”. Takie określenie sugeruje bodaj kilkaset talarów. Około godz. 8.00 wieczorem przez „Madgeboze” (kościół Matki Bożej w Starej Wsi) dojechali do Łubowic.

Rok później, w maju 1807 r., udano się na studia do Heidelbergu. Ten wyjazd był zarazem pożegnaniem dzieciństwa i młodości, o czym też świadczą fragmenty dziennika. Najpierw „W dolinie za Brzeźnicą pożegnaliśmy papę, którego wzruszenie mnie niemal przygniotło”. Joseph siedział na koźle pierwszej karety: „Pełne wspomnień rzuty oka na Łubowice i Racibórz, koło którego teraz niepostrzeżenie długo, długo przejeżdżaliśmy”. Za miastem z powodu bardzo złej drogi całe towarzystwo musiało wysiąść a „Franzowi koń odciął 1/4 palca”. Następnie zajechano w Sudzicach do gospody Schwantznera, gdzie została wydana uczta pożegnalna z winem i ponczem. Potem całe towarzystwo łubowicko-raciborskie, łącznie kilkanaście osób: „…w całkowitym milczeniu towarzyszyło nam znów kawałek drogi i w końcu pożegnaliśmy się z mamą, panem wikarym i wszystkimi kochanymi domownikami oraz z pięknymi słonecznymi czasami, które będą mi świecić wiecznie niby gwiazda wieczorna”. W Opawie zatrzymano się w gospodzie „Pod 7 Książętami Elektorami”, skąd udano się do wujostwa, kędy zastano „mile kokieteryjną hrabiankę Philippinę”.

Rano udano się po odbiór austriackich paszportów, włóczono się po rynku, otrzymano wzruszający list od ojca (właściwie skierowany do matki w Sudzicach). Potem odwiedzono przelotną miłość poety z poprzedniego roku, Philippinkę (bardzo dworną i przecudnie uśmiechniętą), spożyto obiad u wujostwa, pożegnano „Pod 7 Książętami Elektorami” panów Adamtza, Langera i Hahmanna, na koniec wyruszono w drogę wśród romantycznej okolicy dolin i wzgórz do granicy Moraw, którą potraktowano jako cezurę między błogim dzieciństwem i młodością, a trudami dorosłości.

Kokieteryjna ciotka

W pięknym barokowym kościele św.św. Piotra i Pawła w Tworkowie znajduje się duża ozdobna rama żeliwna, zwieńczona dziewięciopałkową koroną hrabiowską, obramująca tablicę z różowego marmuru (55 x 85), na której wyryto niemiecki tekst o treści: Wdzięczne dzieci swojej niezapomnianej matce Philipinie hrabinie Cappy z domu hrabianki Hoverden ur. 8 grudnia 1779 zm. 11 czerwca 1839”. Parafialna księga zmarłych pod 1839 r. uzupełnia dane z tablicy epitafijnej, informując o hrabinie „zmarłej po krótkim cierpieniu 11 eiusdem [tegoż miesiąca]”, że umarła na wylew, miała 59 i 1/2 lat, została pochowana 14 czerwca. Kim była ta dama o dziwnym włoskim nazwisku, dlaczego pochowano ją w podziemiach tworkowskiego kościoła w krypcie Eichendorffów obok krypty Reiswitzów?

Zamek w Tworkowie, fot. Muzeum w Raciborzu

Jak już wiemy młody Joseph wspominając dwudniowy pobyt z bratem Wilhelemem u wuja w Szylerzowicach w 1806 r., zanotował: „Przysłuchiwałem się pieśniom Wilhelma śpiewanym do gitary, na której grała nasza kuzynka Philippina, hrabianka d’ Hoverden (interesująca znajomość). Z hrabianką graliśmy w wolanta”. Ta interesująca panna, która zrobiła spore wrażenie na poecie, nazywana kuzynką, to w istocie jego ciotka, gdyż była to młodsza siostra Julii von Hoverden, małżonki wuja Johanna Friedricha. Aliści ponieważ Philippina miała wtenczas 26 lat, zaś kawalerzy po 18 i 19, zatem nie nazywali jej ciotką, jeno kuzynką. U jej boku młodzieńcy w październiku 1806 r. wkroczyli na salony Opawy, chodzili do teatru, jednym słowem: otarli się o wielki świat. Spotkali się ponownie po pół roku 4 maja 1807 r., gdy w drodze do Heidelbergu po przybyciu do Opawy udano się do wujostwa, gdzie zastano towarzystwo, a „później przyszła mile kokieteryjna hrabianka Philippina”.

