Wojna-pokój-ludzie (2). Tworków 1945

Wojna-pokój-ludzie (2). Tworków 1945

WK – Tworków, urodzony w 1931

Natarcie na Tworków przyszło od południowo-wschodniej strony wioski, od strony Nieboczów i Ligoty Tworkowskiej. Na tym kierunku Rosjanie zdobyli przyczółek, z którego rozwinęli atak na Tworków. Przyczółek był szeroki na długości od Nieboczów, Ligotę, aż do Łapacza, do bukowskiego mostu. Jeszcze później się dowiedziałem, że od strony lasu w Owsiszczach na Tworków nacierały radzieckie czołgi. Po wojnie, w latach 50-tych, spotkałem się z czeskim oficerem, niejakim majorem Rajmanem, który spytał mnie, czy wiem o tym, że wyswobodzały nas w 1945 roku także wojska czeskie. Z jego relacji wynikało, że te czołgi, które nacierały od strony Owsiszcz, dokładnie od Wydala i od Brzezin, były rozpoznaniem przed głównym szturmem na wioskę. Ten przypuściła ta pancerna kolumna dokładnie 4 kwietnia. Oficer opowiadał, że w tych czołgach byli czechosłowaccy żołnierze walczący w rosyjskich mundurach. Ten atak zaszedł aż na ulicę Mickiewicza, a niewielka grupa dotarła do ulicy Karola Miarki. O tym, że w tym ataku brali udział także czechosłowaccy żołnierze, oczywiście jako część armii radzieckiej, dowiedziłem się dopiero po wojnie od owego majora Rajmana. Tu w Tworkowie został on ranny, niedaleko cmentarza. W wyniku odniesionych ran stracił on wzrok.

Od lutego w Tworkowie gromadziło się coraz więcej rozmaitych oddziałów niemieckich. W dużej części były to rozmaitego rodzaju grupy pancerne z wozami bojowymi: czołgami, działami przeciwpancernymi i samobieżnymi, nawet amfibiami. Niemcy przyprowadzili tu między innymi ciężkie czołgi: „tygrysa królewskiego” i tak zwane „ferdynandy”. Mieli tutaj zaimprowizowane warsztaty naprawcze i próbowali doprowadzić do zdolności bojowej swoje maszyny. Nas bardzo, jak to chłopców, interesowała krótka broń, karabiny, pistolety. „Podprowadziliśmy” nawet jednemu żołnierzowi z warsztatu pistolet, ale jeszcze tego samego dnia go oddaliśmy. Okazało się, że dobrze zrobiliśmy, bo za zagubienie broni groził mu sąd wojskowy i kula łeb. Wśród niemieckich żołnierzy było bardzo dużo młodzików, niewiele starszych ode mnie. Wszyscy oni sprawiali bardzo przygnębiające wrażenie, bez wiary w jakiekolwiek zwycięstwo. Jeden z tych młodych żołnierzy miał 18 lat i pochodził z Katowic. Patrząc na siebie i kolegów stwierdził z wyrzutem, że „dziećmi chcą chyba wojnę wygrać”. Duch bojowy tych jednostek nie był już jakiś nadzwyczajny.

Niemcy przygotowując się do długotrwałej obrony, wykopali masę okopów naokoło wioski i dodatkowo rozwinęli drut kolczasty, zasieki, które miały powstrzymać ruską piechotę.

Wiem, że w lutym 1945 roku Rosjanie zatrzymali się w lasach otaczających Nędzę i szykowali się do szturmu na Racibórz. Jeszcze wcześniej, w styczniu tego roku, jako że pociągi już nie mogły kursować bezpiecznie do Kędzierzyna, Niemcy usypali na szybko wał ze żwiru i żużlu na wysokości Studziennej, niedaleko ciepłowni miejskiej i położyli nań szyny kolejowe. Dzięki temu pociągi mogły jeździć w kierunku na Głubczyce i Racławice Śląskie, omijając w zupełności Racibórz, także już wtedy bombardowany. Pociągi kursowały do początku marca, potem szyny były tak rozbite, że zawieszono kursy.

