Grzegorz Wawoczny. Król przekroczył klasztorną furtę, spożył w refektarzu posiłek z opatem i przeorem, wziął udział w mszy świętej, ale na nocleg udał się do obozu, jaki pod Rudami rozbiła jego armia.
Opactwo rudzkie znajdowało się na gęsto uczęszczanym szlaku z Tarnowskich Gór oraz Gliwic do Raciborza i dalej Opawy czy Ołomuńca. W klasztornej furcie cystersi wielokrotnie więc witali kupców, posłańców, rycerzy a także wyjątkowo zacnych gości, wśród których nie brakowało koronowanych głów. Wszyscy szukali tu miejsca do spoczynku, strawy a nieraz i wyciszenia w surowych klasztornych murach. 13 września 1583 r., po drodze z Bytomia do Raciborza, zatrzymał się tu Stanisław Reszka, sławny dyplomata, teolog, polemista, pamiętnikarz i uczestnik Soboru Trydenckiego. Podczas przejazdu przez Górny Śląsk był w służbie króla Stefana Batorego, który wysłał go z misją przed oblicze papieża Grzegorza XIII. Górnośląskie opactwo wzmiankował potem Reszka w swoim pamiętniku Stanislai Resci Diarium, opublikowany drukiem w 1915 r.
Z końcem 1669 r. do mnichów dotarła wieść, iż ich klasztor znalazł się na trasie przejazdu cesarzowej Eleonory Gonzagi, wdowy po Ferdynandzie III Habsburgu, która z początkiem 1670 r. postanowiła towarzyszyć swojej córce w wyprawie do Częstochowy. Tam na 17-letnią podówczas Habsburżankę czekał przy ślubnym kobiercu król Polski Michał Korybut Wiśniowiecki. Weselny orszak[1] przyprawił o ból głowy wszystkie miasta, przez które miał przejechać. Poddani, czy to szlachta czy mieszczanie, musieli bowiem zapewnić gościom odpowiedni wikt. Jakkolwiek zwykłej służbie i wojakom wystarczyło do snu siano w stodole, a do zaspokojenia głodu skromna strawa, to już członkiniom rodziny panującej i ich najbliższej służbie należało zapewnić odpowiednią akomodację i poczęstunek.
W Ołomuńcu bogaci mieszczanie załatwili: drogie korzenie do przyprawiania potraw, hiszpańskie wino, cukier, cytryny, oliwki, ryż, migdały, sardynki, lucernę i słodycze. W Raciborzu na koszt magistratu zakupiono: 20 wołów, 60 cielaków, 30 skopów[2], 11 jagniąt, 12 wieprzów, 20 wiader wina austriackiego i 14 węgierskiego. Był to niemały wydatek, który, jak się okazało, wcale nie przysporzył miastu splendoru. Co więcej, wprawił mieszczan w spore zakłopotanie. Cesarzowa była bowiem wielce pobożna. Liczono jednak, że w okresie zwykłym między Bożym Narodzeniem a Wielkim Postem zechce dogodzić swemu podniebieniu. Kalkulacje nie niosły z sobą żadnego ryzyka do momentu, kiedy okazało się, że wyjazd z Wiednia znacznie się opóźnił. Orszak miał wyruszyć 28 stycznia i już 14 lutego dotrzeć do Częstochowy. Tymczasem 18 lutego był dopiero w Ołomuńcu. W Raciborzu Eleonora z córką stanęły trzy dni później. Pech chciał, że u progu Wielkiego Postu, w pierwszy piątek 40-dniowej pokuty. Z wielkiej uczty nic nie wyszło. Naprędce musiano się postarać o postne jadło. Na dodatek cesarzowa wyraziła oficjalnie swoje niezadowolenie z gościny, jakiej udzielił jej hrabia Oppersdorff na zamku. Stara gotycka budowla co prawda nie błyszczała, ale gospodarz nie przypuszczał, że zacni goście poczują się w niej jak w zwykłej oberży. W drodze powrotnej „dla lepszej akomodacji” Eleonora nocowała już w jednej z mieszczańskich raciborskich kamienic.
Nie mamy przekazów na temat wrażenia, jakie wywarło na niej opactwo w Rudach. Znani jednak z umiłowania do postnego jadła mnisi zapewne dostarczyli zacnym gościom z Wiednia nie tylko odpowiedniej do okresu liturgicznego lichej strawy, ale i duchowych przeżyć. Eleonora z córką spędziła w opactwie noc z 22 na 23 lutego, udając się potem do Tarnowskich Gór. Wyjechała najpewniej zadowolona, bo nie zachowały się żadne słowa jej krytyki, której z reguły nie szczędziła, mając tylko ku temu okazję.
