Fortuna rudzkich mnichów

Fortuna rudzkich mnichów

W jego stodole skarb swój zakopali, aby zachować go na przyszłą odbudowę klasztoru. Następnie rozeszli się po świecie. Kiedy po kilku latach wrócili i chcieli skarb odkopać, okazało się, że on znikł.

Szukając skarbów nie sposób pominąć starego opactwa cysterskiego w Rudach, w XIX w. przekształconego w siedzibę książąt raciborskich, w 1945 r. doszczętnie zrujnowanego przez żołnierzy radzieckich, obecnie pieczołowicie odnawianego przez diecezję gliwicką. Przeglądając stare źródła możemy natrafić na bardzo ciekawe informacje dotyczące kosztowności zgromadzonych przez tutejszych mnichów. Są to przekazy zarówno legendarne, jak i oparte na faktach. Pewne wątki sięgają aż ostatniej wojny.

O klasztornych skarbach często krążą bajeczne wręcz opowieści. Dla jednych poszukiwaczy są to drogocenne rzeczy – kościelne precjoza, monety, czy złote ozdoby, kunsztowne nieraz klejnoty. Dla innych stare księgi, obrazy a nawet relikwie świętych. Mury średniowiecznych klasztorów pobudzają naszą wyobraźnię. Zwróćmy więc oczy na Rudy, świetny ongiś cysterski klasztor, sławny na całym Śląsku, a teraz przepiękną miejscowość z zespołem klasztorno-pałacowym.

Wśród badaczy dziejów rudzkiego klasztoru nie budzi wątpliwości fakt, iż był niezwykle bogaty. Fortuna rudzkich mnichów miała swoje źródło w rozwiniętym przemyśle wydobywczym i hutniczym. Po wojnie trzydziestoletniej (1618-1648), w arcykatolickiej monarchii Habsburgów, obdarzone przywilejami opactwo zarządzało kopalniami rudy, kuźnicami miedzi oraz żelaza, z którego wyroby sprzedawało na całym Śląsku. Intensywnie eksploatowało lasy, miało gorzelnię, browar, liczne stawy hodowlane a nawet winnice. Do tego dochodziły płacone przez wieśniaków dziesięciny, renty odrobkowe lub w naturze oraz zyski z klasztornych folwarków.

Po zajęciu Śląska przez Prusy i wprowadzeniu zakazu importu żelaza ze Szwecji, interes rozwijał się mnichom doskonale, co przekonało ich do wprowadzenia specjalizacji produkcji. W 1763 r. do fryszerki w Brantolce doszła cajniarka i druciarnia, zbudowana według wzorców niemieckich przez mistrza w Iserlohn w Północnej Nadrenii-Westfalii. Przez długi czas była to jedyna druciarnia na Górnym Śląsku.

Na przełomie XVII i XVIII w. w Rudach pojawił się magnat Gabriel Wyhowski, urodzony w 1671 r. w Wyhowie koło Owrucza na Ukrainie, pan na Sośnicowicach, Łączy, Bojszowie, Rachowicach i Łanach Wielkich, dworzanin króla Jana III Sobieskiego, później administrator oławskich dóbr królewicza Jakuba Sobieskiego. Jego brat Stefan był marszałkiem dworu Jadwigi Sobieskiej, a drugi brat Daniel kasztelanem mińskim. Ten ówczesny krezus, z ogromnym majątkiem niewiadomego pochodzenia, nabył wspomniane liczne dobra wokół Gliwic. Ich administrowanie powierzył opatowi z Rud. W 1698 r., zapewne za wstawiennictwem zakonu, cesarz Leopold I uczynił go szlachcicem w swoim cesarstwie. Wyhowski zmarł młodo, bo w wieku 49 lat. Spoczywa w krypcie pod kruchtą kościoła w Rudach, dla niego i za jego pieniądze prawdopodobnie wybudowanej. Do dziś pozostaje zagadką dlaczego Wyhowski obdarzał mnichów takim zaufaniem w interesach, czym sobie zasłużył na łaskę cesarza i możliwość wiecznego odpoczynku w przyklasztornym kościele.

Opactwo w Rudach w XVIII w. ze względu na dochody z kopalń i hut należało do najbogatszych feudałów na Górnym Śląsku

Spore dochody zapewniali opactwo także pielgrzymi z całego Śląska, którzy podążąli przed łaskami słynący wizerunek Matki Boskiej Rudzkiej. W XVIII w., w dobie reformy Kościoła, wierni tłumnie zanosili tu modły i zostawiali datki, czasami – w podzięce za łaski – wota dziękczynne. Kiedy większość z nich została skradziona w nocy 25 października 1778 r., klasztor wycenił wówczas swe straty na ogromną sumę 15 tys. guldenów. Cystersi rychło wznieśli przy kościele okazałą, piękną barokową Kaplicę Mariacką, wcześniej gruntownie przebudowując klasztor. Do średniowiecznej klauzury dobudowali pałac opacki, ufundowali dwie boczne kaplice przy prezbiterium, zaś wykonanie fresków i obrazów powierzyli największym mistrzom – Michałowi Willmannowi i Franciszkowi Sebastiniemu. W 1744 r. mnichów było stać na założenie pierwszego na Górnym Śląsku gimnazjum. Ponad 60 lat wcześniej udzielili Gliwicom pożyczki na sfinansowanie przejazdu króla Jana III Sobieskiego. Żyrantami były gliwickie cechy.

