Istnieją takie miejsca na naszej raciborskiej ziemi, które kryją w sobie wiele mrocznych tajemnic. Są to przeklęte i opuszczone przez Boga zakątki, w których niegdyś, według prastarych legend i podań przekazywanych przez przyprószonych już siwizną mieszkańców, rzekomo słyszano ludzkie jęki, głuche odgłosy dzwonów wydobywające się z ciemnej toni okolicznych stawów, to znów krzyki i przerażający pusty śmiech. Są to również miejsca charakterystyczne ze względu na niecodzienne wydarzenia, które przypadkowi świadkowie próbują bezskutecznie wyrzucić ze swojej pamięci.
W dawnych zapisach lokalnych etnografów i folklorystów zamieszczono wiele podań i legend związanych z już nie istniejącymi zamkami, karczmami, a nawet całymi miastami, które w tajemniczych okolicznościach zapadły się pod ziemię lub zostały zatopione. Tak było w przypadku miasta niedaleko Łubowic, kościoła znajdującego się między Rudą a Turzem, który obecnie pokrywa tafla stawu Zatonica lub zamku pomiędzy Krzyżanowicami a Bukowem, gdzie jest teraz staw Stojek. Podobny los spotkał karczmy w Oborze i na pograniczu Markowic i Raciborza, w których od świtu do nocy trwały hulanki i bezbożne zbytki. Teraz przeklęte gospody pokrywają budzące uczucie grozy brudne bagna.
Tajemnicę kryją również okoliczne wzgórza w Krowiarkach, Rudach, Lipki i Sosienka w Brzeziu oraz Meidburg w Krzanowicach, gdzie jeszcze przed wiekami, według lokalnych przekazów podaniowych, znajdowały się okazałe zamki. Zapadały się one wraz z całym dobytkiem, ze względu na nieprawość i okrucieństwo ich właścicieli.
Spoiwem łączącym owe opowiadania jest kara Boga za ciężkie przewinienia mieszkańców, która jest przyczyną tych osobliwych nieszczęść. Gdy już się przebrała cierpliwość Boża, w budowle uderzyły pioruny, ziemia zatrzęsła się i rozwarła pogrzebawszy żywcem niegodziwców pod ruinami domów i zamków.
Przeklęci ludzie, którzy wraz z owymi zapadniętymi kościołami, zamkami, miastami i karczmami przepadli gdzieś w otchłaniach pod ziemią pokutują za swoje grzechy i czekają na wybawienie. Dzwony zapadnięte dalej głucho dzwonią, ludzie w kościołach nadal śpiewają, a w karczmach odbywają się potańcówki i biesiady. Od czasu do czasu przypominają się wybranym ludziom, aby je wydobyli z czeluści. Według podań wielu próbowało, niestety, albo nie wiedzieli jak to uczynić, albo przerażeni niecodziennym zjawiskiem nie potrafili nic zrobić – a to wystarczyło, aby znowu pogrążyć zapadnięte miejsca na długie wieki w łonie ziemi.
Miejsca przeklęte najczęściej zalewała woda i powstawały głębokie stawy, których nie można ponoć w żaden sposób zasypać. Istnieją one albo do dzisiaj, albo wyschły tak, że zaledwie znajduje się tam maleńkie źródełka.
Niektórzy badacze wyjaśniają genezę podań o zapadłych kościołach, miastach ludowym tłumaczeniem pozostałości po budowlach palowych, czyli nawodziskach. Próbuje się też wywodzić je z biblijnej opowieści o Sodomie i Gomorze opisanej w Genesis: Potem rzekł Pan: Wielki rozlega się krzyk przeciwko Sodomie i Gomorze, że grzech ich jest bardzo ciężki. (…) Wtedy Pan spuścił na Sodomę i Gomorę deszcz siarki i ognia, sam Pan z nieba. I zniszczył owe miasta i cały okrąg, i wszystkich mieszkańców owych miast oraz roślinność ziemi. (…) Abraham zaś, wstawszy wcześnie rano, udał się na to miejsce, gdzie stanął przed Panem. I spojrzawszy na Sodomę i Gomorę, i na całą okolicę, ujrzał, że dym wznosił się z ziemi, jak dym z pieca. (Genesis 18,20; 19,24- 28).
