Sudzice należały do powiatu raciborskiego w latach 1817-1920 i 1938-1945, czyli przeszło 110 lat; ale począwszy od średniowiecza miejscowość miała liczne związki gospodarczo – społeczne z naszym grodem nad Odrą, poza tym był to pierwszy punkt odpoczynku i popasu dla ludzi i koni w drodze z Raciborza do Opawy.
Trudno powiedzieć co zadecydowało o tym – może bliskość położenia ? – że Sudzice nawet w latach, gdy nie należały do powiatu raciborskiego, na ogół kojarzono z Raciborzem a nie Opawą. W satyrycznym poemacie łacińskim bodaj z początku XVIII w. pt. „Gloria Quadorum”, przetłumaczonym na język polski przez ks. Ludwika Heimba (1710-1765) ze Skoczowa od słów „Witay piękny Quatski Kraju”( czyli zamieszkały przez Kwadów), również połączono nasze miasto z sąsiednim miasteczkiem:
Racibórz pietruszkę daie
I wielki krzan w cudze kraie
W Sudzicach Burgmistrz w kożuchu
Ma kłobuk na iednym uchu
Leczprzez niemal 50 lat powojennych Sudzice były dla nas wsią położoną za srogo strzeżoną granicą państwową, więc prawie o nich zapomnieliśmy. Wszystko się zmieniło wraz z upadkiem PRL-u i ČSSR ( Czechosłowackiej Socjalistycznej Republiki) oraz otwarciem przejścia granicznego Pietraszyn-Sudzice. Obecnie, dzień w dzień, setki mieszkańców ziemi raciborskiej odwiedza tę miejscowość, dokonuje tam w sklepach zakupów a gospoda „U svateho Jana” (na rogu ul. Raciborskiej i Rynku) gości raciborskich smakoszy knedlików oraz piwa Radegast.
Od miasta do wsi
Na pierwszych mapach Śląska z XVI i XVII wieku, między stolicami książęcymi Opawą i Raciborzem, występują wyłącznie dwie miejscowości: Sudzice i Krzanowice, natomiast brak na nich Krawarza, Kobierzyc czy Szczepankowic, które stały się później znacznie większymi ośrodkami. Rzeczywiście, w czasach średniowiecznych a nawet dłużej, Sudzice – nazwa od „soud” (sąd) by wskazywała, że niegdyś odbywały się tam sądy książęce były miastem, potem jednak nastąpiła degradacja do statusu miasteczka, na koniec do rangi wsi.
Przykro o tym mówić, ale winni temu byli sami sudziczanie a przynajmniej ich bogatsza warstwa, która w roku 1895 nie zgodziła się na budowę linii kolejowej Opawa-Racibórz, gdyż „ich jednolite pola zostałyby podzielone”. Ten fakt zadecydował o tym, że Sudzice ominęły dobrodziejstwa cywilizacji na przełomie XIX i XX stulecia, z wielką szkodą dla rozwoju miejscowości. Lecz poznajmy instytucję towarzyszącą Sudzicom przez bodaj sześć wieków – od miasta, przez miasteczko, do wsi – która była świadkiem ich dobrych i złych lat.
Dobre położenie
Miejscowość miała niegdyś bardzo dobre położenie, ponieważ ty na rynku krzyżowały się dwie ważne drogi; jedna prowadziła z Krakowa przez Racibórz, Sudzice, Opawę do Pragi, druga wiodła z Wiednia przez Brno, Ostrawę, Hulczyn, Sudzice, Głubczyce do stolicy Dolnego Śląska – Wrocławia. Toteż przez kilka stuleci najbardziej ożywionym obiektem w okolicy był zajazd na Rynku zwany Arendą, ostoja życia towarzyskiego i piwoszy, ale przede wszystkim woźniców, stangretów i podróżnych, wśród których przewijali się nawet cesarze, królowie, książęta i ludzie powszechni znani.
Stolice książęce Opawę i Racibórz łączyły w dawnych wiekach dwie drogi podobnej długości; jedna biegła przez: Samborowice, Sudzice, Ściborzyce, Gniewoszyce, Jakarcice, druga przez: Bojanów, Krzanowice, Strachowice, Kobierzyce, Chelbiczów i przechodziła przez bardziej zalesione tereny, więc podczas słoty i zimą była trudniejsza do przejazdu. Dlatego dawniej większy ruch notowano na pierwszej trasie przez Sudzice, ale ponieważ utrzymanie dróg do XVIII stulecia należało do powinności miejscowych feudałów, stan obu dróg był na ogół kiepski.