Od początku istnienia opactwa do czasu jego sekularyzacji w 1810 r. rządziło nim trzydziestu siedmiu opatów. Postaci mniej lub bardziej barwnych. Marcin II (1556-1578) rodem z Jędrzejowa, znany jest doskonale z dziejów Raciborza. W 1574 r. w mieście wybuchł ogromny pożar, który doszczętnie zrujnował zabudowę. Mieszczanie szukali pieniędzy na odbudowę u cesarza. Ten poradził im, by sprzedali bądź zastawili uratowane w czasie pożogi kościelne skarby. Na jego polecenie Komora Wrocławska zakazała wierzycielom z Raciborza żądać zwrotu długów zanim nie odbudują domostw. Sytuacja była beznadziejna. W sukurs raciborzanom przyszedł opat Marcin II. Ponoć żal mu było kościelnych kosztowności. Udzielił więc pożyczki na odbudowę domostw. W historii opactwa był jednak najbardziej rozrzutnym i pierwszym opatem, który, w 1578 r., zrezygnował z tej godności. Po tym fakcie rychło umarł. Uznany został za najgorszego gospodarza klasztoru. Swą lekkomyślną gospodarką doprowadził go do ruiny. Na lewo i prawo udzielał pożyczek. Jedną z nich, w kwocie 1,2 tys. talarów, otrzymał sam cesarz Maksymilian Habsburg na organizację wyprawy po koronę polską. Monarcha nigdy jej nie spłacił, a korony też nie zdobył. W Europie zasłynął zresztą jako notoryczny i niewypłacalny dłużnik. W 1576 r., a więc już w dwa lata po pożarze, cesarz zadłużył się też u raciborskim mieszczan. Pożyczył 500 guldenów węgierskich zastawiając na ich rzecz Studzienną. Długu nie oddał dzięki czemu, po 30 latach, Studzienna przeszła na własność miasta.

Klasztor istniał w Rudach od połowy XIII w. W swoim skarbcu miał zgromadzone przez wieki kosztowności – monstrancje, kielichy, krzyże opackie, pierścienie, ornaty, inkunabuły i starodruki. Podczas akcji sekularyzacyjnej, J.G. Büsching szacował, że zbiory biblioteki w Rudach liczyły od 10 do 12 tys. woluminów. Był to więc jeden z najzasobniejszych księgozbiorów śląskich przełomu XVIII i XIX w. Do Wrocławia, do tworzącej się Biblioteki Uniwersytetu Wrocławskiego, trafiło 478 książek drukowanych i 63 rękopisy. Spakowano je do pięciu skrzyń i wysłano do Turza, gdzie zostały załadowane na statek rzeczny i spławione do Wrocławia. Co stało się z resztą? Część książek przekazano do muzeów, gimnazjów i okolicznych parafii. Część pozostała w bibliotece książęcej. Nieliczne do dziś przetrwały na plebanii w Rudach.

Niestety, nie można dziś oszacować majątku opactwa w gotówce i kosztownościach. Już August Potthast, znakomity niemiecki historyk, autor monografii klasztoru wydanej w 1858 r. w Głubczycach, mając do dyspozycji znacznie więcej źródeł niż my dzisiaj, pisał, iż cystersi celowo kamuflowali dochody. Byli znacznie bogatsi niż wynikałoby to z lektury ich ksiąg rachunkowych, w których wydatki często przekraczały wpływy. Wykazywanie strat miało swój ukryty cel. Pozwalało oszczędzać na kontrybucji czy podatkach, naliczanych oczywiście od mniejszych kwot niż mnisi rzeczywiście mieli.

Władcy zawsze kusym okiem spoglądali na kościelne majątki. Bogactwo zakonników i kapituł było wymarzonym lekiem na pustki w ich kasie. W 1810 r. doprowadziło to zresztą do sekularyzacji dóbr Kościoła w państwie Hohenzollernów. Prusy upokorzone w wojnie z Napoleonem musiały znaleźć pieniądze na opłacenie kontrybucji. Król Fryderyk Wilhelm III uznał, że opłaci ją tym, co wyniesie z kościelnych skarbców.

Czy jednak kościelne majątki były takie łatwe do złupienia? Historia dowodzi, że nie. Z okresu średniowiecza nie mamy wielu przekazów na ten temat poza tym, że klasztor w Rudach w pierwszej połowie XV w. przeżył najazdy husytów i taborytów, którzy zapewne grabili, co mogli. Jeśli mnisi byli w porę uprzedzeni o ataku, wówczas ukryli kosztowności.

Spustoszenia w skarbcu wywołała na pewno reformacja. Śląskie konwenty pustoszały, zakonnicy przyjmowali nauki Lutra, a opuszczając klasztorne mury (nieraz całkowicie się wyludniały) zabierali ze sobą co cenniejsze rzeczy upatrując w ówczesnych wydarzeniach kres dawnego porządku.

