JB – Krzyżanowice, urodzona w 1933 roku
Od 15 stycznia 1945 roku ze względu na zbliżający się front zamknięta została szkoła w Krzyżanowicach. W klasztorze sióstr franciszkanek (dawna siedziba księcia Lichnowskiego) wojsko niemieckie urządziło szpital polowy na ponad 100 łóżek dla rannych i sala operacyjną. Już od drugiej połowy marca 1945 roku rosyjskie lotnictwo bombardowało Krzyżanowice. Im bliżej kwietnia i Świąt Wielkiej Nocy, tym naloty były intensywniejsze. Podczas działań wojennych Krzyżanowice zostały zniszczona aż w 90 procentach!
Rosjanie wkroczyli do Krzyżanowic z dwóch stron – zresztą nikt się nie spodziewał że przybędą właśnie z owych kierunków – mianowicie od strony Tworkowa (przypuszczalnie gdzieś na wysokości Tworkowa przekroczyli oni Odrę) i z kierunku drogi prowadzącej z Krzyżanowic do Owsiszcz. Rosjanie zaczęli swój szturm 1 kwietnia w poranek wielkanocny. Z tego co się później dowiedziałam walki trwały aż do 20 kwietnia. Wtedy to wojska radzieckie ostatecznie opanowały Krzyżanowice. Te wojska długo też nie zabawiły. Ruszyli dalej, już na Czechy. Po tym regularnym wojsku przyszli tzw. maruderzy. Ci najwięcej grabili mieszkańców i ich domy, zdarzały się także przypadki gwałtów. Nie przypominam sobie natomiast jakiegoś większego mordu, rozstrzeliwań ludności cywilnej Krzyżanowic. Raczej do takiej sytuacji nie doszło.
Zabici żołnierze radzieccy spoczęli na cmentarzu przykościelnym, natomiast w kilka lat po wojnie ekshumowano ciała i przeniesiono je do zbiorowej mogiły w Lubomi. Wtedy to tez okazało się, że część ciał tych zabitych żołnierzy zostało pochowanych w …ornatach i szatach liturgicznych! Trudno teraz wyjaśnić dlaczego. Żołnierze niemieccy, którzy licznie poginęli, zostali pochowani w najrozmaitszych częściach wioski. Część na cmentarzu, inni tam gdzie padli, gdzie ich śmierć zastała, często nawet w przydomowych ogródkach. Jeszcze w latach 50-tych, gdy rozpoczęto eksploatację żwirowni, znajdowano licznie szczątki w wojskowych, w większości niemieckich mundurach. Przypominam sobie takie zdarzenie: jeszcze pod koniec marca 1945 roku, gdy Niemcy jeszcze zdołali utrzymać przyczółki po drugiej stronie Odry, mostem pomiędzy Krzyżanowicami a miejscowością Buków jechała niemiecka ciężarówka wojskowa, najprawdopodobniej z pociskami artyleryjskimi. Sam most już wcześniej zaminowali niemieccy saperzy, którzy też byli przygotowani, aby w każdej chwili go wysadzić w powietrze, gdyby tylko zbliżyły się siły radzieckie. Ta jadąca niemiecka ciężarówka została ostrzelana przez radziecką artylerie i nieszczęśliwie eksplodowała wraz z jadącymi na niej żołnierzami, akurat na samym moście, wyprzedzając niejako tym samym niemieckie plany wysadzenia tego obiektu w najdogodniejszej dla nich chwili. Wszystko wyleciało w powietrze!
Z tych wojennych historii ludzie opowiadali sobie jeszcze jedną, taką straszną rzecz. Mianowicie tu z tym niemieckim wojskiem przybył bardzo surowy generał. Miał on kazać rozstrzelać na terenie Krzyżanowic kilkunastu własnych żołnierzy, najprawdopodobniej za próbę dezercji. Wiadomo, że taki prosty niemiecki żołnierz już nie wierzył w zwycięstwo.
Moja rodzina – ja miałam wtedy 12 lat – w obawie przed nadciągającą nawałą wojenną schroniła się u rodziny w czeskiej Haci, u krewnych. Wzięliśmy ze sobą dwie nasze krowy. Gdy już wracaliśmy do domu, moja mama chciała z powrotem przyprowadzić te dwie krowy do domu. Wtedy ciotka, u której mieszkaliśmy, poradziła, byśmy jeszcze na jakiś czas zostawili to bydło u niej. Zaproponowała nam to pomimo tego, iż sama miała pięć własnych krów. Później bardzo byliśmy jej wdzięczni za tą propozycję, gdyż okazało się, że Rosjanie pozabierali całe bydło ze wsi. Podobnie jak my, wiele krzyżanowickich rodzin na krótki czas szukało schronienia w przygranicznych czeskich miejscowościach. Szybko zresztą też wracali oni wszyscy do swych domów, jeszcze w kwietniu. Kilka, może kilkanaście rodzin z naszej miejscowości w marcu 1945 roku uciekło aż do Bawarii. Tu trzeba zaznaczyć, iż tej wędrówki podjęli się nieliczni i to na własną rękę. Nie przypominam sobie jakiegoś zorganizowanego wyjazdu. Z tego, co się orientuję mogę powiedzieć, iż tej wyprawy podejmowali się oni zupełnie na własna rękę, własnymi wozami. Większość wróciła po wojnie do domów, bardzo nieliczni zdecydowali się pozostać w nowej ojczyźnie, w Niemczech.