Ta i inne opowieści biblijne przytaczane przez księży podczas kazań są głównym źródłem opowieści o zapadłych budowlach. W ten sposób tworzyły się coraz nowsze podobne do siebie podania, wysnute z jednego i tego samego wątku biblijnego. Cieszyły się one dużym zainteresowaniem słuchaczy, budząc grozę, ale też i pewien rodzaj fascynacji. Lud o bujnej wyobraźni porwany słowami kapłana – mówcy, przerażony straszną karą Bożą, nie prędko zapomniał wrażenia, pod jakiem wyszedł z kościoła – a złudzony miejscowemi spostrzeżeniami, umiejscawiał słyszaną powieść, jak się to często dzieje. Nie jeden nie spamiętał sobie owych miast zniszczonych i pogrążonych ogniem siarczystym, nie zauważył, gdzie się to stało, jak daleko i przeniósł wypadek do okolicy swojej. Inny spostrzegłszy gdzieś gruzy i reszty jakiejś budowli starej lub usłyszawszy pod lasem przytłumiony odgłos dzwonów dalekich, jakby z pod ziemi wychodzący, przyszedł na myśl, że pochodzi on pewnie z jakiegoś zapadłego kościoła, bo widocznie i tutaj musieli kiedyś mieszkać źli ludzie, jak w Sodomie i Gomorze, więc też zapadli się pod ziemię i tam pokutują – czytamy w artykule Seweryna Udzieli, zamieszczonym w czasopiśmie „Lud” z 1899 r.
W legendach nie jest dokładnie określony rok zapadnięcia się określonej budowli. Zazwyczaj akcja rozgrywa się dawno, bardzo dawno temu lub w czasach, których nawet najstarsi nie pamiętają. Widać dokładnie, że podania o zapadłych miastach, kościołach i tym podobne należą do grupy najdawniejszych mitów ludzkości i stąd wszędzie są znane, a wątki wielokrotnie rozwijane przez gawędziarzy.
Oto kilka przykładów jednych z najpopularniejszych podań lokalnych dotyczących wspominanego tematu. Wymieniali je wielokrotnie w swoich antologiach niemieccy i polscy badacze: w okresie międzywojennym – Georg Hyckel, oraz już po wojnie: Adolf Warzok, Dorota Simonides, Jerzy Pośpiech, Justyna Bindacz, Beata Kuliś, Herbert Jendrysek i Katarzyna Kozielska.
Zatopiony kościół w stawie „Zatonica”
Między Rudą a Turzem znajduje się mały, ale za to bardzo głęboki staw. Według opowieści starszych ludzi zamieszkujących te okolice, dawno, dawno temu wznosił się tam okazały kościół. Niestety okoliczni mieszkańcy rzadko zaglądali do świątyni. Coraz mniej się też modlili, a coraz częściej grzeszyli i oddawali się rozpuście. Dlatego też kościół całymi dniami był pusty.
Któregoś dnia z pobliskiego gospodarstwa uciekło pewnej gospodyni prosię z chlewika. Kobieta goniła świnię po całej zagrodzie, jednak nie potrafiła jej złapać. Nagle zwierzę wybiegło za ogrodzenie i pobiegło prosto do kościoła. Przerażona gosposia, ile sił w nogach wbiegła do świątyni i ponownie próbowała je złapać. Prosiak, jakby z niej kpił i wykorzystywał każdą chwilę, by wymknąć się rozzłoszczonej już kobiecie. Rozdrażniona gospodyni nie wytrzymała i zaklęła. Po tych słowach, kościół nagle zadrżał i w mgnieniu oka zanurzył się w głąb ziemi i chwilę później przykryła go tafla wody. W miejscu tym powstał głęboki staw, który nazwano Zatonica.
Niektórzy powiadają, że prosiaka przegonił do świątyni zły duch, który w ten sposób chciał ukarać nie tyle samą gosposię, co wszystkich grzesznych mieszkańców tej parafii. Według podania, kościół z powrotem wydostanie się na powierzchnię ziemi, jeśli miejscowa ludność zmieni się na lepsze.