Sporo zabiegów w zachowania majątku wymuszała wojna trzydziestoletnia. Przez Śląsk przetaczały się walczące ze sobą wojska katolików i luteran, często licho opłacane, w grabierzach widzące możliwość pozyskania bogactw. W 1642 r. w okolicach Rud grasowali Szwedzi. Pewien kronikarz odnotował, iż: w Raciborzu z powodu Szwedów prałaci uciekli do Polski a archiwum kapituły raciborskiej zostało przewiezione do Krakowa i powróciło dopiero po uspokojeniu sytuacji. Swoje kosztowności ukrył prawdopodobnie również klasztor w Rudach.

Z tego okresu pochodzi niezwykle barwna legenda do dziś poruszająca wyobraźnię miejscowej ludności. Według niej mnisi zostali uprzedzeni o zbliżaniu się wojsk szwedzkich. Jako że już wcześniej klasztor został dwa razy splądrowany, cystersi postanowili ukryć resztę skarbów w podziemiach. Pieniądze, złoto i drogocenne naczynia liturgiczne powkładali do beczek i schowali w labiryncie lochów pod klasztorem. W jednej z beczek pękła jednak obręcz i zakonnicy wezwali bednarza, który miał usunąć usterkę. Zanim wszedł do podziemi zawiązano mu oczy. Po kilku minutach marszu ściągnięto mu opaskę i w małym, niskim pomieszczeniu spowitym ciemnością zobaczył pod ścianą sześć beczek wypełnionych skarbami. Naprawił obręcz i ponownie z zasłoniętymi oczyma został wyprowadzony na powierzchnię. Zapamiętał tylko, że szedł schodami głęboko w dół, a w tajnej skrytce słyszał nad głową szum wody. Ponoć korytarz wiodący do podziemnego skarbca niespodziewanie się zawalił i beczki do dziś czekają w lochach na swojego odkrywcę.

Miejscowa ludność uważa, że tajemna komnata ze skarbami znajduje się daleko od klasztoru, gdzieś pod rzeką Rudą. Ponoć jest ona pod betoniarnią przy drodze do Brantolki. Znajdował się tu kiedyś młyn. To szum wody z młyńskiego koła miał słyszeć bednarz. Inni twierdzą, że na miejsce ukrycie skarbu spogląda św. Jan Nepomucen, którego figurę ustawiono pod lipą na miejscu starej dzwonnicy, tuż naprzeciwko opactwa.

Najrozsądniejszym wyjściem w czasie zawieruchy było wywiezienie kosztowności w sekretne miejsce. Tak działo się w 1683 r., kiedy to przez Śląsk na Wiedeń kroczył król Jan III Sobieski. Sam monarcha co prawda był życzliwie przyjmowany przez ludności, ale dużo mniejszym zaufaniem obdarzano jego wojsko. Kto żył tedy unosił i zabezpieczał swoj dobytek. Uciekały mniszki z Czarnowąsów i Raciborza przerażone, jako że ich klasztory leżały na samej drodze przechodu. Szczególnie husaria litewska miała złą sławę. Pałace i klasztory szukały schronów dalekich od traktu – pisał Stanisław Wasylewski w książce Na Śląsku Opolskim, wydanej w 1937 r. w Katowicach.

Z monografii klasztoru A. Potthasta wynika, iż przejazd polskiego monarchy przysporzył cystersom sporo wydatków na gościnę. Wspomniany Wasylewski pisze, że król gościł w Rudach, które się go tak bardzo strachały. Ponoć obawiając się utraty kosztowności, mnisi postanowili je wywieźć w bezpieczne miejsce. Złote aparaty, solówki z dukatami [solówka-beczka do soli] z klasztoru w Rudach posłali do mieszkania, które miał w Brzegu proboszcz panien czarnowąskich.

W 1691 r. nadeszło kolejne zagrożenie. Tym razem klasztor był nękany przez bandy Wałachów – bitnych pasterzy z Wołoszczyzny, którzy na początku XVI w. osiedlili się w górach Beskidu Śląskiego, rejon obecnego Nowego Jiczyna, Koprzywnicy, Rożnowa i Sztramberka, gdzie znajduje się ich dawna twierdza. Kosztowności znów zapewne wywieziono w bezpieczne miejsce.

Niebezpieczeństwo nadchodziło nieraz z najmniej oczekiwanej strony. W 1755 r. wszystkich mnichów próbował otruć brat Augustyn Graul, notoryczny złodziej klasztornych kosztowności. Graulowi nie udało się, na szczęście, zrealizować swego niecnego zamiaru, trucizna została w porę wykryta, a nikczemny mnich za swe czyny został skazany na karę dożywotniej ciemnicy klasztornej. Z światem doczesnym pożegnał się w 1816 r., już po kasacji klasztoru, dzięki której udało mu się wyjść na wolność.

Jak bardzo trudno było dobrać się do klasztornego sejfu przekonali się Prusacy w trakcie akcji sekularyzacyjnej. Po wygnaniu mnichów mienie opactwa rychło wystawiono na aukcję. Wbrew przewidywaniom władz nie przyniosła ona jednak spodziewanych dochodów.

