Racibórz 10 lutego. Wielu szlachetnych ludzi, różnych zawodów i stanów, świeckich i duchownych wyjeżdża z Raciborza do okolicznych miejscowości pomagać chorym i umierającym. Niektórzy z nich biorą sobie zadania ponad siły. Poprzedniego dnia rozniosła się wiadomość, że jeden z nich sam zachorował na tyfus. Tylko można mieć nadzieję, że wiadomość jest nieprawdziwa.
Zapaleńcy owi są cały dzień w drodze, brną w śniegu, niosąc chorym żywność, ubrania, lekarstwa, nawet drewno na opał. Jest ich mało, niewielu jak na ogrom cierpienia okolicznej ludności, pomocy zaś potrzeba ogrom. Stan objętej zarazą okolicy można by porównać do matki z niemowlakiem, która stoi w oknie płonącego domu i woła o pomoc; jeżeli pomoc nie przyjdzie błyskawicznie, zginą.
W tych patetycznych słowach naoczny świadek tamtych wydarzeń prosił mieszkańców miasta o pomoc i przede wszystkim o pośpiech, gdyż, jak stwierdzał, pomoc ma dotrzeć do chorych i walczących o przetrwanie a nie zmarłych. W lutym 1848 roku sytuacja w okolicy Raciborza wyglądała katastrofalnie. W parafii Lubomia, która liczyła ok. 3000 wiernych, zmarło w roku 1847 z głodu, biegunki i innych chorób 276 osób. W styczniu 1848 na tyfus zmarły tam 83 osoby. Łatwo policzyć, że jeżeli śmiertelność utrzymywałaby się w najbliższym czasie na podobnym poziomie, to po trzech latach nikt nie pozostałby tam przy życiu.
We wspomnianej już parafii Bieńkowice, która liczyła 2100 wiernych rozsianych po kilku miejscowościach, nie było lepiej. Bieńkowicki proboszcz udzielił od 6 do 18 stycznia 170 ostatnich namaszczeń. W tym czasie zmarły 42 osoby. Tamtejszy wikary, ksiądz Biernacki, który pomagał jak mógł swemu proboszczowi, odwiedził od 19 stycznia do 1 lutego 60 chorych na tyfus, a w następnym tygodniu, do 9 lutego, kolejnych 55 chorych. Z tej liczby zmarły 33 osoby. Warto dodać, że zmarłych zaczęto grzebać poza miejscowościami, ludność obawiała się bowiem, że zaraza może nie ustać.
Wróćmy jednak do Raciborza. Jak się wydaje, już w styczniu pojawiły się tam pierwsze symptomy zarazy. W statystyce zgonów dotyczących przełomu roku 1847/1848, którą zamieszczono w jednym ze styczniowych numerów najstarszej raciborskiej i górnośląskiej gazety Allgemeiner Oberschlesischer Anzeiger, znajdujemy, jak można sądzić, pierwsze ofiary zarazy. Na 14 zmarłych wtedy osób 3 miały symptomy chorób zakaźnych. 27 grudnia 1847 roku zmarł na gorączkę nerwową (Nerwenfieber) 28-letni asystent kancelaryjny Eduard Neumann. Natomiast 2 stycznia 1848 roku 2 osoby zmarły na tyfus: 37 letni czeladnik krawiecki Johann Lisko i 23-letnia tkaczka Marie Marker.
Kolejna statystyka zmarłych w Raciborzu osób pochodzi z początku lutego. W przeciągu niecałych 3 tygodni w mieście zmarło 26 osób. Z tego na pewno 6 na tyfus, a 4 kolejne prawdopodobnie na tę zarazę. W statystykach sprzed 160 laty redaktorzy nieco dowolnie interpretowali powód zgonu. Bardzo często zdarzało się, że dla osób starszych, które zmarły w wieku powyżej 70 lat jako powód zgonu podawano zgrzybiałość (Alterschwäche). Wiele z tych osób, z racji wieku, było najbardziej narażonych na choroby zakaźnie. To samo tyczy się dzieci, których umieralność była wówczas wielokrotnie wyższa niż dzisiaj. Warto sobie uzmysłowić, że ze wspomnianych wyżej 26 osób, dziewięcioro to dzieci, z których najstarsze miało 7 lat, najmłodsze zaś urodziło się martwe.