Miasto, później miasteczko było przez kilka wieków ważnym punktem handlu tranzytowego miedzy Węgrami, Morawami a Polską. Autor opisu Księstwa Opawskiego z początku XIX stulecia pisał: Już na początku XIII w. widzimy opawskich handlowców zatrudnionych kupnem i wymianą z sąsiednimi narodami. Wozili oni do Węgier surowce, takie jak ołów, żelazo i szlachetne drewno modrzewiowe, może również miód sycony i piwo, zamieniając je na wino, sól, sukno, miedź oraz wyroby rymarskie. Z tymi towarami objeżdżali targi w Polsce, skąd sprowadzali miód do przerobu na pitny oraz futra. Kupcy opawscy i północnomorawscy w drodze do Polski oczywiście udawali się głównie przez Sudzice i Racibórz.
Jeszcze w pierwszej połowie XIX w. miasteczko leżało na uczęszczanej drodze handlowej między Prusami i Austrią: na południe całe kolumny ciężkich wozów transportowały węgiel z Górnego Śląska, zaś na północ łupek z Austrii. Wraz z powstaniem w regionie kolei żelaznej ruch kołowy na tej trasie coraz bardziej malał, następnie właściwie upadł, co bardzo zaszkodziło rozwojowi Sudzic.
Powstanie Arendy
O powstaniu zajazdu nie mamy żadnych wiadomości, lecz prawdopodobnie łączy się ono z początkami miasta, gdyż według najstarszych przekazów był on zawsze usytuowany na środku Rynku, w centrum miasta, niejako na prawach ratusza. Trudno przecie założyć, że dopiero po kilku wiekach istnienia miasta znaleziono w Rynku miejsce na karczmę. O średniowiecznych korzeniach miejskiej gospody świadczy też umowa z 29 marca 1788 r., zawarta pomiędzy gminą Sudzice a właścicielami dominium – braćmi baronami von Henneberg, gdzie m.in. czytamy: Ponieważ uprzednio gmina sudzicka posiadała od pradawnych czasów urbarz piwowarski odnośnie do miejscowości Sudzice na przemian ze sprzedanym dominium.
Jeżeli w XVIII-tym w. urbarz piwowarski określono jako pradawny, zaś Arenda od początku była ekspozyturą tegoż urbarza, więc płynie z tego wniosek, że karczma miejska posiadająca przywilej piwowarski i gorzelniany musiała istnieć od średniowiecza.
Jak w każdym mieście, tak prawdopodobnie i w Sudzicach wielkomieszczanie od początku mieli przywilej warzenia piwa i pędzenia gorzałki, co było związane z posiadaniem posesji. Jak wszędzie, tak chyba i tu w pierwszym okresie istnienia miasta jego obywatele warzyli piwo we własnych domach w odpowiedniej kolejności zwanej porządkiem piwnym czyli Bierporzadka. Później powstał niewielki ogólnomiejski browar i gorzelnia, które istniały do drugiej połowy XIX w.
Popasy w Sudzicach
Arenda odgrywała dużą rolę w mieście, gdyż droga handlowa z Czech, prowadząca przez Opawę – Sudzice – Racibórz – Żory do Krakowa i Polski miała wielkie znaczenie handlowo – gospodarcze. Jak wynika z ostatnich badań uczonych w pierwszej połowie XVII wieku – w latach przed i podczas wojny 30 – letniej – wśród miast górnośląskich Opawa absolutnie przodowała w handlu z Krakowem, na ogół kilkanaście razy przewyższając wymianę towarów Cieszyna, gliwic, Raciborza czy Żor; np. w 1609 roku wozy kupieckie użyte do eksportu i importu opawsko – krakowskiego stanowiły 32,5 % wszystkich wozów w handlu Górnego Śląska z Krakowem.