Co więc stało się z majątkiem zebranym na przestrzeni ponad 550 lat, z których ostatnie sto było czasem niezwykłej prosperity cysterskich kopalń, kuźnic, latyfundiów, gorzelni i winnic? Niektóre rzeczy mnisi rozesłali wcześniej do innych, niezagrożonych klasztorów w Cesarstwie Habsburgów, nawet na tereny dzisiejszej Austrii. Edykt sekularyzacyjny nie spadł bowiem na nich jak grom z jasnego nieba. Po klęsce Prus z Napoleonem Kościół wiedział, iż jego dobra są w niebezpieczeństwie. Zdecydowano więc o przygotowaniach do zabezpieczenia gotówki i kosztowności.

Pierwszym udokumentowanym poszukiwaczem tego, co mogło pozostać po cystersach, przede wszystkim ksiąg i śladów pobytu króla Sobieskiego, był Marcin Kopiec z Raciborza, zbierający materiały do książki pt. Król Sobieski na Śląsku w kościołach w drodze na Wiedeń, wydanej potem w 1909 r. w Warszawie i 1920 r. w Mikołowie. Tak pisał o swej wizycie w Rudach, wówczas już siedzibie możnowładczej należącej do książąt raciborskich Hohenlohe-Schillingsfürst:

Bramy wjazdowe są dziś jeszcze zamknięte. Żadna wiadomość o polskim klasztorze i naszym królu poza progi na świat się nie dostała. Na próżno pukaliśmy do komnat wiekowej biblioteki, która ma być zamkniętą od czasów kasacji opactwa. Strzeże jej Anglik o charakterystycznym zimnym wyglądzie, lecz czy to mąż nauki – nie wiadomo.

Zamknięta „wiekowa biblioteka” żadnych skarbów już nie kryła. Kopiec musiał się o tym naocznie przekonać, bo w swojej książce pisze dalej o Rudach: niewiele tam dziś z tych starych zabytków pozostało, a książę na Raciborzu kazał ze skarbu usunąć ostatnie zabytki po klasztorze. Nie wiemy, gdzie wpuszczono natrętnego pisarza i kto udzielał mu informacji, ale u wrót książęcego pałacu stanął on około 1906 r., prawie sto lat po odejściu zakonników. Ów książę, a był nim Wiktor II., urodził się dopiero w 1847 r., nie pamiętał starego opactwa, które jego ojciec Wiktor I przekształcił się w siedzibę szlachecką. Możemy być jednak pewni, że nowi właściciele nie pozbywali się rzeczy cennych. Kopiec wspomina, iż po ubogich parafiach rozesłano jedynie przybory kościelne, ornaty, stuły, kobierce i kapy, co z powodu braku odpowiedniego miejsca gniecie się w małym przysionku kościelnym, który nie inaczej, jak zbiornikiem rupieci nazwać by należało. Nie inaczej wyglądają dziś strychy wielu kościołów lub plebanii.

Szukając więc skarbów po cystersach jesteśmy w tej nieszczęsnej sytuacji, iż nasz trop zaczyna się i kończy około 1810 r., kiedy to ostatni opat Bernard Galbiers, spodziewając się rychłej sekularyzacji, postanowił uchronić zawartość skarbca przed pruskimi urzędnikami. Jak to zrobił, tego nie wiemy. Pozostaje nam tylko wczytać się w legendę spisaną przez wspomnianego Jerzego Hyckla.

Było to w czasach, kiedy klasztor w Rudach ulegał likwidacji, a mnisi musieli go opuścić. Aby nie dopuścić do tego, by ich skarb, na który składały się złote monety i drogocenne naczynia, dostał się w ręce pruskiego grabieżcy, wziął każdy z mnichów tyle ze skarbca, ile mógł unieść. Cystersi szli razem aż do Kuźni Raciborskiej. Tam mieszkał ich zaufany przyjaciel. W jego stodole skarb swój zakopali, aby zachować go na przyszłą odbudowę klasztoru. Następnie rozeszli się po świecie. Kiedy po kilku latach wrócili i chcieli skarb odkopać, okazało się, że znikł. Wydało się potem, że jeden z sąsiadów podpatrzył wchodzących do stodoły mnichów i ich skarb zagarnął. Nie przyniosło mu to jednak szczęścia. W jego rodzinie zapanowała niezgoda, a ciągłe choroby nękały jego i całe pokrewieństwo przez wiele lat. Nieszczęścia przechodziły z pokolenia na pokolenie.

Oni mogli być strażnikami tajemnicy Ostatni zakonnicy opuścili klasztor w Rudach w 1813 r. Przedtem pracowali w lazarecie, który urządzono w opactwie. Ostatni opat Bernard Galbiers zmarł, w 1819 r. w Raciborzu, jako rencista rządu pruskiego z rocznym uposażeniem w kwocie 1,2 tys. talarów. W skarbu kościoła farnego, dawniej kryjącym bibliotekę kapituły raciborskiej również sekularyzowanej w 1810 r., zachował się mszał cysterski wywieziony z Rud. W 1818 r. w wieku 54 lat odszedł z tego świata, również w Raciborzu, ostatni przeor klasztoru, Ksawery Tlach. Był rodowitym raciborzaninem. Ostatni mnich rudzki Tadeusz Weiss zmarł w spokoju w 1856 r. Przed śmiercią był proboszczem w podraciborskim Cyprzanowie.