Na to, że zaraza już w styczniu dotknęła Racibórz, a przynajmniej włodarze miasta widzieli zbliżające się zagrożenie, wskazuje też działalność rady miejskiej. Program jej sesji z 28 stycznia 1848 był poświęcony w większości zagadnieniom dotyczącym zagrożenia epidemią oraz dotyczącym pomocy dla chorych i najuboższych. Pierwszym punktem obrad był etat szpitala i zapewnienia dodatkowych środków finansowych dla personelu. Przegłosowano również zwiększone finanse dla policji i stróżów nocnych, prawdopodobnie w celu zwiększenia nocnych kontroli w mieście i na jego rogatkach. W dalszej kolejności zajęto się rozpatrzeniem sposobów jak najlepszego wprowadzenia w życie zarządzenia rządowego o zakazie wywozu z kraju wszelkich zbóż. Warto tutaj jeszcze raz przypomnieć, że w związku z katastrofalnymi zbiorami w ostatnich kilku latach, szczególnie na Górnym Śląsku, ceny żywności wzrosły katastrofalnie. Nie tylko w Prusach, także w Kongresówce, w Galicji oraz na Śląsku austriackim. Jak wspominaliśmy, objawy zarazy pojawiły się też w okolicach Opawy i Ostrawy. Spekulanci zaś, widząc możliwość dużego zarobku, próbowali eksportować ziarno nie bacząc na głód, tam, gdzie spodziewali się największych zysków. Na koniec rada miejska zajęła się problemem pomocy najuboższym i głodującym. Powołano specjalny zespół, który miał opracować program szybkiej pomocy dla potrzebujących.
W tych trudnych czasach nie zapomniano o kulturze. W mieście odbywały się regularnie przedstawienia teatralne (niestety dzisiaj zapomniano o teatrze całkowicie, zadawalając się bardziej przyziemnymi formami rozrywki). Na owych przedstawieniach zbierano datki dla najuboższych. W numerze 12. raciborskiego Anzeigera z połowy lutego 1848 roku, książęcy kapelmistrz Alter zamieścił ogłoszenie o naborze w Raciborzu dzieci do szkoły muzycznej. Miała on rozpocząć swą działalność 1 marca. Dzieci miały być na 3 lub 4 klasy a program nauki obejmował wiele instrumentów muzycznych – poczynając od skrzypiec a na instrumentach dętych kończąc. Dzieci miały być poddawane corocznemu, niezależnemu przesłuchaniu. Rodzice mogli być wtedy pewni, że pociechy robią postępy.
Kapelmistrz Alter zwracał w ogłoszeniu uwagę na 2 ważne rzeczy. Po pierwsze szkoła pomoże wykształcić przyszłych muzyków i chórzystów mogących tworzyć raciborski chór i orkiestrę. Po drugie młodzież męska, która opanuje w dostatecznym stopniu grę i śpiew ma duże szanse trafić podczas służby wojskowej do pododdziałów muzycznych armii pruskiej. Każdy pułk a nawet batalion owej armii miał pewną liczbę muzyków, orkiestry, głównie dęte, a także trębaczy. W Raciborzu przez długie dziesiątki lat orkiestry dęte oddziałów raciborskiego garnizonu dawały cotygodniowe koncerty w różnych lokalach w mieście, w lecie zaś na świeżym powietrzu. Służba w takich oddziałach nie była tak bardzo uciążliwa i monotonna. Z tego co nam wiadomo, szkoła działała, przynajmniej przez pierwszy okres swego istnienia, dosyć prężnie.