Trzynaście lat po cesarzowej, dokładnie 23 sierpnia 1683 r., Rudy przeżyły przejazd ogromnej armii Jana III Sobieskiego[3]. Monarcha podążał na odsiecz Wiednia. Opat rudzki wyjechał na jego powitanie do Gliwic. Tamtejsi mieszczanie, co ciekawe, zaciągnęli u cystersów pożyczkę na godne przyjęcie królewskiej świty. Mnisi przekazali im 600 talarów, których spłatę zagwarantowało siedem gliwickich cechów. Zasoby opackiego skarbca zakonnicy zawczasu ewakuowali w bezpieczne miejsce, nie dając wiary zapewnieniom Sobieskiego, iż wszelkie rabunki i okrucieństwa swoich wojsk będzie karał z największą surowością. Oczywiście nie przeszkodziło im to zgotować monarsze godne przyjęcie, choć z pewnością jego koszty zakon mocno odczuł.
Król przekroczył klasztorną furtę, spożył w refektarzu posiłek z opatem i przeorem, wziął udział w mszy świętej, ale na nocleg udał się do obozu, jaki pod Rudami rozbiła jego armia. Podobnie uczynił w Raciborzu. Wziął udział w uczcie na zamku, rozegrał partyjkę w karty (nota bene ograła go „najszpetniejsza dama”, na co skarżył się w liście do Marysieńki), ale do snu ułożył się w namiocie obozowiska niedaleko miasteczka Krzanowice.
Korespondent Nowo przybyłego kuriera wojennego, udzielającego co tydzień wiadomości o zdarzeniach i wynikach walk pomiędzy chrześcijańskim a tureckim orężem na Węgrzech, opisując w 13. numerze pisma pobyt króla na ziemi raciborskiej, pisze: „Dnia 22 [w rzeczywistości było to 23] tegoż miesiąca przenocował Jego Królewska Mość milę od Rudy, gdzie piękny klasztor cystersów. Następnego dnia przybył tenże do Raciborza na obiad”.
W diariuszu Marcina Kątskiego – dowódcy artylerii czytamy z kolei: „Die 23 Aug. W poniedziałek z Gliwic, gdzie nocowaliśmy, poszło Woyssko do Rudowy albo Reudaff [Rudy]. Die 24 Aug. we wtorek pod Raciborzem stanęliśmy”. Królewicz Jakub Sobieski napisał zaś w swym dzienniku: „23-go przenocowaliśmy w Radaun”, a w diariuszu rotmistrza Kunaszowskiego znalazła się wzmianka: „23 Augusti ruszyliśmy się spod Gliwca [Gliwice] pod Rudy wieś, tam klasztor bardzo piękny Bernardyński [cysterski]. 24 Augusti ruszyliśmy się spod Rudy pod Racibórz miasto”.
Późniejsze informacje o rudzkim epizodzie Sobieskiego są już mniej wiarygodne. W Gońcu Krakowskim z 1829 r. ukazał się przekład listu naocznego rzekomo świadka tego wydarzenia. Pisze on: „22 sierpnia 1683 r. Jego Królewska Mość przenocował w pięknym klasztorze cystersów. Przybył tu na zaproszenie opata, który towarzyszył mu w drodze aż do Rud. Na spotkanie króla wyszli wychowankowie cysterskiej szkoły przyklasztornej i zaprowadzili do opactwa. Uczniowie ci, wśród których było wielu synów polskiej szlachty, zasadzili na pamiątkę tego wydarzenia trzy lipy i dwa dęby”. Motyw dębów czy lip Sobieskiego wypełnił szereg XIX-wiecznych lokalnych wątków podaniowych i to tak gęsto, że trudno uwierzyć, by odzwierciedlał fakt historyczny. Król bowiem większość czasu musiałby spędzać na zajęciach typowo ogrodniczych niźli na doglądaniu wojska. O konfabulacjach autora listu świadczy też fakt, że w 1683 r. w opactwie nie było wspomnianej szkoły. Formacja gimnazjum cysterskiego w Rudach to dopiero 1744 r.
Przejazd długo rozpalał wyobraźnię polskich patriotów, mitologizujących jak tylko się dało postać zwycięzcy spod Wiednia. Do Rud zawitał wspomniany już Marcin Kopiec, który zbierał materiały do książki pt. Król Sobieski na Śląsku w kościołach w drodze na Wiedeń. Tak zrelacjonował ten pobyt: „Bramy wjazdowe są dziś jeszcze zamknięte. Żadna wiadomość o polskim klasztorze i naszym królu poza progi na świat się nie dostała”. Nie uzyskawszy żadnych pewnych informacji Kopiec puścił więc wodze fantazji. Pisał pięknie, jak w uniesieniu, ale zmyślał na potęgę. W części książki dotyczącej wyjazdu orszaku królewskiego z Gliwic podał, iż obok Sobieskiego jechał opat rudzki Bernard Kwernek. Tymczasem opatem w latach 1679-1696 był Józef Franciszek Herenk.
