– Osada na prawym brzegu Odry leży przy drodze z Raciborza do Rybnika oraz w tak zwanych górach Brzezickich – pisał o Brzeziu w 1880 roku redaktor Słownika geograficzny Królestwa Polskiego i innych krajów słowiańskich. Najwyższy szczy to Lipki, jednocześnie to najwyżej położone miejsce w Raciborzu, z którego rozciąga się piękny widok na miasto i Bramę Morawską. Czy stanął tu król Jan III Sobieski?
Lipki – wzgórze w dzielnicy Raciborza – Brzeziu, na zachodnim krańcu płaskowyżu Rybnickiego. Wysokość wzniesienia wynosi 276,1 m n.p.m. i jest to najwyższy punkt w Raciborzu. Swoją nazwę wzięło od siedmiu lip rosnących blisko siebie na wzgórzu. Jest ono znanym i cenionym miejscem wśród mieszkańców Brzezia – wzmiankuje wikipedia.pl
Przez cały rok można tu spotkać wielu wędrowców podziwiających piękne widoki. Na południu dostrzeżemy Racibórz, a w oddali Bramę Morawską. Na zachodnie pasmo Sudetów. Przy pięknej pogodzie zobaczymy wyraźnie nie tylko kościół w Sławikowie, ale i Górę Świętej Anny.
Wzgórze ma bogatą topografię legendową. – Bardzo dawno temu znajdowało się tu zamczysko – pisał Jerzy Pośpiech w Śląskich opowieściach ludowych („Kwartalnik Opolski” 4/1975) – Mieszkało w nim siedem pięknych królewien, które bardzo lubiły tańczyć i śpiewać. Toteż przez cały rok ze wzgórza dochodziły odgłosy muzyki, śmiechy i zabawne pieśni śpiewane przez dziewczęta. Kiedy nadszedł czas Wielkiego Postu, grajek, który przygrywał im do zabawy przestrzegł je, by w tym okresie zaniechały hucznych zabaw i uszanowały tradycję tego święta, w innym razie zamek może zapaść się pod ziemię. One jednak nie zwracały uwagi na przestrogę i dalej chciały tańcować. Jedynie najmłodsza z nich przejęła się słowami muzyka i namawiała siostry do zaprzestania zabawy. Jednak tamte nie chciały jej słuchać i rozkazały grajkowi zagrać najbardziej skoczny utwór. A działo się to dokładnie w Wielki Piątek. Wtem zamek zapadł się z hukiem pod ziemię, a na jego miejscu na szczycie wzgórza wyrosło siedem lip. Co roku piorun, na pamiątkę tamtego haniebnego wydarzenia, uderzał w jedną z nich. Tak działo się przez kolejne sześć lat. Została tylko jedna lipa, przedstawiająca najmłodszą siostrę, która nie chciała tańczyć. Tak powstały brzeskie Lipki.
Miejsce wzbudziło zainteresowanie Jerzego Hyckla, miejscowego badacza, dyrektora raciborskiego Muzeum, autora zbioru pt. Was der Sagenborn rauscht. Sagen aus dem Stadt- und Landkreise Ratibor, Ratibor 1924 (Co szumi w zdroju legend. Legendy ziemi raciborskiej). W tymże opracowaniu znajdujemy taki oto zapis. – Jest taka góra w Brzeziu, na której rośnie siedem lip. Ludzie powiadają, że tam zakopany jest przez zbójników drogocenny skarb, który zdobyć można tylko w Wielki Piątek, ponieważ wtedy to „pieniądze gorały”, czyli paliły się. Skarb ten kusił wielu pragnących wzbogacić się w szybki sposób. Pokusie tej uległ również młody mężczyzna, który wraz ze swym małym synkiem dokładnie w Wielki Piątek udał się na Lipki. Nagle okazało się, że w trakcie poszukiwań skarbu, zaginął gdzieś chłopczyk. Długo ojciec szukał swego syna, w końcu jednak zrezygnował i wrócił do domu. Przez następne dni również trwały poszukiwania, jednak i one na nic się zdały. Chłopiec przepadł bez śladu. Za rok, ten sam mężczyzna, znowu wyruszył na Lipki. Wielkie zdziwienie ogarnęło go, gdy nagle, w tym samym miejscu, gdzie widział swe dziecko po raz ostatni, spod ziemi wyłonił się jego własny syn. Szczęśliwy wrócił natychmiast do domu. Nigdy więcej nie poszedł na wzgórze po nieuczciwe pieniądze, gdyż zrozumiał, że to, co mu się przydarzyło, miało być dla niego i innych nauką i ostrzeżeniem (tłum. z niem. Patrycja Tkocz-Stefanowska).
