Duchy raciborskie cz. 1. Chciwy kowal Paszek

Duchy raciborskie cz. 1. Chciwy kowal Paszek

Zdarzyło się to w Raciborzu bardzo dawno temu, mówi się, że u schyłku XV w. Wtedy to, kto mógł, ten unikał przechodzenia obok kościoła farnego. A kto już tam musiał przejść, skradał się koło domu Bożego ze spuszczoną głową i na palcach, jak gdyby wcielony trzyosobowy Bóg stał za filarem kościelnym i wyciągnął swoją rękę po przechodnia.

Od kilku dni znajdowano tam mianowicie białe, lniane obrusy ołtarza głównego poplamione świeżą krwią. Jednej nocy starannie pilnowano drzwi kościoła, ale nie zauważono niczego podejrzanego. Tak jak zgodnie poświadczyli strażnicy, żadna istota ludzka nie opuściła ani nie przekroczyła domu Bożego. Nawet pieczęć, którą nałożyła rada był nienaruszona. To musiał więc być duch, który uprawiał swój niecny proceder. Może też taki, który z powodu popełnionej krzywdy nie mógł znaleźć spokoju? – czytamy w opublikowanym w 1927 roku zbiorze legend raciborskich pióra Jerzego Hyckla, historyka entuzjasty, przedwojennego nauczyciela zakładu dla głuchych.

Bogactwo doprowadza do grobu

W tym czasie raciborzanie nadal przekazywali sobie podanie o zachłannym kowalu Paszku, najsłynniejszym duchu, który cierpiał po śmierci katusze. Historia pochodzi ponoć z XV wieku. Paszek terminował u mistrza kowalskiego w Cieszynie i zakochał się w jego córce. Pewnego razu na cieszyńskim rynku odbywała się egzekucja rozbójnika. Skazaniec szedł na ścięcie. Podczas ostatniej spowiedzi wyjawił zakonnikowi, iż w lesie Obora pod Raciborzem, w miejscu, gdzie rosną trzy duże dęby, a na jednym z nich znajduje się cienka mosiężna obręcz, zakopał ogromny skarb – pieniądze i kosztowności złupione chłopom i mieszczanom raciborskim. Zakonnik nie chciał skarbu wykopać i przekazać go biednym, co miało oczyścić duszę złoczyńcy.

Tuż przed ścięciem zbój zauważył Paszka. Pamiętał, że kilka lat wcześniej został ujęty w Raciborzu i to właśnie ten młodzieniec skuwał mu ręce kajdanami. Kiedy sędzia zapytał, jakie jest jego ostatnie życzenie, powiedział, iż chce rozmawiać z kimś z Raciborza. Zapytano więc, czy jest ktoś w tłumie, kto pochodzi z tego miasta. Paszek wystąpił i podszedł do katowskiego pnia. Zbój kazał wszystkim się oddalić po czym wyjawił Paszkowi miejsce ukrycia skarbu. Polecił rozdać go ubogim i wybudować kościół. Przestrzegł, by nie brał niczego dla siebie, bo inaczej nie zazna za życia i po śmierci spokoju.

Paszek długo rozmyślał, co zrobić. Mistrz nakłonił go, by skarb wykopał, część rozdał biednym i dał na kościół, a resztę wziął dla siebie. – Weźmiesz za żonę moją córkę i będziecie żyć w dostatku – dodał. Paszek dał się przekonać. Nocą poszli do lasu. Szalała burza. Co chwila błysk rozjaśniał leśne knieje. Nie wiedzieli, że obserwuje ich mały, zarośnięty żebrak. Skarby załadowali na wóz i zajrzeli na nocleg do gospody. Rankiem pojechali do Cieszyna. Widzieli za sobą małego mężczyznę odzianego w łachmany z dużym zarostem na twarzy. Co ujrzeli jego twarz, to był na niej szyderczy uśmiech.

Południowa pierzeja raciborskiego Rynku w 1853 r.

W Cieszynie Paszek ożenił się z córką mistrza. Cała trójka postanowiła przeprowadzić się do Raciborza. Tu nikogo w oczy nie kłuło ich nagłe bogactwo. Kupili kuźnię i dom przy rynku, w narożu z ul. Nową. Kilkaset lat później stanęła tu kamienica znanej rodziny kupców Cecola, potem, już pod koniec XIX w., dom Ackermanna, widoczny na starych pocztówkach. Teraz jest tu dom handlowy Bolko.