Niedługo po tym spotkaniu hrabianka Hoverden wyszła za mąż za c.k. pułkownika Heinricha hrabiego Cappy (1771-1824), pochodzącego z północnowłoskiej arystokracji z Modeny. Urodziła mu pięcioro dzieci, w tym dwóch synów oficerów, ale już w 1824 r. owdowiała i potem zamieszkiwała u siostry w okazałym klasycystycznym pałacu w Szylerzowicach. Po śmierci siostry w 1830 r. nadal tam przebywała, lecz kiedy pięć lat później posiadłość została sprzedana, musiała sobie poszukać nowej siedziby. W tej sytuacji jej brat, Emanuel hrabia Hoverden, który był „pełnomocnikiem generalnym spadkobierców baronostwa Eichendorffów” dla niej i jej dzieci dostosował sędziwy zamek w Tworkowie, a nawet urządził wokół niego park. Tam właśnie ostatnie cztery lata życia spędziła hrabina Cappy, a po jej śmierci sierotami opiekowali się wuj i ciotka.

Prawdę mówiąc stara renesansowa budowla już na przełomie XVIII/XIX w. nie cieszyła się uznaniem, poza tym nie odpowiadała gustom epoki. Nawet ostatni właściciel Tworkowa z rodu Eichendorffów – dopóki nie ukończył pałacu w Szylerzowicach – nie mieszkał w zamku, tylko w skromnym domu położonym pomiędzy zamkiem a młynem, przy wale zwanym z morawska hroz (grobla). Toteż baron Johann Friedrich zaraz po ożenku zbudował klasycystyczny pałac przebudowany później na neobarokowy w Szylerzowicach. Stara siedziba panów na Tworkowie, mimo okazałości, mimo ozdabiających jej komnaty dzieł sztuki, robiła wówczas niemiłe wrażenie. Wiemy o tym z listu Luizy von Eichendorff do brata Josepha (wtedy już znanego poety) z 4 sierpnia 1836 r., gdy przebywała z dłuższą wizytą u swojej ciotki Philippiny hrabiny Cappy: „Od 2 lipca wszyscy tu mieszkamy jak w starym zamku rycerskim; gdy na dworze albo brzydka pogoda, naszym miejscem pobytu jest ta duża sala, gdzie wiszą wiekowe obrazy olejne. Podczas burzy i wichury jest strasznie w tym starym „gnieździe sowy”. Wtenczas wiatr wieje i jęczy, jakby nadszedł koniec świata”.

Wśród wspomnianych obrazów w sali, którą ksiądz Augustyn Weltzel nazywał jadalnią, wisiały dwa wielkie portrety Zofii Eleonory baronówny von Reiswitz i jej męża Otto von Bodenhausena powstałe w 1709 r., pędzla znanego malarza Gottfrieda Hervetha oraz portret króla Wilhema II, któremu 21-letni Johann Friedrich Eichendorff złożył przysięgę hołdowniczą w 1781 r. W tej sali zamkowej wówczas też eksponowano w ramie rysunek wyhodowanego w Tworkowie z jednego ziarnka pszenicy pędu z 83 kłosami, z których każdy zawierał od 50 do 60 ziaren. Była to podziwiana osobliwość przyrodnicza.

W latach pobytu w Tworkowie hrabina Cappy miała zapewne do czynienia z proboszczem ks. Szymonem Perzichem, bardzo zdolnym i nieszczęśliwym człowiekiem, byłym dyrektorem Seminarium Nauczycielskiego w Głogówku, później autorem kilku polskich druków religijnych, m.in. „Książki modlitewnej”. Właśnie podczas pobytu hrabiny w zamku, ks. Perzich został dyscyplinarnie zwolniony ze stanowiska „propter ebrietatem” (z powodu pijaństwa). Nikt spośród rodu protestanckich Reiswitzów czy katolickich Eichendorffów pochowanych w podziemnych kryptach kościoła tworkowskiego nie ma nagrobka. Nawet ostatni z linii rodu Johann Friedrich von Eichendorff, złożony do grobu w 1815 r. oraz jego małżonka Julia, pochowana w 1830 r., nie zostali upamiętnieni przez epitafia. Może też dlatego, iż nie mieli dzieci kultywujących pamięć po rodzicach.

