Rozboje na dawnych drogach

Rozboje na dawnych drogach

Przyrodnik i konrektor raciborskiego gimnazjum, Alfons Nentwig, kilka lat po I wojnie światowej, tak pisał w artykule pt. “Stan i niebezpieczeństwo dróg publicznych w powiecie raciborskim w latach 1661 do 1666”. Szosy powiatu raciborskiego są w obecnym czasie bez wątpienia w znakomitym stanie. Główne arterie komunikacyjne łączące Racibórz z sąsiednimi miastami Głubczyce, Koźle, Rybnik, Opawa są przez wystarczającą szerokość i mocne kamienne podłoże odpowiednio przygotowane do dzisiejszego żywego ruchu. Turysta podczas marszu jest prawie zawsze cieniem rzucanym przez rzędy drzew chroniony przed promieniami słonecznymi i może kontynuować swoją drogę bez obawy o napady rabunkowe. Jednak zupełnie inne były w naszym powiecie warunki poruszania się przed 260 laty.

Popatrzmy zatem jak przedstawiał się stan traktów oraz bezpieczeństwo na drogach publicznych przed ponad trzema wiekami. W owych “dawnych, dobrych czasach”.

Fatalne drogi

Drogi w księstwie raciborskim prowadziły wówczas jeszcze przeważnie przez gęste lasy. Były całkowicie zależne od warunków atmosferycznych: deszczu i śniegu, spiekoty i mrozu, wiatru i wichury. Nawet stary, powszechnie znany trakt wojskowy, prowadzący z Opola przez Racibórz do Krakowa, nie był możliwy do przejazdu bez trudności i ryzyka. Również na nim jedynymi środkami zaradczymi były mróz i promienie słoneczne. Dzięki nim drogi nie do przebycia w pewnych okresach stawały się przejezdne. Tam, gdzie gościńce przechodziły przez bagniste miejsca, umożliwiano ruch kładzeniem w poprzek drogi setek i tysięcy pni drzewnych.

Drogi księstwa raciborskiego były tak osławione, że dostały się do śląskiego dzieła satyrycznego z XVII stulecia pióra tzw. Rapieriusa. Trafnie wyśmiał niedostatki wielu miast śląskich a Raciborzowi przypisał bagna i błoto. Dawniejsze częste skargi na kiepskie drogi w Raciborskiem świadczą o tym, że śląski satyryk niewiele przesadził. Potwierdzają to zresztą wnikliwe opracowania górnośląskiego dziejopisarza Augustyna Weltzla .

Niebezpieczne żołdactwo

Wszak nie tylko fatalny stan traktów był przeszkodą w dogodnym poruszaniu się po księstwie raciborskim. Raził brak bezpieczeństwa na drogach publicznych. Na domiar złego to niebezpieczeństwo podróżowania stwarzali ludzie, z którymi społeczeństwo kojarzy spokój i porządek. Którzy zawodowo powinni bronić prawa i sprawiedliwości, a zwalczać bezprawie i niesprawiedliwość.

Niestety, żołnierzy do ówczesnej armii cesarskiej rekrutowano w wielu krajach – od Śląska na północy, do Chorwacji na południu. Byli to ludzie wielojęzyczni, o różnych stopniach cywilizacyjnych i kulturalnych, mało ze sobą zintegrowani. Na dodatek ta zbieranina często nie otrzymywała żołdu w terminie. Toteż jeden z drugim radził sobie jak umiał, czyli gwałtownym postępowaniem wobec cywilnej ludności. W tej sytuacji utrzymanie żołnierzy w karności było bardzo trudne. Poza tym w omawianych latach odczuwano skutki wojny 30-letniej. Jak to określił dziejopisarz, w postaci “brutalności i zdziczenia umysłów i serc”, .

Kradzieże, rabunki i rozboje występowały zapewne zawsze z mniejszym lub większym natężeniem. Było to zależne od warunków społeczno-politycznych, od sprawności władz administracyjnych i wojskowych. Już w średniowieczu mamy kilkanaście przekazów na ten temat. 12 czerwca 1397 r. książęta śląscy zawarli układ z Władysławem Jagiełłą w sprawie zwalczania rozbójnictwa na pograniczu. Dokumenty i omówienia tej kwestii posiadamy głównie z XVII wieku, z lat 1660 – 1666. Księstwo opolsko-raciborskie na mocy umowy zastawnej należało jeszcze do polskiego domu królewskiego Wazów. Oryginalny dokument przedstawia krwawe zdarzenie z okolic Raciborza z 1660 r. oraz jego następstwa. To pismo członków kapituły kolegiaty NMP do kapitana w kwaterze głównej w Cieszynie z 4 stycznia 1661 roku. Zatytułowane “Jaśnie wielmożny szlachetny panie oraz dostojny i wielce szanowny panie”. Przytoczył je Augustyn Weltzel w artykule pt. “Niepewność publicznych dróg przed 200 laty”