Paszek był poważanym obywatelem. Miał nawet zostać burmistrzem. Jego umysł wciąż trapiło złamanie obietnicy danej rozbójnikowi. Większość skarbu zachował bowiem dla siebie. W pobliskim kościele farnym Panny Marii ufundował kaplicę p.w. Św. Anny. Nie szczędził co prawda jałmużny biednym, ale wiedział, iż przekleństwo straceńca może się spełnić. Był bogaty, ale wewnętrznie zdruzgotany. Kiedy kolejno umierały ledwie co narodzone jego dzieci, wiedział już że został przeklęty.

Gdy pewnego razu przejeżdżał koło lasu Obora spotkał żebraka. Ten powiedział mu, że wie skąd pochodzi jego bogactwo. Za utrzymanie tajemnicy zażądał dużej sumy pieniędzy, by w końcu zacząć godnie żyć. Paszek przystał i umówił się na drugi dzień na przekazanie pieniędzy. W domu uległ jednak namowom teścia, by zabić zuchwalca. W umówionym miejscu dał mu do ręki worek dukatów, ale zaraz potem wbił nóż między żebra nieszczęśnika.

Paszek cieszył się dobrą opinią. Szło mu w interesach. Był filantropem. Nie mógł się jednak doczekać potomstwa. Pewien mieszczanin znalazł w leśnej gęstwinie Obory ludzki szkielet, a w nim nóż. Na rękojeści było wykute imię Paszka. Zaniósł go do cenionego obywatela miasta, oczekując wyjaśnień. W umyśle bogatego kowala, kiedy zobaczył nóż, odżyły dawne koszmary. W ciągu kilku dni popadł w obłęd i rychło zmarł. Urządzono mu wielki pogrzeb. Spoczął na przykościelnym cmentarzu. Miał ogromny nagrobek z białego marmuru.

Zjawa Paszka trapi raciborzan

Lecz wkrótce po jego śmierci ludzie z przestrachem przechodzili obok domu kowala. W ciemnościach zachodzącego dnia u progu drzwi siedziała ciemna postać, która trzymała w dłoni kubek i prosiła przechodzących o świeżą wodę. Czasami prosiła ona głuchym głosem: – Tak to jest prawda, oszukałem grzesznika. Módlcie się za mnie. Dom był okryty złą sławą. Kowalówna wprawdzie dała za niego na wiele mszy, ufundowała srebrny herb w kaplicy, który do dzisiaj powinien być obecny, ale duch kowala pokazywał się ciągle na progu domu. W piwnicy znajdowały się trzy głębokie doły, o których nikt nie wiedział i które nigdy nie mogły zostać zasypane. Jedyny człowiek, który o tym wiedział nie żył już dawno. W Raciborzu pokazywano sobie długo miejsce, w którym straszył kowal – pisze Hyckel.

Długo zresztą raciborzanie nie mogli uwierzyć w grzech słynnego Paszka, do czasu aż wyjaśniła się tajemnica owych wspomnianych na początku krwawych plam na obrusie ołtarza w kościele farnym. Na jedną noc w kościele zamknął się kanonik raciborskiej kapituły, ale nic nie zobaczył. Sekret wciąż czekał na wyjaśnienie. Rada miasta starała się znaleźć środki, aby rozwiązać tę tajemnicę. Najprostsza była teza, żeby ktoś stróżował w kościele, ale kto powinien się odważyć na ten wyczyn? Wtedy rada wpadła na pomysł, aby do pomocy wziąć skazanego na śmierć. Obiecano mu ułaskawienie, jeżeli spędzi noc w kościele i odkryje sprawcę krwawych śladów. Przypadkowo posiadano takiego przestępcę w więzieniu miasta. Kiedy wysłannik rady przedstawił mu propozycję, skazany chętnie podjął się tego zadania. Nadzieja na uwolnienie dodała mu odwagi, aby zdecydować się na taki wyczyn. Mężczyzna dał się więc tego wieczoru zamknąć w domu Bożym i oczekiwał na przyszłe wydarzenia. Jak dotąd posiadał odwagę i czasem śmierci zaglądał w oczy, ale teraz drżało jego serce. Kiedy się czuł samotny w kościele, zimny podmuch powiał przez pomieszczenia. Nagle trzasnęło tam okno, a samotnemu człowiekowi zrobiło się gorąco i zimno na przemian. On sam, który od dzieciństwa nie modlił się, złożył ręce, a jego oczy zwróciły się w stronę wiecznej lampki świecącej jak pocieszająca gwiazda z ciemności. I tak wybiła północ. Nagle rozległy się głośne uderzenia. Ledwie przebrzmiał ostatni dźwięk, otworzyła się przed ołtarzem głównym krypta. W jej wejściu ukazała się postać człowiecza z nagim torsem. Duch powoli i miarowo przeszedł przez całą długość kościoła do głównego portalu, a potem zniknął tak, że nasłuchujący nie dosłyszał odemknięcia się drzwi. Po jakimś czasie pojawiła się znowu ta postać przy drzwiach i poszła tak samo miarowo jak przedtem do ołtarza z powrotem. Przez cała drogę chłostała się w nagie ciało. Tam wytarła obrusem z ołtarza swoją klatkę piersiową i plecy, które ociekały krwią, po czym weszła z powrotem do krypty, która się za nią zamknęła. Kościół znowu pogrążył się jak przedtem w ciszy. Na ołtarzowym obrusie świeciły jaskrawo czerwone krople krwi – pisze Hyckel.