Beata Kuliś w książce pt. Racibórz – Brzezie, topografia legendowa (Racibórz 1998) zamieściła z kolei taką oto wersję: – Było to ponad 300 lat temu. Żył wtedy król, którego wszyscy wspominają jako dobrego i sprawiedliwego władcę. Toczył on, wraz ze swym wojskiem, wiele bitew, by utrzymać królestwo. W pamięci ludzi najmocniej utkwiła jego wyprawa pod Wiedeń. By dotrzeć tam, król przemierzył niemal cały kraj. Zatrzymał się nie tylko na zamku piastowskim w Raciborzu, ale również w brzeskiej karczmie u Lukasa. Pobyt ten wspominał nieraz, ponieważ Lukas przyjął go najserdeczniej jak potrafił. Król, chcąc odwdzięczyć się za gościnność, postanowił na pamiątkę pobytu w Brzeziu posadzić drzewa. Robił to już wcześniej na szlaku swej wędrówki, zwłaszcza w miejscach, które szczególnie sobie upodobał. Chcąc, by widoczne były w całej okolicy, wybrał najwyższe wzniesienie w Brzeziu i tam posadził siedem lip. Miejsce to, do dziś nosi nazwę Lipki i upamiętnia owo wydarzenie, a król, o którym mowa, to nikt inny jak Jan III Sobieski.
Czy król rzeczywiście mógł pojawić się w Brzeziu? Przekazy historyczne przekonują, że tak. Odsiecz wiedeńska oraz wizyta polskiego monarchy w Raciborzu i na raciborskim zamku (ze słynnym już żalem króla po przegranej w karty z najszpetniejszą damą dworu) stała się wdzięcznym tematem publicystycznym po ostatniej wojnie, kiedy to na polskim na powrót Śląsku eksponowano chwalebne polskie wątki w dziejach górnej Odry. Dla niemieckich historyków odsiecz była niewiele znaczącym epizodem. Dla polskich badaczy stała się ważnym tematem pozwalającym zaprezentować politykę I Rzeczypospolitej wobec Śląska, związki księstwa opolsko-raciborskiego z Koroną Polską, towarzyskie koligacje polskiej i górnośląskiej szlachty (m.in. bliską znajomość Marysieńki z Oppersdorffami, do których należał raciborski zamek), społeczne tło tych wydarzeń a także aspekt militarny polskiej ekspedycji militarnej przeciw Turkom, nie pomijając kosztów furażu, czyli wyżywienia koni komputu armii koronnej. Do tego doszły barwne inscenizacje przemarszu króla Jana, organizowane do dziś w Raciborzu czy Tarnowskich Górach, a także wytyczenie w 1970 r. przez PTTK Szlaku Husarii Polskiej, który, co tu kryć, fragmentami mija się z prawdą historyczną.
Widok grup rekonstrukcyjnych husarii budzi dziś zachwyt, choć trzeba mieć świadomość, że 23 i 24 sierpnia 1683 roku, kiedy król Jan III Sobieski gościł na ziemi raciborskiej, zatrzymując się w opactwie w Rudach i na raciborskim zamku, polska armia składa się nie tylko z tej słynnej półciężkiej formacji kawaleryjskiej I Rzeczpospolitej. Trzeba też dodać, że liczebność i skład polskiej armii pod Wiedniem wciąż budzi kontrowersje. Cały korpus państwowy, zwany wówczas komputem (oznaczał etat wojska ustalany na sejmie) liczył około 21,8 tys. zbrojnych. Nie brak jednak głosów, że do ekspedycji należy doliczyć wojska państwowe pozakomputowe oraz prywatne, kozaków rejestrowych oraz korpus jazdy Lubomirskiego, co razem zwiększyłoby liczebność polskiej armii do około 37 tysięcy żołnierzy.
W ramach komputu państwowego, osławionej husarii były 24 chorągwie koronne (około 2,9 tys. husarzy), liczące od 71 do 200 koni każda. Chorągwi pancernych koronnych było 63, w tym najbardziej reprezentacyjna królewska pod dowództwem Aleksandra Wronowskiego z 190 końmi podczas kampanii 1683 r. Chorągwie pancerne liczyły od 60 do 200 koni. Pancerni używani byli w bitwach do wspierania uderzeń husarii, oskrzydlania, rozbicia lub ostatecznego zniszczenia przełamanego przez nią frontu przeciwnika. Armię współtworzyło także 28 chorągwi lekkiej jazdy koronnej w sile od 70 do blisko 150 koni. Formacji tej używano do akcji wywiadowczych, rozpoznawczych, do osłaniania głównych sił wojska zarówno w marszu, jak i w postoju, a także do przeprowadzania zagonów. Król Polski miał też do dyspozycji trzy koronne szwadrony arkebuzerskie, 10 koronnych regimentów dragońskich, cztery chorągwie piechoty polsko-węgierskiej oraz 34 regimenty piechoty cudzoziemskiej i 2 kompanie piechoty cudzoziemskiej.