Dzielni gamowianie

Trakt z Raciborza do Głubczyc niegdyś wiódł przez Pawłów. Na północ od tej wsi położony jest Gamów, będący dawniej cesarskim majątkiem kameralnym a w 1603 r. nabytym przez raciborską kapitułę. Z tej wsi, 23 grudnia 1660 r., poddani przywieźli do miasta 4 wozy czynszowego owsa i dostarczyli je kanonikom. Następnie z pustymi wozami powracali do domów. Pod ochroną wozów szło wielu wieśniaków, którzy przed zbliżającymi się świętami dokonali rozmaitych zakupów. Były to ryby na Wigilię, korzenie do bożonarodzeniowych strucli i mięso na świąteczną pieczeń.

Kiedy gamowska karawana dotarła do pawłowskiego lasu, zajechało jej drogę trzech konnych żołnierzy podążających za nią od miasta. Prawdopodobnie widząc puste wozy, jeźdźcy mniemali, iż chłopi pobrali pieniądze. Pod groźbą pistoletów zażądali ich wydania. Przestraszeni ludzie nawet nie pomyśleli o obronie tylko pochowali się pod wozami. Na “saepius interando” (częste jeden za drugim) okrzyki przywódcy w lisiej czapie: wal go! Wal go! jeździec poranił jednego chłopa gołą szpadą w głowę. Drugiego rękę aż do kości. Gdy inni chłopi zobaczyli taką “violenz” (gwałtowność) wyleźli spod wozów. Natarli na zbója, ściągnęli go z konia i próbowali mu odebrać szpadę. Podczas szamotaniny żołnierz został lekko ranny.

Następnie gamowianie zaatakowali drugiego jeźdźca. Zagrożony zrzuceniem z konia porzucił szpadę oraz opończę i pogalopował ku miastu. Widząc co się dzieje, również przywódca z lisiej czapie pierzchnął w dal. Po odparciu napadu trzej poranieni zostali w Raciborzu poddani leczeniu. Felczer położył plaster nie tylko na spuchniętą rękę jeźdźca, lecz także na szpadę. Zamierzał wyciągnąć z niej truciznę!

Reakcja dowódcy

Dowódca oddziału owych trzech rozbójników w stopniu kapitana miał wtenczas główną kwaterę w Cieszynie. Kiedy się dowiedział o zajściu, nie tylko sprawił, że jeźdźcy uniknęli kary, ale nadto domagał się ukarania chłopów oraz pokrycia kosztów leczenia poranionego żołnierza! Jednak kapituła kolegiaty mocno broniła swoich poddanych. Obszernie przedstawiła przebieg napaści. Zagroziła, że jeżeli dowództwo nie odstąpi od swych żądań, to będzie szukała sprawiedliwości. Nie tylko u starosty ziemskiego, ale także generała a w razie konieczności u samego cesarza. Na koniec listu członkowie kapituły poskarżyli się jeszcze na inne wyczyny rozwydrzonego żołdactwa:

“Niestety, obecnie dzieje się u nas gorzej niż we wrogich czasach. Oprócz opisanej “insolenz” (nieprzyzwoitości) niedawno temu na tej samej drodze nasz owczarz również ze wsi Gamów został postrzelony w ramię a innemu chłopu kula utkwiła w plecach. Ponadto przed około dwoma tygodniami, powracającemu z Raciborza proboszczowi z naszej innej wsi kapitulnej Janowice, po drodze wyprzęgnięto i odebrano trzy konie. Tak więc nie tylko poddani, ale również duchowni nie są bezpieczni na gościńcach i boją się pokazywać poza wsią .

Wyczyny soldateski

Prawdopodobnie na całym Śląsku, także w innych księstwach, żołdactwo stwarzało duże zagrożenie dla porządku i bezpieczeństwa miast i wsi. Sprawa urosła do takiego problemu, że na żądanie władz zwierzchnich z 8 listopada 1666 r. magistrat w Raciborzu został zobowiązany do sporządzenia sprawozdania z kradzieży i rabunków żołnierzy w ostatnich dwóch latach. Znamy z tego dokumentu niektóre opisy przestępstw dokonanych w mieście i okolicy. Podał je Augustyn Weltzel w swojej “Historii Raciborza” .