Bardzo wymowna jest tabela przedstawiająca liczbę wozów z towarami i koni zaprzężnych w eksporcie i imporcie (razem) Opawy z Krakowem w następujących latach:
Rok 1600 1609 1619 1629 1631 1633 1636 1639 1644
wozy 58 162 119 39 15 10 27 39 25
konie 217 768 594 166 50 41 115 172 120
Z tabeli wynika, że masywne wozy kupców opawskich miały przeważnie czterokonne zaprzęgi, a w latach pokoju, np. w 1609 roku przejeżdżały przez Sudzice niemal co drugi dzień. Lecz tędy wiodła jeszcze równie ważna droga handlowa z Wiednia przez Ostrawę – Hulczyn – Sudzice – Głubczyce do Wrocławia, na której ruch wozów kupieckich mógł być podobny, a w niektórych okresach nawet bardziej intensywny. Poza tym należy nadto wziąć pod uwagę kursy kupców w lokalnym handlu, np. na linii Racibórz – Opawa i odwrotnie oraz Głubczyce – Cieszyn i na odwrót.
Na podstawie danych przytoczonych w tabeli oraz ich dostosowania do innych szlaków handlowych przebiegających przez Sudzice możemy przyjąć, iż w pokojowych latach zdarzały się okresy, gdy przez miasto przejeżdżało dzień w dzień po kilka wozów kupieckich. Przeto karczma sudzicka i sudziczanie sporo zarabiali na popasach karawan kupieckich: na noclegach i wyżywieniu kupców i woźniców, na obroku i pojeniu koni, na naprawach wozów i uprzęży itd.
Jakie towary w owych latach przewożono przez Sudzice na północny wschód i na południowy zachód ? Z miast górnośląskich żelazną pozycją eksportową do Krakowa było piwo, głównie z Opawy, Żor, Głubczyc i Nysy. W stolicy nadwiślańskiej bardzo sobie chwalono tłusty marzec opawski; krakowski medyk, Szymon Syreński, pisał o nim w swoim siedemnastowiecznym zielniku: Piwo opawskie istności hrubej, jako świdnickie, jeno nie tak gęste, barzo tuczy, rozgrzewa.
Ale eksportowano też artykuły przemysłowe, np. kosy (z Opawy w 1600 roku 16 fas, w 1609 roku 24 fasy), np. blachę ( z Opawy w 1609 roku 7 cetnarów, w 1664 roku 7 cetnarów). Z Krakowa importowano m in. skóry wołowe i zwierząt futerkowych, zboża oraz sporo wódki ( traktowanej długo jako medykament), np. w 1629 roku do Karniowa 60 garnców (około 240 litrów), do Opawy 120, ale do Raciborza 742 ! Miejmy nadzieję, że głównie dla ugoszczenia opawian.
Poważny karczmarz
Miejscowa gmina miała bodaj duże wpływy z prawa piwowarstwa, gdyż akta procesowe z początku XIX w. wskazują na to, że główną przyczyną podziału dominium w Sudzicach były kontrowersje na tle zysków z przywileju piwowarskiego i gorzelnianego; od powodzenia wyszynku miejskiego piwa i wódki w Arendzie oraz gospodach i szynkach miasta i okolicznych wsi, czyli Rogowa i Pietraszyna po prostu zależał stan finansów gminy.
Dlatego też zrozumiały staje się fakt, że kiedy podczas wojen napoleońskich nastąpił kryzys piwowarstwa i miasteczko wpadło w tarapaty finansowe, magistrat nie był w stanie oddać kościołowi w 1824 r. 1.080 florenów pożyczonych w latach 1733-1770. Bowiem korzystającymi z urbarza piwowarskiego i gorzelnianego, akcjonariuszami miejskiej Arendy, byli głównie wielkomieszczanie i oni też byli najważniejszymi płatnikami podatków miejskich.
Przywilej piwowarstwa i gorzelnictwa rzeczywiście dawał spore dochody. Kilka lat po przyłączeniu Sudzic do Prus, według katastru podatkowego z 1748 r. w miejscowości było 30 posesji wielkomieszczańskich. Ich liczba była stała, choć zmieniali się właściciele. Z akt kupna posesji nr 45 przez niejakiego Andreasa Pluschke wynika, że jej urbarz piwowarski wyceniony został rocznie na 37 talarów, 10 groszy srebrnych, 4 fenigi, a urbarz gorzelniany na 41 talarów, 28 groszy srebrnych, 8 fenigów. Z różnych akt kupna dowiadujemy się zresztą, iż przywileje piwowarstwa i gorzelnictwa, jeżeli to tylko przynosiło duże zyski, sprzedawano oddzielnie od innych części praw należących do posesji.