Jakiś czas później, kiedy przedziwne zdarzenie popadło w zapomnienie, nad staw udali się dwaj chłopcy, którzy postanowili tego dnia na wieczerzę usmażyć kilka ryb. Jednak, jak na złość, nie udawało się im nic złowić. Gdy tak sobie siedzieli i z cierpliwością spoglądali na taflę wody, dokładnie w południe usłyszeli odgłos dzwonów. Nie było to zwykłe dzwonienie, dźwięk wydobywał się jakby z głębin stawu. Zdziwieni przysłuchali się uważniej i nagle przypomnieli sobie historię, którą opowiedziała im babcia o kościele, który niegdyś miał zatonąć dokładnie w tym miejscu. Czym prędzej odmówili modlitwę i chwilę później wyłowili tak wielką rybę, że mieli nie lada kłopot, by wyciągnąć ją z wody. Zachęceni dobrym połowem siedzieli nad stawem aż do wieczora. Nagle z głębin zaczęło się coś wyłaniać. Nie widzieli dokładnie co to było, bo jak najszybciej wzięli nogi za pas. Zdążyli jedynie zabrać wyłowioną rybę i czym prędzej pognali do domu. Ale im bliżej domu się znajdowali, tym ryba okazywała się cięższa i cięższa. Ten, który ją niósł zezłościł się i zaklął. Od razu zdobycz stała się lekka jak piórko. Kiedy ochłonęli, opowiedzieli swoją przygodę dziadkowi. On im odpowiedział, że w rybie na pewno był zaklęty duch, który chciał sprawdzić, jakimi ludźmi są, a to, co wychodziło z wody to na pewno był zatopiony kościół.
Następnego dnia chłopcy udali się nad staw, który wyglądał jak gdyby nic się wczorajszego wieczoru nie wydarzyło. Jedynie przy brzegu, na którym siedzieli, woda była bardziej spiętrzona i zamulona. Od tamtego czasu nie zanotowano, by ktoś przeżył podobną przygodę, choć niektórzy powiadają, że od czasu do czasu na Anioł Pański w tym kościele nadal dzwonią zatopione dzwony.
O zapadniętym zamku w Krowiarkach
Dawno, dawno temu w Krowiarkach znajdował się wielki zamek. Budowla wznosiła się ponoć przy ulicy nadbrzeżnej, która obecnie biegnie wzdłuż rzeczki o dawnej nazwie Wysz. Niestety, jak podaje legenda, runęła ona w czeluści ziemi, ponieważ jej mieszkańcy cały czas biesiadowali i prowadzili grzeszne życie. Jednak raz w roku – w Palmową Niedzielę otwiera się w tym miejscu ziemia i tylko wtedy można obejrzeć bogactwa, jakie kryją zaklęte wnętrza zasypanej warowni.
Pewnego razu, dokładnie w Palmową Niedzielę, przechodziła tamtędy biedna kobieta z dzieckiem. Od razu zauważyła wielki skarb i czym prędzej udała się do podziemi, by zabrać jak najwięcej złotych monet i najdroższej, najpiękniejszej biżuterii. Wchodząc w podziemia zabrała ze sobą dziecko, położyła je na ziemi i rzuciła się na skarby. W ogromnej chuście, którą miała ze sobą, kilkakrotnie wynosiła przeróżne klejnoty. Niestety, za siódmym razem, kiedy znalazła się na powierzchni, wejście się zamknęło. Kobieta pochłonięta gromadzeniem złota całkiem zapomniała o dziecku, które zostało w podziemnych korytarzach zapadniętego zamku. Pomimo ogromnego bogactwa, jakie udało jej się zebrać, wróciła do domu nieszczęśliwa po stracie dziecka. Poradziła się też proboszcza, by znalazł jakieś rozwiązanie na uratowanie maleństwa. Ksiądz doradził jej, by dokładnie za rok o tej samej porze udała się w to miejsce. Tak też zrobiła. Kiedy ziemia znowu się rozwarła, obok skarbów ujrzała swoje dziecko. Stało ono pośród złota i trzymało w ręku jabłko. Tym razem nie spoglądała już na zgubne bogactwo, chwyciła je i wyprowadziła całe i zdrowe na powierzchnię. Teraz już wiedziała, że prawdziwy skarb jest przy niej.
O przeklętym zamku w Rudach
Działo się to w zamierzchłych czasach w Rudach. Grupa najgorszych okolicznych rozbójników postanowiła za zrabowane pieniądze wybudować sobie okazały, warowny zamek. Rabusie jak postanowili, tak też zrobili. Wznieśli budowlę tak piękną i bogatą, że wszyscy ze zdumieniem na nią spoglądali. Opryszkowie czuli się w niej bezpiecznie i znosili do zamku kolejne łupy i bogactwa zrabowane kupcom i mieszkańcom udającym się na pobliski targ.
Pewnego razu rzezimieszki zauważyli strapionego chłopa, który prowadził na sprzedaż konia. Była to dla niego ostatnia deska ratunku, ponieważ w domu bieda piszczała w każdym kącie, a dzieci płakały z głodu. Kiedy biedak wracał z targu z pieniędzmi, zbójnicy z zimną krwią zbili go, obrabowali i powiesili na pobliskim drzewie.