Jak już wspomniałam Krzyżanowice bardzo ucierpiały w wyniku ciężkich walk jakie tu miały miejsce. W klasztorze Rosjanie urządzili sobie kwatery, a na parterze i w krużgankach stajnie dla koni, gdzie nieuprzątniętego końskiego łajna było niemal po kolana! Park przyklasztorny był wprost niesamowicie zryty lejami po różnorakich pociskach. Siostry wszystkie te leje po bombach zasypały same, często własnymi rękami.
Jeszcze w 1945 roku w jednym z budynków (tzw. Zollhaus) urządzono takie tymczasowy areszt. Przetrzymywano w nim osoby, często całe rodziny, które zostały uznane za niemieckie i wobec tego miały być przymusowo przesiedlone do Niemiec. Wielu z nich to byli najbogatsi gospodarze. Uwięzieni tam ludzie pochodzili z Krzyżanowic i z wiosek ościennych. Do samej wywózki do Niemiec jednak nie doszło, a po kilku, kilkunastu tygodniach wszystkich wypuszczono.
Jeszcze w 1945 roku do Krzyżanowic przybyło kilka rodzin tzw. repatriantów ze wschodniej Polski. Na początku zajęli oni opuszczone domy, między innymi po uciekinierach, którzy przebywali podówczas w Niemczech. Dość szybko się jednak okazało, ze właściciele znacznej części tych gospodarstw postanowili wrócić w rodzinne strony. Wtedy oczywiście dochodziło do konfliktów, które najczęściej kończyły się opuszczeniem danego gospodarstwa przez osiedleńców ze wschodniej Polski. Nowego lokum szukali oni w opuszczonych domach, których przedwojenni gospodarze już nie wrócili w rodzinne strony. Z tymi repatriantami nie było jakiegoś większego kłopotu, już chociażby ze względu na to, iż nigdy nie było ich zbyt wielu. Z czasem tez wrośli w miejscowa społeczność.
Kolej ruszyła w maju 1946 roku. Kościół otwarto dla wiernych dopiero pod koniec 1949 roku. Co prawda pierwsza msza odbyła się już 9 maja 1945 roku, czyli w dniu w którym zakończyła się wojna, lecz ze względu na to, iż sam kościół był bardzo zniszczony (zburzona wieża, spalony dach, zdewastowane wnętrze), ta pierwsza msza odbyła się na placu przed kościołem. Eucharystie odprawiono na zwykłym stole nakrytym białym obrusem. Długo jeszcze potem msze odbywały się na plebanii, w ogromnym zresztą ścisku.
Już po wojnie bardzo dużo szmuglowano z Czechami. Tam nosiło się słoninę, a z powrotem wracało się z butami, nićmi, zapałkami. W ogóle najbliższe miejscowości czeskie w bardzo niewielkim stopniu zostały doświadczone wojenną zawieruchą. Ten ich powrót do normalności, do stanu sprzed wojny był o wiele prostszy niż u nas, już chociażby przez stosunkowo niewielkie zniszczenia materialne, w porównaniu do tych, jakich doświadczyli mieszkańcy naszego regionu. Zresztą wielu miejscowych znajdowało później prace w zakładach pracy po czeskiej stronie, najczęściej w Ostrawie.
Kontrole, które miały zapewne służyć także ukróceniu przemytu, były na porządku dziennym. Doszło do tego, iż nawet mieszkańcy wsi byli kontrolowali przez wojsko a później także straż graniczną niemalże każdego dnia. Wystarczyło na dobrą sprawę pokazać się na ulicy, by jakiś wojskowy zażądał dowodu tożsamości. Wszędzie ich było pełno! Nawykiem stało się noszenie ze sobą dowodu osobistego. Sama granica była bardzo, ale to bardzo pilnie strzeżona. Wzdłuż granicy na całej długości orano pas ziemi na szerokości około 10 metrów, który co kilka dni był na nowo bronowany. Wszystko to miało służyć łatwiejszemu dostrzeżeniu ewentualnych śladów osób nielegalnie przekraczających granicę państwową. Wiadomo jednak, iż potrzeba matką wynalazków. Próbowano między innymi przemycać nielegalnie towar pod kupami obornika, który rzekomo wożono na pole. Raz się udawało, innym razem nie.
Opracowanie Krzysztof Stopa (ob. Langer), fragment książki WOJNA – POKÓJ – LUDZIE Karty wspólnej przygranicznej historii 1945. Materiały do edukacji regionalnej/ VÁLKA – MÍR – LIDÉ Listy společné příhraniční historie 1945. Materiály k regionálnímu vzdělávání, wydanej w 2007 r. nakładem wyd. WAW, publikowanej we fragmentach za zgodą autora oraz Gminy Krzyżanowice.
Na zdj. świetlica w Krzyżanowicach (1965), fot. Tadeusz Horoszkiewicz/Archiwum Państwowe w Opolu