“Podczas święta Wniebowstąpienia Chrystusa skradziono Niewiadomskiemu ze Strzybnika wołu, którego ukryto żywego w piwnicy mieszczanina Marcina Warwasa w Raciborzu. W listopadzie 1665 jeździec z pułku Nostiza zabrał Gawłowi Wyrobkowi ze Studziennej dwa konie i trzymał je w Hradcu, gdzie kwaterował. Raciborski magistrat napisał 30 stycznia 1666 do pułkownika, aby skłonił złodzieja do oddania koni albo zapłaty. Dnia 30 listopada ukradli żołnierze postrzygaczowi sukna z Raciborza 2 sztuki sukna z tłoczni oraz ubranie. Ich wartość wynoszącą 24 talary porucznik Brendel kazał kapralowi zrekompensować.

W Wigilię 1665 dwóch jeźdźców zabrało Krzysztofowi Frankowi płaszcz z szarego sukna, surdut sukienny, skórzany pendent (pas do noszenia białej broni przez ramię), patrontaszę (ładownicę) z czerwonego sukna, kołnierz z bawołu oraz strzelbę. Żona poszkodowanego zaraz prosiła rotmistrza o oddanie rzeczy albo odszkodowanie. Dopiero za pośrednictwem duchownych i świeckich osobistości 3 października 1666 otrzymała skradzione oprócz broni.

15 stycznia 1666 mieszczanin z Nysy Jan Becher został obrabowany przez jeźdźców z Raciborza ze 124 dukatów i 100 talarów w srebrze. Dnia 28 sierpnia 1666 żołnierze najemni ukradli w Ligocie Tworkowskiej krowę Wacławowi von Reiswitzowi. Później złodzieje musieli za nią zapłacić”.

Gwałty i nieszczęścia

Nie tylko w okolicy Raciborza, ale w całym księstwie po wojnie 30-letniej żołdactwo było rozwydrzone. Przyczyniło się to do wielu nieszczęść i gwałtów. W 1654 r. pewien Podczapowski z Polski został w pobliżu Rybnika napadnięty przez żołnierza i tak poturbowany, ze zmarł od ran w Świerklanach. Pochowano go na rybnickim cmentarzu. W 1662 żołnierze uprowadzili bydło dwóch mieszczan z Rybnika do Wodzisławia. Celem przepędzenia go z powrotem zorganizowano całą wyprawę kosztującą talara i 16 dobrych groszy. 18 lutego 1664 żołnierze napadli na rybniczan jadących po rudę do Piekar Śląskich, ograbili ich z płaszczy i odzienia, za które później otrzymali 4 talary, 4 dobre grosze, 6 halerzy odszkodowania.

Toteż nic dziwnego, że rybnicki starosta dóbr zamkowych udając się do Raciborza czy Głogówka, do Opola czy Gliwic zawsze zabierał ze sobą “z powodu niebezpieczeństwa” zbrojną asystę, którą sam opłacał. Ale zabezpieczano się przed samowolą żołnierstwa również na inne sposoby. Na przykład kwaterujący w Rybniku porucznik pewnego razu otrzymał 4 karpie “aby dobrze sprawował komendę”. Znaczyło to żeby nie pozwalał żołnierzom na plądrowanie mieszczan i chłopów. Tego rodzaju gratyfikacje (czytaj: łapówki) były wówczas na porządku dziennym. Przyjmowano je bez żenady, a nawet zapisywano w oficjalnych rachunkach potwierdzanych przez właściciela dóbr hrabiego Salmba. W 1663 rybnicki starosta dóbr zapłacił talara i 9 dobrych groszy “dyskrecyjnego” cesarskiemu podborcy w Koźlu, aby “oszczędził dobra do wielkanocnych dni świątecznych”. W 1664 tenże starosta przesłał ziemskiemu poborcy podatków w Raciborzu dziczyznę, żeby “był cierpliwy względem zaległego podatku”. Intendent prowiantu na ten sam cel otrzymał pół garnca (ok. 1,5 l).

Nie tylko żołnierze, ale i wilki

Tak więc podróżowanie po księstwie raciborskim w XVII stuleciu było bardzo uciążliwe z powodu złego stanu dróg oraz wielce niebezpieczne ze względu na rozboje uprawiane przez rozzuchwalonych żołnierzy. Jeżeli do tego dodamy obawy podróżnych przed napadami wilków – np. 12 października 1660 wataha wilków rozszarpała krowę pasącą się koło folwarku w Jankowicach – to zdamy sobie sprawę z jakim niepokojem w dawnych wiekach na ziemi raciborskiej opuszczano domostwa i wybierano się w podróż.

Dr Ryszard Kincel

Opublikowane przez
WAW
Dołącz do dyskusji

WAW

Wydawca, redaktor naczelny - zapraszam do kontaktu autorów oraz czytelników pod adresem mailowym ziemia.raciborska@gmail.com