Żona nieszczęśnika martwiła się i z niepokojem wyglądała swojego małżonka. Przepłakała całą noc i o świcie wyruszyła na poszukiwanie. Długo zaglądała we wszystkie zakamarki, pytając napotkanych ludzi, czy widzieli jej ukochanego. Miała złe przeczucie. Nagle na drodze niedaleko zamku, zobaczyła krew, a po chwili ujrzała wisielca. To był jej mąż. Usiadła i zaczęła szlochać. Zrozpaczona spojrzała w stronę zamku i rzuciła przekleństwo na tych, którzy uśmiercili jej małżonka. Nagle po tych słowach ziemia zatrzęsła się i cały zamek zapadł się.
Jak powstały Lipki koło Raciborza
Na jednym z raciborskich wzgórz bardzo dawno temu znajdowało się zamczysko. Mieszkało w nim siedem pięknych królewien, które bardzo lubiły tańczyć i śpiewać. Toteż przez cały rok ze wzgórza dochodziły odgłosy muzyki, śmiechy i zabawne pieśni śpiewane przez dziewczęta. Kiedy nadszedł czas Wielkiego Postu, grajek, który przygrywał im do zabawy przestrzegł je, by w tym okresie zaniechały hucznych zabaw i uszanowały tradycję tego święta, w innym razie zamek może zapaść się pod ziemię. One jednak nie zwracały uwagi na przestrogę i dalej chciały tańcować. Jedynie najmłodsza z nich przejęła się słowami muzyka i namawiała siostry do zaprzestania zabawy. Jednak tamte nie chciały jej słuchać i rozkazały grajkowi zagrać najbardziej skoczny utwór. A działo się to dokładnie w Wielki Piątek. Wtem zamek zapadł się z hukiem pod ziemię, a na jego miejscu na szczycie wzgórza wyrosło siedem lip.
Co roku piorun, na pamiątkę tamtego haniebnego wydarzenia, uderzał w jedną z nich. Tak działo się przez kolejne sześć lat. Została tylko jedna lipa, przedstawiająca najmłodszą siostrę, która nie chciała tańczyć. Tak powstały brzeskie Lipki.
Historia brzeskiej Sosienki
Dawno temu na brzeskim wzgórzu wznosił się zamek. Jego właściciele prawie cały czas biesiadowali i ucztowali. Nie zważali na święta kościelne, nawet wtedy, gdy nieopodal ich pól w maju, w dniu św. Urbana, przechodziła procesja, podczas której modlono się o urodzaj. Co roku sytuacja się powtarzała, mieszkańcy zamku nawet nie raczyli uczestniczyć w pochodzie, co więcej w tym dniu organizowali zazwyczaj jedną z huczniejszych zabaw. Pewnego razu, gdy tradycyjnie obchodzono pola ku czci św. Urbana, zamek zapadł się wraz z jego mieszkańcami, a w miejscu budowli wyrosła sosna.
Opowieść o gęsiarce
Przed wiekami na brzeskim wzgórzu wznosił się zamek. U podnóża wzniesienia, w dolinie zwanej Dołkami znajdowało się źródełko. Tam też mieszkańcy okolicznych gospodarstw poili swoje bydło.
Pewnego razu, nad źródełko przybyła młoda gęsiarka ze swoimi gąskami. Dziewczyna napoiwszy je zauważyła w wodzie sznurek i postanowiła go wyciągnąć. Zafrasowała się wielce, skąd w źródełku znalazł się sznurek, który w dodatku okazał się bardzo długi. Rozglądała się wokół, kto mógłby pomóc jej z tym kłopotem. Nie widząc końca sznurka i z braku siły, wypuściła sznur z dłoni. I nagle stało się coś strasznego. Zamek znajdujący się na pobliskim wzgórzu zaczął się zapadać, by po chwili zniknąć we wnętrzu pagórka. Dziewczyna ze strachu uciekła zapominając o swoich gąskach. Nigdy też już w tamte strony nie wróciła. Jak powiadają niektórzy, zamczysko zapadło się, by ukarać grzesznych i niesprawiedliwych gospodarzy. W miejscu budowli wyrosło siedem lip.