Wojska koronne zgromadziły się w Krakowie. 11 sierpnia 7-tysięczny korpus jazdy pod dowództwem hetmana Mikołaja Sieniawskiego (głównie lekka jazda i dragoni) ruszył na Bielsko-Cieszyn-Nowy Jiczyn-Ołomuniec. Reszta wojska, 14 sierpnia, wymaszerowała na Górny Śląsk, w kierunku na Racibórz.
Korpus Eliasza Łąckiego szedł na Rybnik dwoma trasami – przez Pszczynę i Żory oraz Bieruń i Mikołów. Spod Rybnika wojska te udały się przez Lyski na miejsce koncentracji wyznaczone na Kobylich Polach (dziś okolice wsi Kobyla w gminie Kornowac), pominiętych przez wzmiankowany Szlak Husarii Polskiej, który z kolei wytyczono groblami na Łężczoku, gdzie z pewnością wojska nie kierowano. Główne siły pod hetmanem Stanisławem Jabłonowskim szły z Krakowa na Chrzanów, Będzin, Czeladź, Bytom i Gliwice, gdzie nastąpiło połączenie z korpusem wielkopolskim.
Po przeglądzie, 22 sierpnia, król wyprawił to wojsko w kierunku na wspomniane już Kobyle Pola, gdzie nastąpiło połączenie z korpusem Łąckiego. Sam król 23 sierpnia dotarł do Rud, a 24 sierpnia do Raciborza. Tegoż dnia najprawdopodobniej pojawił się na Lipkach, z których spoglądał w kierunku Kobyli, gdzie koncentrowały się jego wojska, oraz na południe, w kierunku Bramy Morawskiej, przez którą podążał na Wiedeń. Popołudniem opuścił Racibórz na czele kilku chorągwi pancernych. Dziesięć godzin później, po północy 25 sierpnia, za królem ruszyła armia skoncentrowana na Kobylich Polach.
Musiał to być imponujący widok, bo sznur wojska (jazdy, piechoty, artylerii, taborów zaopatrzenia) liczył kilkanaście kilometrów. Wojsko szło przez Dębicz na Płonię, Bosacz, most zamkowy, przeszło Racibórz i na rozdrożu w rejonie dzisiejszego kościoła Matki Bożej podzieliło się na dwa korpusy – jeden poszedł na Studzienną, Bojanów, Krzanowice, Kobierzyce i Opawę, drugi – starym traktem – na Lekartów, Pietrowice Wielkie i Kietrz. Dodajmy, że przejście przez Racibórz trwało niemal cały dzień 25 sierpnia, od 2 w nocy do 20 wieczorem. 26 sierpnia przez Racibórz przeszło jeszcze pięć pułków piechoty, a tydzień później 8 tysięcy spóźnionych Litwinów.
Czy raciborzanie oglądali husarię? Oczywiście. Wiadomo, że z królem pojawił się w Raciborzu jego syn, królewicz Jakub a wraz z nim jego chorągiew koronna husarska pod dowództwem Mikołaja Złotnickiego. Ponadto blisko króla szła chorągiew koronna Stanisława Jana Jabłonowskiego pod dowództwem Michała Rzewuskiego. Anonimowy autor korespondencji dotyczącej pobytu Jana III Sobieskiego w Raciborzu, zamieszczonej w Nowo przybyłym kurierze wojennym (ukazywał się od 10 VII do 10 października 1683 roku), pisze, iż „wszyscy husarzy mają skrzydła, a odzież ich całkiem z wilczych futer z włosem na wierzchu, ich bronią kopia, para pistoletów i szable”. Dodaje, iż spośród wojsk Jego Majestatu Króla Polski, prowiant trzeba było dostarczać naprzód dla husarii, której z monarchą szło 22 kompanie (chorągwie). W innej relacji czytamy, iż „25 Augusti Husarskie chorągwie ruszyli się spod Raciborza pod Opawę miasto”.
Na koniec wspomnijmy legendę o gęsiarce, która ze stadem swych gęsi zawędrowała do doliny zwanej Dołki (u zachodniego podnóża wzniesienia). W dolinie tej znajduje się źródełko, w którym zauważyła ponoć wynurzający się z wody sznurek. Zainteresowana, postanowiła go wyciągnąć, jednak sznurek był bardzo długi i wyciąganie go zdawało się nie mieć końca. Zniecierpliwiona, puściła w końcu sznurek, a wtedy rozległ się huk i klasztor stojący na wzgórzu zapadł się pod ziemię, pozostawiając jedynie samotne lipy.
Grzegorz Wawoczny