Czy dziś istnieją jeszcze w Rudach klasztorne lochy z ukrytymi skarbami czekającymi na swych odkrywców? Podczas badań archeologicznych prowadzonych w latach 90. XX w. na terenie opactwa przez naukowców łódzkich natrafiono na szereg interesujących detali architektonicznych, śladów działania dawnych mistrzów budowlanych, średniowieczne i nowożytne pochówki. Dla badaczy to prawdziwe skarby, o wiele cenniejsze niż złoto czy srebro. Pozwalają bowiem dopisać nowe karty dziejów opactwa. Po lochach jednak ani śladu.

Wciąż niezbadany pozostaje kościół. Współcześnie badano krypty pod Kaplicą Mariacką, gdzie natrafiono na cysterskie pochówki, i pod kruchtą, gdzie grzebano członków rodziny książęcej. Nie znaleziono wprawdzie tajnych przejść, ale kto wie. Może pod posadzką świątyni jest gdzieś zejście do tajemnych podziemi, gdzie nadal leży skarb rudzkich cystersów.

Poszukiwanie miejsc ukrycia skarbów znajduje się na granicy naukowej pasji i przygody. Domysłem jest zarówno samo istnienie ukrytych kosztowności, starych ksiąg czy cennych dokumentów, jak i potencjalne miejsce ich ukrycia. Próba odnalezienia miejsc pochówków wynika z przeświadczenia, iż na pewno gdzieś na terenie klasztoru musiały się znajdować. Tymczasem badacz natrafia tu na takie same trudności, jak w przypadku skarbów. Wiadomo, że opactwo było majętne, ale nie wiadomo, gdzie podziały się zgromadzone przez wieki skarby. Przez ten czas żyło i zmarło w Rudach setki mnichów. Nie wiemy, niestety, gdzie – szczególnie w okresie średniowiecza – byli grzebani. Pewien przypadek z 1945 r. pokazuje tymczasem, że być może właśnie cysterskie krypty kryły coś ważnego. Ale po kolei.

Zmarły cysters pozostawał po śmierci w klasztorze, pogrzebany z należną czcią, ale niezwykle ubogo, w zakonnych szatach, bez żadnych zbytków. Jedynym śladem pamięci o nim były wzmianki w klasztornych nekrologach. Ślady te niestety ginęły podczas wojen, pożarów czy reformacji początku XVI w., kiedy to opustoszało wiele opactw. Odtworzenie historii stawało się niemożliwe. W płomieniach przepadały nie tylko wspomniane nekrologii. Na zawsze odchodziły w niepamięć miejsca pochówków – krypty w spalonych a potem przebudowanych kościołach oraz cmentarze zamieniane na parki w sekularyzowanych opactwach.

Tak można dziś wytłumaczyć fakt, że tak mało wiemy o miejscach pochówków w Rudach, nie tylko miejscowych cystersów, ale i darczyńców opactwa, którzy swoją hojnością chcieli sobie zasłużyć na wieczny odpoczynek w klasztornych murach, najlepiej w kościele. Budowa znanego nam obecnie zespołu klasztorno-pałacowego; z kościołem, mniszym claustrum zamkniętym ze wszystkich stron świata trwała prawie że do czasów nowożytnych, do końca XV w. Przeprowadzone dotychczas badania archeologiczne nie dały odpowiedzi na wszystkie pytania związane z formowaniem się opactwa. Co więcej nie pozwalają dokładnie wyodrębnić poszczególnych faz wznoszenia zabytku, jednoznacznie ustalić cezury czasowej. Wiele śladów przeszłości zostało bezpowrotnie zniszczonych, kiedy w XIX w. klasztor i pałac opacki zostały przebudowane na siedzibę książąt raciborskich.

Niewiele przez to wiemy nie tylko o średniowiecznych, ale i nowożytnych miejscach pochówków rudzkich cystersów. Pewne światło na to zagadnienie rzuciły badania prowadzone w latach 90. XX w. przez łódzkich archeologów pod kierunkiem prof. Leszka Kajzera. Na szczątki ludzkie natrafiono w jedenastu wykopach rozsianych po całym claustrum. Do najciekawszych znalezisk należą: odkryta w 1994 r. ceglana krypta grobowa pod kapitularzem; mogiła ze szczątkami 20 osobników obydwu płci usytuowana pod krużgankiem w zachodniej części opactwa, w miejscu dawnego domu konwersów oraz pochówek 6 osób przy wschodniej ścianie kościoła klasztornego w pobliżu Kaplicy Mariackiej. W sumie, wraz z kilkunastu innymi pochówkami, natrafiono na szczątki co najmniej 50 ludzi – mężczyzn, kobiet i dzieci.

Najbardziej intryguje odkrycie pochówku pod kapitularzem dawnego klasztoru (część obiektu przylegająca bezpośrednio do zakrystii kościoła). Było to, obok kościoła, najważniejsze miejsce w klasztorze. Tu zbierała się kapituła – zebranie wszystkich zakonników, którym przewodniczył opat. Tu podejmowano najważniejsze decyzje, w tym o wyborze przełożonych. Kapitularz, spośród wszystkich zabudowań klasztornych, wznoszono jako pierwszy. Zawsze sąsiadował ze skarbcem i biblioteką.