O pagórku koło Raciborza
Dawno temu, niedaleko Raciborza stała karczma, a jej właściciel był największym okolicznym rozbójnikiem. Nie tylko okradał przejeżdżających opodal kupców, ale mordował wszystkich tych, którzy zatrzymywali się u niego na noc. Którejś nocy poprosił go o nocleg pewien ksiądz. Gospodarz ochoczo zaprosił go do wnętrza, licząc, że przybysz ma przy sobie dużo pieniędzy. W nocy gospodarz postanowił wkraść się do izby swojego gościa i obrabować go ze wszystkich kosztowności. Po cichu zajrzał do pokoju, myśląc, że ksiądz śpi. Ten jeszcze nie spał i zapytał się go, czego chce. Karczmarz wystraszył się i postanowił zabić księdza. Kiedy z zimną krwią bił go i kopał, ksiądz zdążył jeszcze powiedzieć przed śmiercią: Panie Boże, lepiej byłoby, gdyby ta karczma zapadła się pod ziemię, niż mieli by w niej ginąć ludzie tak niewinni jak ja. Kiedy tylko wypowiedział te słowa, karczma w mig zapadła się. Na jej miejscu powstał niewielki pagórek. Starzy mieszkańcy Raciborza mówią, że czasami w tym miejscu słychać jęki. Prawdopodobnie są to głosy wszystkich pomordowanych przez niegodziwego gospodarza.
Zapadła karczma w Oborze
W pobliżu dużego źródła w Oborze znajduje się bagniste miejsce, które zostało przez miejscową ludność nazwane Karczmisko. Znajdował się tu niegdyś chętnie odwiedzany zajazd. Gdy jednak właścicielem został nowy gospodarz zmieniły się w tej karczmie obyczaje. Wciąż brakowało mu pieniędzy i dlatego postanowił urządzać hulanki i tańce nawet w niedzielne poranki, nie bacząc na kościół ani też boże powinności. Porządni ludzie stronili od niego, jednak zawsze znalazło się dość chętnych do niedzielnych zabaw.
Pewnego razu, a było to w Wniebowstąpienie Pańskie, kiedy dzwony wzywały ludzi do kościoła, w tej karczmie na dobre trwały harce i nikt z jej uczestników nawet nie myślał, by uczestniczyć we mszy św. I wtedy stało się coś strasznego. Karczma, a wraz z nią rozśpiewani i rozbawieni ludzie, z hukiem zapadli się pod ziemię. Na miejscu karczmy jest dzisiaj głębokie bagno.
Jak powstał staw Nieborowiec
Na pograniczu Markowic i Raciborza, w pobliżu byłych zakładów Luki znajdował się wielki staw, który został nazwany przez miejscowych – Nieborowiec. Kiedyś, dokładnie w tym miejscu, stała przydrożna karczma. W okresie swojej świetności przyciągała rzesze podróżnych i była znana w całej okolicy. Niestety, kiedy wybudowano nową drogę do Raciborza i stara została odcięta, karczma przestała spełniać swoją rolę i zaniedbana i opuszczona przez swojego gospodarza zaczęła popadać w ruinę. Jakiś czas później obiekt stał się łupem grasujących tam zbójów i złodziei, którzy liczyli i dzielili tam swoje zdobycze, najczęściej odebrane przejeżdżającym handlarzom. Mało kto tamtędy przechodził, ponieważ wszyscy obawiali się mieszkających tam złoczyńców.
Pewnego razu, a było to w Wielki Piątek, rabusie jak zwykle wrócili wieczorem do karczmy ze swoimi łupami. Nie zwracając uwagi na to wielkie święto, urządzili sobie suto zakrapianą biesiadę. Dokładnie o północy karczma zaczęła się zapadać, a w jej miejscu powstał głęboki staw.
Według opowieści starych mieszkańców Markowic, przed wieloma laty jeden śmiałek próbował zmierzyć jego głębokość. Niestety, to przedsięwzięcie mu się nie udało. Próbowano również wodę z Nieborowca wypompować. Udało się zaledwie obniżyć lustro wody o pięć centymetrów. Dalej poziom wody nie opadał. Z głębokości dna widać było konary drzew i deski, oraz belki po zatopionej karczmie.
Okolice Nieborowca od niepamiętnych dziejów były uważane za niebezpieczne. Niejeden markowicki robotnik, który tamtędy nocą przechodził, przeżywał niecodzienne przygody. Stary Franciszek Badura, mieszkający pod Oborą, a korzystający często z tej drogi, był ponoć świadkiem szczególnych dziwactw w okolicy stawu. Raz były to krzyki, innym razem odgłosy jodlowania, to znów głosy kłócących się mężczyzn lub też wrzucanych do wody beczek. Pewnego razu wydawało mu się, jak gdyby krzewy stojące opodal toru kolejowego bite były batem. Jakiś czas później w okolicy Nieborowca wzniesiono krzyż kamienny, który ma za zadanie strzec okolicę przed złymi czarami i niebezpieczeństwem.