Spośród dzierżawców Arendy najlepiej znany jest ojciec płodnego i popularnego niegdyś pisarza Maxa Ringa, który zarządzał karczmą od wojen napoleońskich do 1840 r. Pod koniec życia pisarz w swoich wspomnieniach tak charakteryzował ojca: Aczkolwiek nie brakowało mu zmysłu do interesów, to jednak bardziej ciągnęło go do gospodarki rolnej; dlatego też dzierżawił dużą posiadłość ziemską a obok tego gorzelnię, browar i zajazd. Dalej wspominał, że tzw. gospodarstwo składało się z okazałego budynku z oborami, stodołami i dużym sadem, gdzie latem zajadał się wiśniami, truskawkami, porzeczkami i agrestem, zaś jesienią wspaniałymi owocami, szczególnie pewnym rodzajem grusz, nazywanymi gruszami cynamonowymi, których smakowitość i soczystość później nigdzie nie spotkałem.
Gospodarz i karczmarz sudzicki Wiktor Ring był wedle opisu syna nietuzinkowym człowiekiem: Chociaż mój ojciec, który wyznawał wiarę żydowską, srogo przestrzegał zasady i ceremonie, to w obcowaniu z wykształconym światem zachowywał dużą tolerancję. Nigdy z jego ust nie usłyszałem wrogiego słowa przeciwko ludziom innej wiary. Był zaprzyjaźniony zarówno z katolickim, jak i ewangelickim duchowieństwem oraz tak szanowany z powodu swojej uczciwości i dobroci serca przez wszystkich mieszkańców miejscowości, że kiedy zmarł cała gmina go opłakiwała i odprowadziła jego zwłoki.
Ten pochodzący z Polski przez wszystkich poważany dzierżawca karczmy musiał być ciekawą osobowością, skoro do kręgu jego znajomych należeli m.in. były pruski minister hrabia Haugwitz, książę Feliks Lichnowski i baron von Rotschild, z którymi się spotykał i którzy odwiedzali go w Sudicach.
Kontrakt dzierżawy
Należąca do gminy popularna Arenda mieściła się w Rynku pod numerem 23. Jej agendą był browar stojący przy ul. Ściborzyckiej róg Nowomiejskiej, przebudowany później na kuźnię. Magistrat zawsze wydzierżawiał Arendę na trzy lata a dzierżawcę zobowiązywał do konkretnych powinności. Prawdopodobnie od 1826 r. opłata dzierżawna wynosiła 600 talarów rocznie, kiedy jednak w 1840 r. karczmę od Wiktora Ringa przejął Mateusz Gotzmann, obniżono mu sumę dzierżawną do 550 talarów z powodu ciężkich czasów oraz dolegliwych podatków. Po kilku latach karczmarzowania Gotzmann ponownie poprosił o zmniejszenie płatności, co głównie argumentował wszczętą przez duchowieństwo kampanią wstrzemięźliwości – na Górnym Śląsku prowadzoną gorliwie przez ks. Ficka z Piekar – na skutek której przy najlepszych chęciach nie jest w stanie opłacać dotychczasowej dzierżawy. Magistrat rzeczywiście poszedł mu na rękę i w latach 1845-1848 płacił tylko 500 talarów rocznie.
Z lat arendarzowania Mateusza Gotzmanna znany jest kontrakt dzierżawy bodaj z 1840 r., z którego kilka fragmentów domaga się przytoczenia, ponieważ rzucają one ciekawe światło na działalność karczmy, podawane napoje, stosunek do gości i obowiązki dzierżawcy.
Napoje jak piwo, wódkę, rosolis [słodka wódka] itd. musi się dobrze podawać, tak aby nikt nie wnosił uzasadnionej pretensji a aby zdrowotność ludzi nawet w najmniejszym stopniu nie ucierpiała, zaś w cenach trunków musi się zawsze stosować do cen w ościennych miejscowościach. Poza tym dzierżawca musi ciągle dbać o to, żeby goście w każdej chwili byli obsługiwani szybko i ku swemu zadowoleniu, o co powinien się starać zarówno we własnym interesie, jak i w interesie wydzierżawiającego gminy, a wszystkim ewentualnym zażaleniom powinien zapobiegać. Potrzebne trunki, a zwłaszcza piwo, musi dzierżawca osobiście produkować w istniejącym browarze i tak, aby sprzęty nie poniosły żadnej szkody. Jednocześnie dzierżawca według dotychczasowego zwyczaju ma w browarze nieodpłatnie fundować tzw. deputat piwny na znane święta, osobliwie na Wielkanoc, Zielone Świątki, poświęcenie kościoła albo kiermasz oraz na Boże Narodzenie, mianowicie sędziowi miasteczka beczułkę dwudziestokwartową, takąż dwudziestkę burmistrzowi, pisarzowi miasteczka dwudziestokwartową oraz woźnemu gminy 10 kwart pruskiej miary i to piwo takiej jakości jak jego własne, dobre i wraz z należącymi do niego odpadem piwnym i drożdżami.