Wspomniana ceglana krypta w kapitularzu ma wymiary 0,55-0,6×1,83-1,86 m. Natrafiono w niej na zachowane w 80-90 proc. szczątki mężczyzny zmarłego w wieku 45-55 lat, prawdopodobnie w XIII w. Miał delikatną budowę ciała i 166 cm wzrostu. Pogrzebano go w porządku anatomicznym z rękoma wzdłuż ciała, z głową na zachód, tak jak chowano zakonników we wszystkich klasztorach. Nie znaleziono żadnych zabytków ruchomych mogących stanowić niegdyś wyposażenie zmarłego. Jest to zgodne z ascetyczną, cysterską regułą.

To prawdopodobnie pochówek jednego z pierwszych opatów. Hipotezę taką wysunął prof. Leszek Kajzer. Jeśli XIII-wieczna proweniencja jest prawdziwa, to w miejscu tym spoczął albo pierwszy opat Piotr (zmarł w 1274 r.) lub jego następca Bartholomeus (zmarły w 1294 r.), zwany też Bartłomiejem z Jędrzejowa. Badania wykazały u zmarłego poważne choroby uzębienia – próchnicę z okołokorzeniowym procesem zapalnym oraz silne złogi kamienia nazębnego.

Gdzie jednak spoczywa reszta opatów i mnichów, których przez kilkaset lat grzebano na terenie opactwa? Samych mnichów było przecież średnio kilkudziesięciu na przestrzeni każdego wieku. Wiadomo, że przy opactwie funkcjonował cmentarz, który jednak, z wyjątkiem wykopu przy wschodniej ścianie kościoła, nie poddano szczegółowej eksploracji. Krypta pod Kaplicą Mariacką pochodzi z początku XVIII w., przez co funkcjonowała jedynie niespełna sto lat.

W kościele istnieje więc prawdopodobnie jeszcze jedna, pierwotna krypta grobowa, do dziś nie odkryta, sięgają wieków średnich, kryjąca szczątki co znaczniejszych mnichów, m.in. opatów (Rudy miały ich przez całą swoją historię 35) i przeorów, zamknięta po wszech czasy, kiedy nie mogła już pomieścić kolejnych zmarłych. Czy poza szczątkami ludzkimi kryje coś jeszcze? Na to pytanie uda się odpowiedzieć, gdy istnienie takiej krypty zostanie potwierdzone, a ona sama przebadana.

Naszym wyobrażeniom o klasztornym świecie zmarłych, otoczonym nimbem tajemniczości, ale i strachu odpowiada XVIII-wieczna, a więc stosunkowo młoda, krypta pod Kaplicą Mariacką. Ciała spoczywających tu mnichów uległy mumifikacji. Wpływ na to miało duże zawilgocenie prowadzące do rozkładu tkanek miękkich i całkowitego zeszkieletowania ciał. W części północnej znajdują się dwie trumny, w których chowano nieraz po dwóch osobników przedzielonych warstwą wiórów.

W krypcie cysterskiej spoczywają: Henryk Deponte z Kietrza (1676-1732), Józef Neimann ze Złotych Gór w Czechach (1707-1737), Alberyk Drosdek z Gliwic (1699-1739), Karol Strachwitz z Biskupowa (1715-1748) – profesor filozofii i teologii, Antoni Czerwenka z Opawy (1699-1753), Wilhelm Jachlinek z Rybnika (1681-1756), Lorenz Proske z Kietrza (1694-1756) – profesor filozofii i teologii, podprzeor i przeor, Michał Toopper z Bodenstein na Morawach (1721-1770), Edmund Berger z Tarnowskich Gór (1679-1778), Robert Sciasny z Ligoty koło Żor (1697-1779), Franciszek Wrazidło ze Strumienia (1708-1780) – profesor filozofii, Eugeniusz Adler z Gliwic (1711-1781), Feliks Sobeczko z Babic (1728-1789) – były proboszcz z Buguszowic, Aleksy Joseff z Tarnowskich Gór (1732-1792) – były proboszcz w Rudach a potem w Szywałdzie (obecnie Bojków), Tadeusz Matejka z Rybnika (1749-1992) – profesor filozofii, Henryk Matzke z Białej (1719-1795) – proboszcz w Rudach, Żernicy i Szywałdzie, Lorenz Kirschberger z Raciborza (1744-1797), Benedykt Galli z Gliwic (1746-1798) – proboszcz w Maciowakrzu i opat rudzki, Niward Frysztacki z Żor (1754-1798), Stanisław Misura z Białej (1716-1799) – pierwszy prefekt gimnazjum rudzkiego, Urban Raczek von Kopenitz z Jasiony (1728-1799) – podprzeor rudzki, profesor filozofii i teologii, Alberyk Sedlaczek z Przyszowic (1732-1800), Dominik Slenczka z Gliwic (1756-1803) – proboszcz w Żernicy), Konstanty Gober z Niemodlina (1733-1804) – proboszcz w Szywałdzie, Antoni Hrabak z Nasiedla (1741-1806) – profesor filozofii i retoryki, Stefan Haagen z Raciborza (1747-1809) – profesor filozofii, Augustyn Graul z Głubczyc (1735-1816) – próbował otruć swych współbraci, za co został skazany na dożywotnie więzienie, które opuścił po kasacie klasztoru oraz Bernard IV Galbiers z Trynka (1747-1819) – profesor filozofii i opat rudzki.