Lotnictwo radzieckie było na niebie wszechobecne. Wiosną 1945 roku niemiecki „messerschmitt” był już prawdziwą rzadkością. Tutaj z Tworkowa bardzo dobrze było widać, jak radzieckie „iłuszyny”, samoloty bombardujące, zrzucały swe bomby na Syrynię. Niemieckie wojska twardy opór stawiały w lasku między Rogowem a Syrynią. Naloty na Tworków miały miejsce już od końca marca. Te samoloty nadlatywały od strony Raciborza i Markowic. Najcięższego nalotu doświadczyliśmy we wtorek po Wielkanocy. W ten dzień nadleciała cała masa bombowców dwumotorowych. Na placu stał wtedy wóz. Z powietrza mógł być wzięty za jakiś pojazd wojskowy. Obrzucili cały plac bombami: jedna wpadła do końskiego żłoba, druga do gibla budynku gospodarczego, kolejna eksplodowała na podwórku a czwarta rozwaliła mur. Leje po bombach były na jakieś trzy metry szerokie i na dwa metry głębokie. Jeden pocisk kompletnie rozwalił kapliczkę z wyobrażeniem Bożej Męki. Sąsiadowi od pocisku rozwaliło cały gibel ze stodoły. Wojskowi niemieccy chcąc zakamuflować czołgi i inne pojazdy bojowe, poukrywali je pomiędzy domami i zabudowaniami gospodarczymi, co było o tyle niebezpieczne, że radzieckie lotnictwo zaczęło obrzucać bombami wszystko, co było na ziemi, bez rozróżnienia, czy to pojazd wojskowy czy domy cywilów. Ogólnie rzecz biorąc naloty były bardzo uciążliwe, a w kwietniu nie było dnia bez ruskiego samolotu nad tworkowskim niebem. Między Krzyżanowicami a Łapaczem stacjonowała bateria przeciwlotnicza i nie było dnia, żeby nie zestrzelili jakiegoś ruskiego samolotu.

W okolicach Tworkowa przewijało się masa dezerterów, którzy szukali schronienia w granicach państwa czechosłowackiego. Szczególnie dużo próbowało przekraczać granicę na tak zwanych Brzezinach, niedaleko „Urbanka”. Wszyscy oni, jeśli tylko nie mieli ze sobą ważnych dokumentów byli na miejscu – jeśli tylko zostali schwytani – rozstrzeliwani. Na tych wspomnianych Brzezinach rozstrzelano szesnastu takich dezerterów.

Przed kwietniem 1945 roku, gdy na Tworków poszedł główny szturm wojsk radzieckich, wojsko niemieckie bardzo agitowało za opuszczeniem domów i ucieczką. Ale wiadomo, mało kto chciał się tułać nie wiadomo dokąd i gdzie, tym bardziej, że wojna nadchodziła z każdej strony i najbezpieczniej – choć może było to trochę złudne odczucie – każdy czuł się we własnym domu, wśród bliskich. Niektórzy uciekali do Czech, licząc że tam będzie spokojniej i tam uda się przeczekać tą najgorszą wojenną nawałę. I rzeczywiście, o ile naszych południowych sąsiadów ta wojna tak nie doświadczyłam jak nas tutaj, to sama podróż drogami do Czech była prawdziwą gehenną, już chociażby ze względu na nieustające naloty i ostrzał dróg przez ruskie samoloty i artylerię. Niektórzy tylko wybrali się aż do Bawarii – ale to tez na własną rękę.

Jedną z ciekawszych rzeczy może być to, że w Tworkowie stacjonowały krótko oddziały własowców, Rosjan walczących po stronie III Rzeszy. Przybyli w początkach marca, ale jeszcze przed kwietniem, przed tymi głównymi walkami ruszyli dalej, w niewiadomym kierunku. Kilku z nich jakiś czas mieszkało w naszej piwnicy, skąd zresztą wyżłopali cały alkohol, jaki mieliśmy tam ukryty. Nie były to oddziały z pierwszej linii frontu, pełnili raczej funkcje pomocnicze. Walczyła też u nas kompania karna, zdegradowanych za różne przewinienia żołnierzy. Posyłano ich na najcięższe do obrony odcinki, z tego też powodu bardzo wielu z nich zostało postrzelonych. Jeden z nich opowiadał, że do 1943 roku służył w randze majora, aż pewnego razu nieopatrznie się wypowiedział, że Stalingrad to była oczywista klęska armii niemieckiej. Za to też został zdegradowany i skierowany do kompani karnej jako zwykły szeregowy.

Tworków próbowali Rosjanie zająć w kilku szturmach. Po jednym z takich ataków w naszym domu zostało dwóch rannych Rosjan. Jeden z nich był z Besarabii i umiał trochę po niemiecku. Powiedział, że ma 21 lat. Był bardzo ciężko raniony i nieustannie wołał „Wasser, Wasser”. Miał praktycznie rozpruty pociskami cały brzuch. Te ranny okazały się śmiertelne. Męczył się bardzo, nim skonał.

Niemieckie czołgi, które wspomagały piechotę broniącą wioski, zdewastowały dokumentnie ogrody, sady, zabudowania gospodarcze, studnie, płoty swym nieustannym manewrowaniem i zawracaniem. Od nieustannego huku dział aż głowa pękała. Z czołgu, który stał na podwórku przed moim domem zebrałem potem ze trzydzieści łusek po wystrzelanych pociskach. Jakieś 200 metrów na drodze przed domem stanął tygrys, który najechał na minę i rozerwało mu całą gąsienice. Wieczorem podjechał inny, olbrzymi czołg, zaczepił liny i odholował tego „tygrysa” do warsztatu. Wcześniej ściągnął sprzed pola dwa inne, mniejsze niemieckie czołgi, także uszkodzone, które ostrzeliwały Rosjan przekraczających Odrę.