Z trzeciego fragmentu umowy dzierżawy wynika niedwuznacznie, że urządzenia browaru należały do magistratu, dlatego też tak bardzo troszczył się o sprzęty piwowarskie, z czwartego fragmentu dowiadujemy się, iż sędzia, burmistrz i pisarz otrzymywali rocznie co najmniej cztery razy po 22,9 litrów piwa gratis, zaś woźny cztery razy po 11,4 litra.
Upadek Arendy
Sprawnie obsługiwana karczma zwana Arendą, a właściwie „Harrendą”, była przez kilka stuleci najruchliwszym miejscem Sudzic, ostoją życia towarzyskiego i służbowego, miejscem odpoczynku dla podróżnych i wędrowców, szczególnie dla czeladników i uczniów rzemiosł, będących w drodze z Tropp do Ratwer (jak w gwarze niemieckiej nazywano Opawę i Racibórz), dla pocztylionów, stangretów i woźniców, a nawet dla przemytników, opryszków i złodziei, dlatego było to też miejsce stałego pobytu żandarmów, służby granicznej i policjantów, których sudziczanie nazywali sznaucerami. Ale druga połowa XIX w. była już łabędzim śpiewem świetności Arendy.
W 1848 r. przejął ją Mateusz Mosler za 516 talarów rocznej dzierżawy, ale ponieważ w tymże czasie poprzedni arendarz Mateusz Gotzmann uzyskał koncesję na założenie nowej gospody a Sudzicach, która przejęła część klienteli Arendy, nowy dzierżawca zażądał od magistratu zmniejszenia opłaty i np. za 1851 r. zapłacił tylko 340 talarów. Narzekania dzierżawców na niewielkie dochody z karczmy były na pewno przesadzone, skoro np. Gotzmann po 8 latach arendarzowania założył własną gospodę i skoro w tymże 1851 r. doszło do ostrej walki konkurencyjnej o prawo dzierżawy, którą wygrał Altamnn kwotą 406 talarów, jednak w następnych ośmiu latach dawano mu 56 talarów ulgi.
Z połowy XIX w. warto jeszcze przedstawić pewną osobliwość życia karczemnego w Sudzicach. Otóż Max Ring, syn opisanego dzierżawcy Arendy, napomknął w swoich wspomnieniach i niejakim Kriebelu, którego zapamiętał jako: (…) zamożnego a nawet zdatnego gospodarza, ale tzw. pijaka kwartałowego, który urzynał się tylko w określonym czasie i wtenczas ku radości dzieci tańczył na ulicy, z podziwienia godną zręcznością balansując kieliszkiem pełnym wódki na czole albo na nosie.
W ostatnich kilku latach w sudzickiej gospodzie popularne stały się dwie raciborzanki nazywane kralewna rumu i fernetowa babka; może i inne przejdą do historii. Nadeszły jednak lata, kiedy piwo sudzickiej już nie wytrzymywało konkurencji z dużymi kapitalistycznymi browarami w Raciborzu, Głubczycach, Opawie, Ostrawie, a nawet w Kietrzu i Tworkowie, produkującymi złoty trunek według technologii bawarskiej, coraz mniej gości gustowało w miejscowym piwie, coraz więcej prosiło o obcy napój . Po rozlicznych sporach i kłopotach z dzierżawcami Arendy, magistrat w 1870 r. zdecydował się na sprzedaż miejskiej karczmy wraz z browarem i gorzelnią, wszak nawet nie wiemy za jaką kwotę. Wielkomieszczanom wypłacono oczywiście odpowiednie udziały od otrzymanych pieniędzy.
Od tego czasu obiekt często przechodził z rąk do rąk, np. po I wojnie światowej jego właścicielką była wdowa Koller. Wkrótce potem rozebrano wiekową, podupadłą Arendę stojącą po środku Rynku i tak zniknął średniowieczny budynek, który był stałym świadkiem przeszłości Sudzic, począwszy od ich statusu miasta do statusu wsi.
dr Ryszard Kincel