Karczma w Łężczoku
W bardzo dawnych czasach droga do Raciborza i Łęgu prowadziła przez Łężczok. Tam też, już na początku XIII w. powstał nad Łęgoniem młyn wodny, który w późniejszym czasie pełnił również funkcję karczmy będącej przystanią dla podróżujących. Według opowieści markowiczan, działy się tam różne dziwy i cuda. Spotykał się tam półświatek całej okolicy, tam ucztowano i wiwatowano, nie bacząc na Boże przykazania, ani żadne zwyczajem objęte nakazy i zakazy. Jak z przekazu pokoleń zapamiętano w młyno-karczmie hucznie obchodzono każdy dzień, gdyż zawsze była okazja do biesiadowania.
Dokładnie w Wielki Piątek w tej karczmie miało się odbyć wielkie spotkanie, podczas którego spożywano różne zwyczajem zakazane potrawy. Wśród głośno biesiadujących nie brakowało niczego. Wiwatowano od wczesnych godzin rannych aż do północy. Nagle zerwał się silny wiatr. Drzewa zaczęły trzeszczeć, a później wywracały się korzeniami do góry. Rozpętała się tak silna burza, jakiej jeszcze nie było, okoliczne wody niebezpiecznie się spiętrzyły. Towarzyszyły jej przerażające błyskawice i dudnięcia tak mocne, że aż ziemia się chwiała. Biesiadnicy jednak nie zwracali uwagi na pogodę. Karczmarz, który razem z kamratami wiwatował, zapomniał otworzyć śluzę, by wody potoku mogły swobodnie przepłynąć. W tym zamieszaniu i ogólnej nieroztropności, woda zalała całą okolicę. Po młyno – karczmie pozostały jedynie pale głęboko w ziemi zanurzone, które wskazywały na to, że tutaj był obiekt, który miał taki nieszczęsny koniec.
Młyn nigdy nie został odbudowany, ponieważ uważano to miejsce za przeklęte. Od czasu tej wielkiej tragedii zajął ponoć to miejsce markowicki utopiec.
Zatopiona wioska
Pomiędzy Zabełkowem a Roszkowem znajdują się bardzo głębokie bagniska. Przed wielu, wielu laty miała się tam znajdować wioska o nazwie Bełk, która to, jak chce legenda, została zatopiona w tych bagnach. Kiedy po wielu latach do tych okolic przywędrowali nowi osadnicy, wybudowali obok zatopionej wioski osiedle, które nazwali Za Bełkiem – stąd powstała nazwa obecnej wioski Zabełków. Według podania, miejsce to jest zaczarowane. W nocy mają się tam ponoć ukazywać duchy i czarne psy. Stąd mieszkańcy unikają tego miejsca.
O podziemnym mieście Lubom
Z Łubowicami związana jest bardzo ciekawa historia. Starzy mieszkańcy tych okolic twierdzą, że pod powierzchnią Ligoty Książęcej i Łubowic znajduje się zapadnięte duże miasto Lubom (według innych podań nazwa brzmiała: Bucze, Budowice lub Miejsce), którego wieże kiedyś dumnie spoglądały na Nizinę Odrzańską. Mieszkańcy tego miasta byli przez swą pracę i pilność bardzo bogaci. Dostatek tak jednak uderzył im do głowy, iż następne pokolenia stały się gnuśne i leniwe. Gdy zaś po latach zaczęła im dokuczać bieda stali się rozbójnikami. Napadali na przepływające Odrą łodzie, plądrowali domy kupców i okolicznych mieszkańców. Zdobycze ponoć chowali w piwnicach, które ciągnęły się pod całym miastem. Kiedy piwnic już nie starczało kopali nowe. Robili to tak długo, aż całe miasto zostało tak poryte, iż podłoże nie mogło unieść już stojących na nim ciężkich budowli, pałaców i wież. Wszystko się zapadło, a z dumnego miasta pozostało jedynie rumowisko. Pokryło się ono z biegiem lat ziemią, zaroślami aż ślad po nim zaginął.
Minęło kilka setek lat i na tym miejscu osiedlili się nowi ludzie, wznosząc osiedle zwane Łubowicami. Podczas budowania natrafili na różne głębokie doły, sklepienia i wejścia do lochów tak głębokich, iż długim drągiem nie mogli dosięgnąć dna. Sami bali się do tych lochów wejść i spuścili tam psa. Pies ten już nie wrócił, przez trzy dni było słychać jego wycie. Widocznie wśród tych wielu ganków zgubił się i nie trafił z powrotem do wyjścia.