Dalsze fragmenty dziełka to już licencia poetica Kopca, który podaje, iż kiedy monarcha wjechał w lasy opactwa rudzkiego, na drodze miał się pokazać liczny zastęp młodzieży – wychowanków rudzkiego zakładu naukowego wraz ze wszystkimi zakonnikami. Powitali ponoć orszak wielką amarantową chorągwią z wizerunkiem orła białego w koronie po jednej stronie i Matki Boskiej Częstochowskiej po drugiej. Król, ucieszony widokiem młodzieży, miał wówczas powiedzieć: „Ot, zuchy moje, gdybym z wojny nie powrócił, kochajcie mojego następcę, tak, jak mnie kochacie, bo kto kocha ojca – króla, kocha także i matkę – ojczyznę”. Kopiec dodał, że chłopcy pochodzili w większości z terenów Rzeczypospolitej. W Rudach Sobieski zobaczył ponoć bramę triumfalną z napisem: „Bo gdzie tysiąc ryczy dział, tam ja mężnie będę stał”. Ogromne wrażenie miały na nim wywrzeć ornaty cystersów wyszywane białymi, polskimi orłami.
Pobyt w Rudach musiał jednak królowi utkwić w pamięci, skoro żywe jest przekonanie, iż wracając spod Wiednia przesłał do klasztoru pozłacany rydwan podarowany mu wcześniej przez wdzięcznych wiedeńczyków. Według innego, przekazu dar stanowił wotum dla Madonny Rudzkiej, którą Sobieski w drodze na bitwę prosił o łaski. Na wozie miał się znajdować napis „Currus triumphalis Joannis Sobieski Regis Polonorum”. Na jego wykonanie wiedeńczycy przekazali ponoć zawrotną sumę 3 tysięcy dukatów. Podczas I wojny śląskiej (1740-1742) rydwan ten wywiózł z Rud pułkownik Hennig Aleksander von Kleist z pruskiej armii króla Fryderyka II. Nie bacząc na historyczną wartość zabytku, przerobił go na kazalnicę i umieścił w jednym z kościołów w Prusach. Gdzie dokładnie?
Do końca II wojny światowej „Currus triumphalis”znajdowało się w małym XVIII-wiecznym drewnianym kościołku we wsi Radacz koło Szczecinka. Dziedzicem osady był właśnie pułkownik von Kleist, później pruski generał, który „towarzysząc Fryderykowi Wielkiemu do Szląska, w jednym z tamecznych klasztorów ten wóz zdobył i niezwłocznie go do dóbr swoich przesłał”. W Radaczy rydwan przerobiono na ambonę i ustawiono nad ołtarzem. Pozłacane koła ustawiono za ołtarzem, gdzie znajdowały się do 1806 r., kiedy to zrabowali je żołnierze Napoleona. W 1815 r. o ich zwrot ubiegał się w Paryżu Leopold, potomek generała Kleista.Przez 200 lat do tej małej świątyni pielgrzymowali„co dostojniejsi obywatele polscy, by pomodlić się u stóp ołtarza i ustawionej na nim ambony – wozie tryumfalnym wielkiego króla”.
Po wojnie kościółek w Radaczy ograbiono z wyposażenia i urządzono w nim magazyn miejscowego Państwowego Gospodarstwa Rolnego. Dopiero niedawno odnowiono jego wnętrze i przywrócono do kultu jako świątynię filialną parafii p.w. św. Maksymiliana Kolbego w Parzęcku. Ambonę wywieziono do Szczecinka, później do Warszawy aż w końcu przekazano ją w tzw. wieczny depozyt do słupskiego Muzeum. Tam znajdowała się do 1983 r. Wypożyczono ją następnie do Warszawy na wystawę z okazji 300-lecia Wiktorii Wiedeńskiej. Formalnie właścicielem zabytku jest dziś Muzeum w Wilanowie.
Trzeba jednak wspomnieć, że według innej wersji wydarzeń, rydwan przywiózł na Górny Śląsk nie Sobieski, lecz jego potomkowie. Trafił ponoć nie do Rud, ale do Oławy – niegdyś wchodzącej w skład włości królewicza Jakuba Sobieskiego.
[1] W Ołomuńcu u boku cesarzowej doliczono: 440 osób służby, 479 koni, 18 wielkich karoc ciągniętych przez 6 koni każda, 64 mniejsze, do których zaprzężono po 4 konie oraz 46 powozów z dwoma końmi. Do najbliższej świty należeli: wysokiej rangi urzędnicy cesarskiego dworu, damy do towarzystwa, garderobiane, 5 jezuitów, dwóch dworskich kapłanów, spowiednik przyszłej królowej Polski ze swoim pomocnikiem, podkomorzowie, stolnicy, kucharze, nosiciele jedzenia, lekarze, łaziebnicy, pisarze, personel stajenny oraz szewcy.
[2] Kastrowanych baranów.
[3] Według najnowszych obliczeń Sobieski prowadził pod Wiedeń ponad 21 tys. wojska. Armia podzieliła się na dwa zgrupowania. Przez ziemię raciborską a więc i Rudy mogło przejść około 15 tys. zbrojnych.