Wracając jednak do smutnych zagadnień biedy i zarazy należy stwierdzić, że rada miejska utworzyła w drugim tygodniu lutego specjalną komisję do pomocy biednym. Komisja błyskawicznie przedstawiła plan działania i zaczęła go wprowadzać w życie. Niektórzy czytelnicy Anzeigera mieli za złe magistratowi i komisji, że nie opiekuje się biedakami spoza Raciborza. Piszą o tym do wspomnianej gazety sami zainteresowani. Komisja więc musiała na łamach gazety odpowiadać czytelnikom. W anonimowym artykule z 16 lutego autor zachęcał komisję do zapewnienia biednym pracy poprzez zatrudnienia ich do sprzątania ulic. Stwierdzał, że nawet na rynku pod ratuszem jest brudno, a w okresach odwilży można tam utopić się w błocie. Byłoby więc pożytecznym, zająć się tą sprawą. Oczywiście istnieje problem odpowiedniej ilości pojazdów, którymi wywożono by wszelkie zanieczyszczenia. Autor i tu widział rozwiązanie, bo jak stwierdzał, w radzie miejskiej jest wiele osób pracujących na kierowniczych stanowiskach na Kolei Wilhelma, a z okresu niedawnej budowy podkładów, szyn i budynku stacji pozostało jeszcze w Raciborzu bardzo dużo wozów i taczek. Na koniec anonim zapewniał, że takie postępowanie przyda się wiosną i podczas zbiorów, wiele osób bowiem, przyzwyczajonych do ciężkiej pracy, będzie chciało pracować u okolicznych chłopów i ziemian, a nie tak jak bywało to w poprzednich latach. Wielu biednych i bezrobotnych wolało bowiem żebrać niż pracować twierdząc, że z pracy mają mniej pieniędzy niż z żebraniny. W Odpowiedzi z 18 lutego 1848 roku czytamy co następuje: „…zakres terytorialny pracy komisji, z małymi wyjątkami, zamyka się w granicach miasta Raciborza. Obcy biedni nie mogą być przez gminę utrzymywani bowiem brakuje na to pieniędzy a i prawo nakłada na gminę obowiązki związane z pomocą społeczną dotyczącą wyłącznie swych mieszkańców. Inne jednostki administracyjne mają podobne obowiązki, jak gmina Racibórz… . Świadczenia w formie pieniężnej lub w naturze otrzymują tylko te osoby, które są niezdolne do pracy. Inni biedni muszą meldować się w ratuszu, wykonywać prace zlecone, posyłać swe dzieci do szkoły a nie na żebry… . Inne komisje rady miejskiej dwoją się i troją, aby w tym martwym, zimowym sezonie na rynku pracy zapewnić biednym zajęcie i utrzymanie. Podkomisja miejska ds. utrzymania porządku na ulicach wywalczyła dodatkowe środki, co pozwoliło na zatrudnienie podwójnej ilości potrzebujących… . Komisja raciborska ma jednak propozycję dla ludzi dobrej woli, którzy chcą pomóc biednym spoza Raciborza. Nieliczne osoby zatrudniły już potrzebujących z okolicznych gmin do np. odśnieżania czy usuwania z dróg lodu. Wiele zamożnych osób może zrobić podobnie i w ten sposób, przynajmniej chwilowo, problem zostanie złagodzony… . Komisja pragnie stwierdzić, że na listach, które znajdują się w ratuszu, widnieje już ponad 240 nazwisk miejscowych biednych, którym już teraz nie można zapewnić więcej aniżeli 1 srebrny grosz na dzień…” Na końcu stwierdzano, że członkowie komisji będą dokładnie sprawdzać wszelkie nadsyłane pomysły, nie będą natomiast z braku czasu odpowiadać na anonimowe listy.
Piotr Sput c.d.n.
Ikonografia poglądowa:
Frilley, Jean-Jacques (1797-po 1850) Rytownik, Le choléra à Paris (Avril 1832) [między 1832 a 1854], Wojewódzka Biblioteka Publiczna w Lublinie