Nagrobek otrzymała tylko spowinowacona z Eichendorffami Philippina hrabina Cappy prawdopodobnie za staraniem synów Franza Josefa ożenionego z hrabianką Matuschką z Topolczan (później c.k. pułkownika) oraz Heinricha ożenionego z hrabianką Dezasse z Petit Verneuil (potem c.k. generała brygady). Podczas pogrzebu w Tworkowie pierwszy miał 23, drugi 22 lata. Ponieważ obaj służyli w garnizonach na Morawach i w Czechach zapewne niekiedy odwiedzali tworkowski kościół z grobem matki. W „Kronice parafii Tworków” czytamy: „Dnia 11 czerwca 1839 r. hrabianka Cappy pożegnała się z zamkiem tworkowskim aby przenieść się jako ostatnia lokatorka do krypty w kościele tworkowskim. Odtąd krypta została zamurowana i nikt już więcej nie miał już do niej dostępu. Krypta znajduje się pod tzw. babnikiem i mało kto z tworkowian jeszcze wie, że pod jego posadzką spoczywają prochy dawnych właścicieli z Tworkowa”. Ten „babnik” to część kościoła dla kobiet z dziećmi przy bocznym wejściu. W kościele znajduje się też miejsce pod pański pawlaczem, czyli pod antresolą dla właścicieli wsi. O zwracającym w kościele uwagę epitafium, zacny ks. Augustyn Weltzel pisał: Marmurowa płyta wewnątrz kościoła i fundacja mszalna, o której się postarał zięć c.k. rotmistrz baron von Zawischa z Osienic, zachowują jej pamięć”. Chodzi oczywiście o niegdyś kokieteryjną ciotkę Philippinę.

Od Eichendorffów do Rothschildów

Johann Friedrich von Eichendorff, który mając kłopoty z drogami oddechowymi nierozważnie wprowadził się do kilku jeszcze wilgotnych pomieszczeń budowanego pałacu w Szylerzowicach, zmarł tam na chorobę płucną 29 kwietnia 1815 r. w wieku 55 lat. Jego ojciec umarł na podagrę mając 48 lat. Jego zwłoki zostały przewiezione do zamku w Tworkowie, następnie 3 maja uroczyście złożone w grobowcu kościoła parafialnego obok trumien matki Anny i ojca Gottlieba. Wuj Johannisel sporządził testament już w 1789 r., w którym przeznaczył – jeżeli jego żona zemrze bez potomków – 20 tys. talarów czworgu żyjącym dzieciom stryja Rudolfa zmarłego w Krawarzu; przeto ojciec poety w 1815 r. niespodziewanie otrzymał 5 tys. talarów, choć, niestety, zadłużenie jego majątków było wówczas co najmniej dziesięciokrotnie większe. Za duszę zmarłego miało się odbyć 300 mszy żałobnych, ubodzy w jego majątkach mieli otrzymać 150 guldenów reńskich. Wuj w ogóle słynął jako dobroczyńca, a w prasie śląskiej ukazywały się na przykład takie tytuły: „Baron von Eichendorff na Tworkowie przeznaczył 1000 talarów reńskich na budowę ewangelickich kościołów” (1780), „Baron von Eichendorff kazał na własny koszt wyleczyć ofiarę nieszczęśliwego wypadku” (1804).

Pałac w Szylerzowicach

Wdowa po nim, Maria Anna zawiadywała swoimi posiadłościami z pałacu w Szylerzowicach i z Opawy, rzadko przebywając w Tworkowie. Nazywano ją „znakomitą damą”, ale była również damą o wielkim sercu. W 1823 r. zaopiekowała się osieroconą siostrą poety, rok później przyjęła do siebie owdowiałą siostrę Philippinę. Testament sporządziła po śmierci męża w 1816 r., zapisując bratankowi Emanuelowi von Hoverden, za doradztwo w prowadzeniu administracji majątków, 3000 talarów, kapelanowi pałacowemu 200 guldenów, ubogim 150 guldenów, fundując 300 mszy za swoją duszę etc. Po kilkunastu latach przyjaznego współżycia z siostrą Luisą, zapisała jej w kodycylu (dodatku do testamentu) kwotę 3 tys. talarów. Zmarła 13 grudnia 1870 r. w Szylerzowicach w wieku 67 lat i pięć dni później została pochowana – obok męża i jego rodziców – w kościele w Tworkowie.