Toczyły się bardzo ciężkie i zacięte walki. Przykładowo gdy już szkoła była w rękach Rosjan, to domy w jej pobliżu były opanowane przez żołnierzy niemieckich. Jedni drugich wzajemnie obrzucali granatami. W pewnym momencie trudno było powiedzieć, czy wioska jest jeszcze w rękach Niemców, czy już została opanowana przez Rosjan. Zażarte walki toczyły się o każdy dom i budynek. Między budynkami zostało masę popalonych czołgów, jednej i drugiej strony. Niektóre były tak porozrywane, że osobno stało podwozie, osobno leżała wieżyczka. Po tym można było poznać, że strzelano do siebie z bardzo niewielkiej odległości. Najgorsze wspomnienia wiążą się z ciałami żołnierzy pomiażdżonych czołgowymi gąsienicami i wtłoczeni w ziemię. Na polach między wioską, linią kolejową i Odrą została masa porozbijanego sprzętu.

Walki w Tworkowie trwały do 20 kwietnia. Około tej daty Niemcy wycofali się z wioski i ruszyli w kierunku na Piszcz i Hać, a potem dalej do Opawy.

Po wojnie zabitych żołnierzy niemieckich pochowano na przykościelnym cmentarzu we wspólnej mogile. Żołnierzy radzieckich złożono także w zbiorowej mogile koło Krzyżanowic. Później tych Rosjan ekshumowano i ich ciała przeniesiono jeszcze gdzie indziej. Jeszcze długo po wojnie niejednego zabitego żołnierza znajdowano zakopanego przy jakimś rowie, drodze czy w ogrodzie. Co mi jeszcze utkwiło w pamięci to fakt, iż rosyjscy żołnierze prawie z każdego zabitego ściągali buty, tak, iż wiele zabitych leżało tam, gdzie padło, boso.

Do lipca lub sierpnia stacjonowała tu rosyjska komendantura, która czuwała nad porządkiem. Później na placówce zastąpili ich Polacy, którzy zajęli dom przy drodze prowadzącej do Raciborza. Głównym zadaniem żołnierzy z tej ruskiej placówki była grabież. Raz kazali się stawić memu ojcu i kilku innym mężczyznom, załadowali ich na ciężarówki i pojechali do Bohumina. Tam kazali im powynosić rozmaite meble, fortepian i tym podobne rzeczy z mieszkania jakiegoś lekarza i ładować ten dobytek na samochody. Ojciec wrócił piechotą na drugi dzień, z samego rana. Innym razem zabrali ojca i innych mężczyzn z wioski na podobną „akcję”, tym razem w kierunku Raciborza. Po drodze jednak, w Studziennej, ojciec uciekł z ciężarówki i wrócił do domu.

Wracając jeszcze do początków 1945 roku trzeba wspomnieć o więźniach z ewakuowanego obozu z Auschwitz. Samochody ciężarowe wyładowane więźniami stały przy głównej drodze, jeden za drugim aż pod zamek. Wszyscy oni byli poubierani tylko w pasiaki, a był bardzo duży mróz, był styczeń, koło dziesiątego tegoż miesiąca. Jednego z tych więźniów zastrzelili w parku zamkowym, innego niedaleko szkoły. Ciała Niemcy rzucili na auta. Potem pojechali dalej, ku Czechom.

Na Hanowcu zamieszkała jedna rodzina repatriantów, gdzieś z okolic bielskiego.

Niektórzy chodzili na szmugiel do Czech. Przynosili ocet, drożdże, cukier a nade wszystko buty, których tu bardzo brakowało. Do Czech nosiło się na wymianę naszą słoninę i sól. Tych, których straż graniczna połapała przy nielegalnym przekraczaniu granicy wywożono do więzienia na „Ostrej Górce”, do Sosnowca.

Po wojnie sytuacja była o tyle niepewna, iż początkowo nie wiedzieliśmy, obywatelami jakiego państwa ostatecznie będziemy. Jedni mówili, że tu na tych terenach, aż po rzekę Cynę będą Czechy. Taka plotka krążyła jakiś miesiąc, dwa po zakończeniu wojny. Jednakże samych Czechów tu w Tworkowie nie pamiętam. Inni jeszcze twierdzili, że będziemy przy Polsce, ale tylko na jakiś czas, że prędzej czy później z powrotem powrócimy do Niemiec… .

Opracowanie Krzysztof Stopa (ob. Langer), fragment książki WOJNA – POKÓJ – LUDZIE Karty wspólnej przygranicznej historii 1945. Materiały do edukacji regionalnej/ VÁLKA – MÍR – LIDÉ Listy společné příhraniční historie 1945. Materiály k regionálnímu vzdělávání, wydanej w 2007 r. nakładem wyd. WAW, publikowanej we fragmentach za zgodą autora oraz Gminy Krzyżanowice. Zdjęcie poglądowe, źródło: wio.ru

Opublikowane przez
WAW
Dołącz do dyskusji

WAW

Wydawca, redaktor naczelny - zapraszam do kontaktu autorów oraz czytelników pod adresem mailowym ziemia.raciborska@gmail.com