Według wierzeń, co sto lat miasto Lubom podnosi się z ziemi, czekając na z swego wybawcę.
Z podziemnym miastem niedaleko Łubowic związanych jest kilka podań. Dotyczą one głównie wątku próby ocalenia mieszkańców zapadniętego miasta przez dobrych i pobożnych mieszkańców Łubowic. Niestety próby te kończą się niepowodzeniem, a miasto z powrotem zapada się pod ziemię. Warto w tym miejscu zaznaczyć, że wykopaliska archeologiczne przeprowadzone w Łubowicach potwierdzają istnienie w tamtych okolicach dawnej osady Gołężyców. W tym rejonie znajduje się potężne grodzisko i dlatego kojarzono, że jest tam jakieś wielkie miasto, które jest przysypane. Prawdopodobnie jest to związane z tym, że mieszkańcy znajdowali tam różnego rodzaju pozostałości archeologiczne z okresu kultury łużyckiej, a nawet wcześniejsze i może nie zdawali sobie do końca sprawy z tego, że są to wykopaliska archeologiczne. A jeżeli sobie nawet zdawali sprawę, twierdzili, że pod ziemią i tak znajduje się miasto – tłumaczy raciborski historyk Norbert Mika.
Oto cztery podania dotyczące wątku o zapadniętym pod Łubowicami mieście:
Kiermasz w zapadłym mieście
Przy wiosce w Łubowicach znajduje się mały, przepełniony niesamowitością las. Kto raz doń wszedł, nie mógł znaleźć drogi powrotnej. Tak różne i pogmatwane były w nim dróżki. Wokół niego wił się potok, a wokół potoku wznosiło się wzgórze. W głębinie tego ogromnego pagórka miała znajdować się zatopiona wioska, która nazywała się Budowice. Przez cały rok w lasku było spokojnie i cicho. Tylko w jeden dzień – na jesień, słychać było tam hałas i ludzki śmiech. Mieszkańcy Łubowic mówili wówczas – dzisiaj budowiczanie świętują swój kiermasz odpustowy.
Jednego razu, akurat w tym dniu, pewien chłopak pasł przy lesie gęsi. Kiedy usłyszał spod ziemi hałas i chichotanie, odważnie zawołał – Hej budowiczanie, przynieście mi trochę waszego kołacza odpustowego. Nie trwało długo, kiedy podszedł do niego tajemniczy nieznajomy chłopiec, który niósł w ręce kawałek ciasta. Dał go pasterzowi i powiedział: Tu masz to, czego chciałeś, ale nie zapomnij o mnie, kiedy ty będziesz świętować w Łubowicach swój kiermasz. To powiedziawszy zniknął. Wkrótce po tym wydarzeniu odbył się w Łubowicach odpust. Wtedy przypomniał sobie pastuch o darze z Budowic. Kazał matce przygotować sobie duży kawał ciasta i zaniósł je na łąkę. Zaledwie położył je na ziemi, wyszedł budowiczański chłopak z lasu i wziął zawiniątko z kołaczem. Był to ten sam, który wcześniej spełnił życzenie pasterza gęsi.
Rozżarzona beczka
Razu pewnego grupa kosiarzy kosiła łąki za laskiem niedaleko Brzeźnicy. Kiedy dzwony łubowickiego kościoła zadzwoniły na Anioł Pański, mężczyźni udali się na obiad. Jeden, który miał ze sobą chleb – pozostał. Był to młody, pobożny parobek, który na głos dzwonów odmówił modlitwę, a potem usiadł w cieniu spożywając swój chleb. Dookoła panowała cisza. Ogarnęło go błogie lenistwo i już miał się wygodnie wyciągnąć na trawie, kiedy przed nim stanęła piękna dziewczyna w długiej, białej sukni. Dziewczyna powiedziała: Jesteś porządnym człowiekiem i jedynie ty możesz nasze zapadnięte miasto wybawić. Kiedy miasto wynurzy się na powierzchnię ziemi, a z wież kościelnych zaczną rozbrzmiewać dzwony wtedy na Ciebie potoczy się rozżarzona beczka. Nie bój się i nie uciekaj. Beczka nie zrobi ci krzywdy. Kiedy tę próbę zdasz, zostaniesz naszym wybawcą. Po tych słowach zniknęła. I rzeczywiście, tak jak rzekła, tak też się stało. Spod ziemi najpierw wyłoniły się wieże, potem dachy i całe domy. Ukazało się jego oczom jedno wielkie miasto. W zdziwieniu patrzył na to zdarzenie. Naraz dzwony zaczęły dzwonić. Nagle zza domów wyleciała duża beczka, cała rozżarzona i kierowana tajemną siłą zbliżała się do niego. Była coraz bliżej i bliżej, aż stała się większa od niego. Patrzył na nią z przestrachem i kiedy była już blisko niego ogarnęło go przerażenie i uciekł ile sił w nogach. Dopiero, kiedy był już w pobliżu swojej wioski zatrzymał się, odwrócił i zobaczył, że miasto powoli się zapada. Zniknęła także beczka i znowu nastała błoga cisza. Niestety, zapadnięte miasto musi czekać znowu następne sto lat na swojego wybawcę. Kiedy to będzie? Nikt nie wie.