Spadkobiercami obu majątków hrabiny zostali: jej bratanek, Emanuel hrabia Hoverden na Psarach koło Oławy, starosta powiatu oławskiego, zarazem pełnomocnik posiadłości Szylerzowice i Tworków; siostra hrabina Cappy oraz trzy bratanice. Starosta oławski zresztą już od kilkunastu lat pomagał siostrze w zarządzaniu majątkami, więc prawnie prowadził administrację i gospodarkę przez następnych 5 lat. Były to wielkie majątki. Do Szylerzowic należały wsie Koblów, Antoszowice, Markwartowice, Gać, Darkowice Wielkie i kilka folwarków. Do Tworkowa: Ligota, Buków i Kamień nad Odrą. Obie posiadłości rozdzielały tylko majątki księcia Lichnowskiego na Kuchelnej.

Piękną, zadbaną, dochodową posiadłość Szylerzowice spadkobiercy Johanna Friedricha von Eichendorffa i jego małżonki hrabianki von Hoverden sprzedali w 1835 r. za 165 tys. talarów Franzowi Stückerowi. Nie byłoby żadnego powodu, aby się zajmować tą osobą, gdyby nie fakt, że ów właściciel ziemski zajął się rzeźbiącym Chrystusiki małym pastuszkiem z Darkowiczek, zwanym w okolicy „snycerzem pana Boga”. Otóż Stücker von Wayershof wykształcił chłopca we wrocławskiej Kunstschule, następnie w drezdeńskiej Kunst Akademie. Ten pastuszek, Johann Janda (1827-1875), mówiący do lat szkolnych tylko po morawsku stał się sławnym rzeźbiarzem, a jego dzieła znane są głównie w Berlinie, ale też w kraju rodzinnym w Hulczynie, Darkowiczach, Haci, poza tym w Rudach (figura Matki Boskiej), w Paprocanach (grupa Hubertusa) przed pałacykiem myśliwskim, w Kłodzku (nagrobek biskupa Arnošta z Pardubic).

Tenże mecenas po 21 latach odsprzedał te dobra ze znaczną korzyścią za pół miliona talarów Anselmowi baronowi von Rothschildowi z wiedeńskiej linii rodu. Nabywszy ten klucz majątkowy Rothschildowie zasłynęli na ziemi raciborskiej głośnymi polowaniami z udziałem książąt i arystokracji a także tym, iż około 1860 r. przekazali gabinetowi przyrodniczo-historycznemu Królewskiego Gimnazjum Ewangelickiego w Raciborzu mumię młodej Egipcjanki sprzed około 3 tysięcy lat, nabytą przez członka rodziny za kilka tysięcy guldenów podczas północno afrykańskiej podróży. Pół wieku później mumia trafiła do powstałego Górnośląskiego Muzeum w Gliwicach, wreszcie w 1934 r. powróciła do Muzeum w Raciborzu, gdzie do dziś jest najczęściej podziwianym eksponatem.

Pałac w Szylerzowicach

Ostatnią ważną inwestycją spadkobierców von Eichendorffów w Tworkowie było uruchomienie w 1839 r. w dworskim browarze produkcji modnego wówczas „piwa na sposób bawarski”. Było to pierwsze na Górnym Śląsku piwo bawarskie. W 1874 r. kolejny właściciel wsi Karol hrabia Saurma, zaczął produkować piwo pilzeńskie. Wtenczas Tworków stał się Mekką piwoszy z bliska i z daleka; od wiosny do jesieni, w soboty i niedziele kursowały z Raciborza specjalne pociągi dowożące gości do piwiarni i ogródka piwnego tworkowskiego browaru.     W 1841 r. spadkobiercy Marii Anny von Eichendorff sprzedali „rycerskie majątki rodowe”: Tworków, Ligotę Tworkowską, Buków i Kamień za 200 tys. talarów Johannowi hrabiemu Saurma-Jeltsch z podwrocławskiego Jelcza. Przeto do rodziny posiadłość należała od 1752 do 1841 r., czyli przez 89 lat.

dr Ryszard Kincel

Opublikowane przez
WAW
Dołącz do dyskusji

WAW

Wydawca, redaktor naczelny - zapraszam do kontaktu autorów oraz czytelników pod adresem mailowym ziemia.raciborska@gmail.com