Tabliczki na trumnach, które się zachowały wykonane są w różnej wielkości z ołowiu. Powstały prawdopodobnie w klasztorze. Mają kształt prostokąta, kwadratu lub są okrągłe. Ze względu na wielkość są ubogie w treść. Zawierają jedynie dane dotyczące: daty śmierci zakonnika, jego imienia i nazwiska, miejscowości lub regionu pochodzenia, wieku, liczby lat spędzonych w klasztorze i stażu kapłańskiego. Takie same tabliczki mają wszyscy zakonnicy niezależnie od godności, którą sprawowali.

Jedynym wyjątkiem jest tabliczka opata Bernarda Galbiersa, który zmarł w 1819 r. w Raciborzu, już po sekularyzacji konwentu. Jego pochówek ma charakter symboliczny, a tabliczka jest odmienna w formie od innych. Wyryta została na miedzianej blasze. Jej autorem jest złotnik Jost Schwartz z Raciborza, który podpisał to swoje dzieło. Schwartz, znany historykom sztuki, jest autorem kielichów w Żyglinie (1815) i Gierałtowicach (1824), monstrancji z Lubszy (1815), Reptów Starych (1822) i Szałszy (1834). Kielich Schwartza z 1801 r. posiadał także kościół w Rudach.

Wnętrze krypty zostało sprofanowane w 1945 r. przez żołnierzy radzieckich. Ciała zakonników wywleczono z trumien, kości pogruchotano, szaty rozdarto. Wszystko było porozrzucane w bezładzie. W latach 80. XX w. wnętrze tej podziemnej nekropolii, zamkniętej na co dzień ciężką kamienną płytą, zostało uporządkowane. Pozostaje jednak znaleźć odpowiedź na pytanie, czego szukali tu Rosjanie? Czy był to jedynie akt profanacji i wandalizmu?

Książę raciborski Wiktor III. wyjechał z Rud do swoich dóbr w Niemczech w grudniu 1944 r., jako ostatni z rodziny. Żona i dzieci opuściły rodzinne włości znacznie wcześniej, zabierając ze sobą co cenniejsze rzeczy. Zimą 1944/1945 r. Niemcy pospiesznie ewakuowali ze Śląska ludność cywilną. Droga ucieczki wiodła jeszcze wówczas na zachód i na południe do Czech. Transport dobytku był jednak utrudniony. Brakowało samochodów. Ciągłe naloty stwarzały niebezpieczeństwo zniszczenia cennych rzeczy.

Z pewnych źródeł wynika, iż książę zamówił dwa lub trzy wagony towarowe na stacji Racibórz, gdzie mógł dowieźć swój dobytek koleją wąskotorową realacji Gliwice-Rudy-Markowice. Wiadomo, iż nie zabrał całego wyposażenia pałacu, jedynie te najwartościowsze rzeczy. Podobno kolej podstawiła jedynie jeden wagon, który odjechał do Opawy. Widziano na nim list przewozowy sygnowany książęcą pieczęcią.

Wokół Rud i Kuźni Raciborskiej trwały zażarte walki. Racibórz był zamieniony w twierdzę, której podczas pierwszego podejścia w lutym 1945 r. Rosjanie nie zdobyli. Niedaleko Rud znajdowały się niemieckie składy amunicji, które Wehrmacht chciał jak najdłużej utrzymać. Jeszcze około 20 stycznia Niemcy organizowali w lasach obronę artyleryjską. Na niewiele jednak się zdała, najprawdopodobniej również wskutek dezercji żołnierzy, szczególnie tych zamieszkałych w najbliższej okolicy. 26 stycznia rano Armia Czerwona wkroczyła do Rud. W latach 50., kiedy zebrano ciała z grobów rozsianych po okolicy, utworzono na miejscowym cmentarzu mogiłę, w której spoczęło ponad 200 osób, głównie żołnierzy. Kilka grobów pozostało w lasach.

W przysiółku Szybki, znajdującym się przy drodze do Raciborza na granicy z Kolonią Renerowską, Rosjanie ustawili swoje działa. Ponoć obawiali się kontraataku niemieckiego z raciborskiego zgrupowania. Do dziś w tym miejscu pozostały resztki okopów.

Co działo się we wsi po odjeździe księcia? Pałac z meblami, trofeami myśliwskimi, ozdobami i częścią zbiorów bibliotecznych stał bezpańsko. Najprawdopodobniej okoliczna ludność wyniosła resztę wyposażenia, ukrywając je w swoich domach. Do dziś w zagrodach można znaleźć meble a także książki z książęcej biblioteki. Na strychach znajdują je również handlarze starociami oferujący potem ten towar na giełdach staroci. Niezbitym dowodem ich rudzkiego pochodzenia są sygnatury, np. Fürstliche Bibliothek Corvey (w Corvey do dziś znajduje się zamek i biblioteka książąt raciborskich).

Rosjanie weszli więc do opróżnionego zamku, co musiało wzbudzić u nich wściekłość. Za pierwszą linią frontu podążały wspominane wielokrotnie trofiejjnnyje komisje, które miały za zadanie penetrować zamki i pałace oraz rekwirować najcenniejsze rzeczy, które potem wywożono do rosyjskich muzeów. Rudy były jedną z pierwszych niemieckich miejscowości na trasie I. frontu ukraińskiego, które miano przykładnie złupić. Najprawdopodobniej owe komisje musiały się tu obejść ze smakiem, wskutek czego zarówno pałac jak i kościół zostały spalone. Ponoć Rosjanie w krypcie książęcej znaleźli flagę ze swastyką na trumnie młodego księcia następcy Wiktora, który wcielony do Wehrmachtu zginął w 1939 r. w trakcie kampanii wrześniowej.