Biczownicy spod Kolumny Maryjnej

Przestępca opowiedział, co widział. Rajcy kazali mu spędzić w kościele jeszcze dwie noce. W drugą wydarzenia potoczyły się inaczej. Kiedy wybiła północ, a postać z krypty poszła do drzwi, podążył on za nią skradając się w stosownej odległości. Postać skierowała swoje kroki na rynek, tam gdzie po środku stał pomnik Matki Bożej. Wówczas jak z podziemi pojawiło się kilku mężczyzn. Zaczęli bić upiornego nocnego wędrownika rózgami i biczami, tak że z niezliczonych ran pokapała krew na ziemię. Ludzie ci zniknęli tak samo szybko i skryciej jak się pojawili. Ubiczowany poszedł powoli i ciężko do kościoła, gdzie znowu wytarł się w obrusy na ołtarzu. Już chciał odszukać swoje ciemne i zimne miejsce spoczynku, ale strażnik łapiąc się za serce zagadnął go i zapytał o przyczynę jego wędrówki i okrutnej chłosty. Przy pierwszych słowach zatrzymał się zagadnięty i zwrócił swój wzrok na stojącego. Upiór potrząsnął głową z dezaprobatą i powiedział: – Nie bój się, nie zrobię ci krzywdy. Przeciwni, jestem ci wdzięczny, że przyszedłeś. I opowiedział mu swoją historię. Jestem kowal Paszek. To biczowanie muszę znosić za niesprawiedliwość, którą popełniłem kiedyś, jak byłem terminatorem u kowala. Byłem wówczas na wędrówce i w jakimś mieście w Austrii stałem się świadkiem stracenia pewnego mężczyzny. Skazany zapytał z szafotu publikę, czy ktoś pochodzi z Raciborza. Ja się zgłosiłem. Wtedy opisał mi w lesie trzy drzewa, które powinienem był rozpoznać po metalowych obręczach wokół nich i spróchniałych pniach. Pod nimi miały być ukryte bogate skarby. Ja powinienem je wziąć i wykorzystać na dobre cele. Znalazłem w drodze powrotnej pieniądze, ale zatrzymałem je dla siebie i wykorzystałem je, aby zdobyć większe bogactwo. Za to musze teraz odpokutować i nie znajdę wybawienia, aż sprawiedliwe dobro odnajdzie swoje przeznaczenie – pisze Hyckel.

Zjawa poleciła, by teść i żona oddali całe bogactwa i żyli dalej w ubóstwie. Kiedy o nocnej przygodzie dowiedzieli się rajcy, byli w szoku. Rodzina Paszka, z trwogi o swój dalszy los, sprzedała wszystkie majętności a dochody wpłaciła do kasy magistratu. Stąd miały być wydane na biednych i jakąś fundację kościelną. Rada zdecydowała, że przy kościele farnym zbudowana zostanie duża kaplica, potem zwana polską. Od tego czasu plamy krwi już się nie pojawiały. W mieście ponownie zagościł spokój. Teść Paszka spędził resztę żywota w klasztorze. Nigdy nie wpuszczono go do wnętrza kościoła. Musiał modlić się sam w kruchcie pod wieżą.

Opr. waw

Zdjęcia z arch. Muzeum w Raciborzu, wyd. WAW, śp. Alfreda Otlika oraz Henryka Sowika

Opublikowane przez
WAW
Dołącz do dyskusji

WAW

Wydawca, redaktor naczelny - zapraszam do kontaktu autorów oraz czytelników pod adresem mailowym ziemia.raciborska@gmail.com