Grzegorz Wawoczny. Intensywne zjawiska pogodowe, które możemy dziś obserwować w naszej atmosferze, towarzyszą ludzkości od dawna. Znane były raciborzanom w XIX w., a z opisów, które znajdujemy w starych czasopismach wynika, że czyniły ogromne szkody, nieraz tak duże, że trudno nam sobie je dziś wyobrazić.
Wyrywało drzewa
„Straszliwa i niebywała burza szalała dzisiaj w południowej godzinie ponad miastem Raciborzem i okolicą. Około godziny dwunastej zerwał się wicher, który wielkie wszędzie wyrządził szkody. Wyrywał drzewa i obalał płoty i bramy. Jednocześnie padał grad wielkości jaj gołębich i potłukł mnóstwo szyb – informowały Nowiny Raciborskie z 13 lipca 1889 roku.
– Wicher obalił na Starejwsi część płotu przy ogrodzie proboszczowskim od strony kościoła i wyrządził mnóstwo innych szkód. I w polu zapewne poniszczył wszystko. Dopiero po godzinie drugiej gdy burza ustała można było dokładnie przejrzeć szkody burzą dzisiejszą wyrządzone. Ulice są pełne połamanych dachówek i potłuczonych szyb, dobra połowa drzew na promenadzie połamana; krzyż na wieży kościoła dominikańskiego zgięty grozi spadnięciem. Do tego nieszczęście w lejarni żelaza Ganz i Comp. Wskutek szalonej burzy zawalił się murowany, wysoko sterczący komin i na miejscu jednego robotnika zabił, drugiego tak ciężko pokaleczył że każdej chwili skona, czterech zaś potłukł i poranił mniej lub więcej niebezpiecznie” – dodała gazeta.
Grad jak gołębie jaja
17 lipca gazeta przekazała dalsze informacje. Okazało się, że katastrofalna w skutkach burza szła od zachodu do „Gór Olbrzymich”, czyli w kierunku Karpat. Nowiny podkreśliły: „podobnej silnej burzy najstarsi ludzie nie pamiętają”. Spustoszyła ziemie: raciborską, głubczycką, prudnicką, rybnicką i pszczyńską.
Grad, wielkości gołębich jaj, zniszczył wszystko, co się na polach ostało – jak dodaje gazeta – „po niezwykłych upałach i suszy ostatnich tygodni”. „Pszenica, jęczmień i owies leżą na ziemi po części wymłócone”. Wicher nosił po polach co się dało. „Niejeden właściciel nie znalazł z kilkunastu lalek (strachów), ani jednego snopka na swem polu, podczas gdy innemu znów, który już miał zboże w stodole poznosił wiatr z sąsiednich pół całe zaspy snopków na rolę. Ztąd zawikłania i zatargi, bo rzadko kto wie, co moje, a co twoje”.
Duże szkody wśród ogrodników
Najgorzej sytuacja przedstawiała się w Nowych Zagrodach, na Płoni i Starej Wsi. Tamtejsi ogrodnicy byli potentatami ogrodniczymi w regionie. Zaopatrywali w warzywa sporą część Śląska. Dostarczali ogórki, kapustę, sałatę, szparagi i „inne jarzyny”. Wszystko zniszczył im grad lub potoki wody z gliną płynące z wzniesień wokół Raciborza.
Niestety niewielu rolników było ubezpieczonych i wszystko, co było na polach musieli zapisać w straty. Konsekwencje tego stawały się widoczne dopiero później. Drożała żywność, a najgorzej sytuowani skazani byli na głód. Głód zaś prowadził do wzrostu zachorowań, a te z czasem do epidemii. Tak przez kilka wieków kataklizmy stawały się całymi łańcuchami nieszczęść.
Jak się okazało, wskazaną w pierwszej relacji ofiarą walącego się komina został robotnik Miłota z Płoni.
Nastała ciemność
Wielkie straty zanotowano w więzieniu sądowym, z którego wicher zerwał ogromne połacie blachy oraz w ogrodzie loży masońskiej i na starym cmentarzu (przy ul. Opawskiej), gdzie wiatr połamał starodrzew. Mocno ucierpiały kościoły farny i dominikański. „W czasie burzy było tak ciemno iż w wielu mieszkaniach i sklepach pozapalano światło gazowe”.
W Starej Wsi piorun uszkodził wiatrak. W ogrodach zamkowych połamało wszystkie drzewa, a dziedziniec był pokryty gałęziami. W Proszowcu zburzyło jedną, a na Płoni trzy stodoły. W Wielkiej Płoni (rolnicza) ucierpiały gospodarstwa Morawca, Kubika i wdowy Klimaszki. Zniszczony był też wiatrak. Na Widoku uszkodziło wieżę widokową. Przy drodze z Płoni do Brzezia padło sześćdziesiąt młodych lip. Za Brzeziem piorun roztrzaskał kamienny krzyż.