Czy tak było w rzeczywistości? Jest mało prawdopodobne, by książę Wiktor zgodził się na nakrycie trumny flagą z hitlerowskim symbolem. Jak większość niemieckiej arystokracji był przeciwny brunatnej dyktaturze, a strata syna musiała być dla niego bolesnym przeżyciem. Nie miał wątpliwości, kto był winien nieszczęścia jego rodziny. Faktem jest natomiast, że Rosjanie weszli do krypty książęcej, gdzie natrafili na trumny ze szczątkami przodków Wiktora oraz pochówek wspomnianego już Gabriela Wyhowskiego. O dziwo jednak krypta zachowała się do dziś w dobrym stanie. Trumny nie zostały sprofanowane, wszystko pozostało w ładzie.

Co innego z kryptą cysterską. Wejścia do niej chroni ciężka kamienna płyta, po której stąpią dziś wierni podążający do Kaplicy Mariackiej. Tu Rosjanie zrobili straszny rozgardiasz. Sprofanowali pochówki i porozrzucali szczątki cystersów. Dlaczego? Może podejrzewali, że w krypcie ukryto jakieś skarby, może jeszcze z czasów istnienia opactwa, może książęce. Może na coś rzeczywiście trafili, skoro ta krypta została kompletnie zdemolowana, a książęca nie. Czy możliwe, że trumny kryły coś jeszcze poza zmumifikowanymi ciałami mnichów?

A skoro o skarbach mowa, to warto wspomnieć o słynnym rydwanie króla Jana III Sobieskiego. Jego dziejami zajmował się kiedyś Antonii Halor na łamach miesięcznika Śląsk. Ponoć wracając spod Wiednia, w podzięce za okazaną wcześniej gościnę, król przesłał do Rud rydwan podarowany mu przez wdzięcznych za ocalenie wiedeńczyków. Według innego przekazu dar stanowił wotum dla Madonny Rudzkiej, którą Sobieski prosił o łaski. Niektórzy badacze twierdzą z kolei, że rydwan na Górny Śląsk nie przywiózł Sobieski, lecz jego potomkowie. Trafił nie do Rud, ale do Oławy, niegdyś wchodzącej w skład włości królewicza Jakuba Sobieskiego.

Rydwan był pozłacanym wozem triumfalnym z napisem Currus triumphalis Joannis Sobieski Regis Polonorum. Na jego wykonanie wiedeńczycy przekazali zawrotną sumę 3 tys. dukatów. Podczas I wojny śląskiej (1740-1742) wywiózł go z Rud pułkownik Hennig Aleksander von Kleist z pruskiej armii króla Fryderyka II. Nie bacząc na wartość zabytku, przerobił go na kazalnicę i umieścił w jednym z kościołów w Prusach. Do końca II wojny światowej Currus triumphalis znajdowało się w małym XVIII-wiecznym drewnianym kościołku we wsi Radacz koło Szczecinka. Dziedzicem tej wsi był właśnie pułkownik von Kleist, później pruski generał, który towarzysząc Fryderykowi Wielkiemu do Szląska, w jednym z tamecznych klasztorów ten wóz zdobył i niezwłocznie go do dóbr swoich przesłał.

W Radaczy rydwan przerobiono na ambonę. Niepotrzebne już pozłacane koła ustawiono za ołtarzem, gdzie znajdowały się do 1806 r., kiedy to zrabowali je żołnierze Napoleona. W 1815 r. o ich zwrot ubiegał się w Paryżu potomek generała, Leopold. Przez 200 lat do tej małej świątyni pielgrzymowali co dostojniejsi obywatele polscy, by pomodlić się u stóp ołtarza i ustawionej na nim ambony – wozie tryumfalnym wielkiego króla. Warto dodać, że z pruskim generałem spokrewniony jest m.in. ceniony dramatopisarz Heinrich von Kleist (1777-1811).

Po wojnie kościółek w Radaczy ograbiono z wyposażenia i urządzono w nim magazyn miejscowego Państwowego Gospodarstwa Rolnego. Dopiero niedawno odnowiono jego wnętrze i przywrócono do kultu jako świątynia filialna parafii w Parzęcku pod wezwaniem św. Maksymiliana Kolbego.

Ambonę, którą zrobiono z wozu Sobieskiego wywieziono początkowo do Szczecinka, później do Warszawy aż w końcu przekazano ją w tzw. wieczny depozyt do słupskiego Muzeum. Tam znajdowała się do 1983 r. W tym to roku wypożyczono ją do Warszawy na wystawę z okazji 300-lecia Wiktorii Wiedeńskiej. Formalnie właścicielem zabytku jest Muzeum w Wilanowie.

opr. Grzegorz Wawoczny

Opublikowane przez
WAW
Dołącz do dyskusji

WAW

Wydawca, redaktor naczelny - zapraszam do kontaktu autorów oraz czytelników pod adresem mailowym ziemia.raciborska@gmail.com