Tajemnicza kula
Pewnego razu jeden z rolników kosił na polu zboże. W południe, kiedy słońce było w zenicie, podeszła do niego pani w czerni i powiedziała, że za chwilę przetoczy się tędy ognista kula, której się nie ma bać, tylko wziąć kosę i w nią uderzyć. Wtedy to miasto Lubom na nowo wyjdzie na powierzchnię ziemi. Po tych słowach pani szybko zniknęła w oddali. W porze obiadowej rolnik nagle zobaczył, że w jego kierunku toczy się ogromna ognista kula, a z niej podnoszą się wieże kościelne, na których biły dzwony. Kiedy tajemnicza kula dotoczyła się do niego, zabrakło mu odwagi, odrzucił kosę i zamiast w nią uderzyć uciekł. Kula z powrotem się odtoczyła, a miasto Lubom nigdy nie wyszło na powierzchnię. Opowiedział Norbert Mika
Zapadłe miasto pod Buczem
Niedaleko Łubowic na pagórku zwanym przez miejscowych Bucze stał niegdyś zamek i piękne miasto. Niestety mieszkańcy grodu byli bardzo źli. Najgorszy był pan, który mieszkał w zamku. Rabował i napadał na przejeżdżających kupców. Pewnego dnia wyprawił ucztę, jakiej jeszcze świat nie wiedział. Podczas zabawy jego kamraci przechwalali się szkodami, jakie wyrządzili i na kogo napadli. A wszystko to działo się w noc świętojańską. Nagle koło północy zaczęło grzmieć a błyskawice sypały się jedna za drugą. Zlękli się wszyscy w okolicy i zaczęli żałować swoich win. Niestety było już za późno na lamenty – miasto pomału zaczęło się zapadać pod ziemię. Uratować cierpiętników mogła jedynie dobra i sprawiedliwa dziewczyna.
Wiele lat później ludzie zapomnieli o zapadniętym mieście i o tym, że w noc świętojańską pod Buczem dzwonią dzwony.
Pewnego razu, a było to dzień przed świętojańską nocą, kiedy kosiarze siekli trawę, przyszła do nich piękna nieznajoma dziewczyna. Poprosiła ich, aby zsiekli trochę trawy dla jej kozy. Zrobili to z przyjemnością, bo dziewczyna bardzo im się spodobała. Kiedy uradowana dziewczyna zbierała zsieczoną trawę, nagle zerwał się wicher, zaczęło grzmieć i ni stąd, ni zowąd zaczęły się na nich turlać z górki ogniste beczki. Chłopcy co sił w nogach pobiegli do domów. Dziewczyna z workiem wypełnionym trawą też chciała uciekać. Jednak nie mogła go podnieść. Zahaczyła sznureczkiem o coś ostrego wystającego z ziemi. Nie wiedziała, że ciągnąc za sznureczek wyciąga na wierzch całe miasto. Już się pokazywały wieże zamków i kościołów, już było słychać odgłos dzwonów, kiedy zmęczona i zdenerwowana z niemocy zaklęła. I naraz wszystko ustało. W jednej chwili worek z trawą stał się lekki, grzmoty i wiatr ucichły. Miasto, które miało być przez nią wybawione znowu zapadło się pod ziemię. Teraz znowu musi długo czekać aż ktoś sprawiedliwy je wybawi.
Przeklęta gospoda
Na drodze z Raciborza do Nędzy leży gdzieś mały staw otoczony drzewami. Na tym miejscu znajdowała się przed laty gospoda. Pewnego dnia zaszedł tam zmęczony wędrowiec i zamówił u gospodarzy jajecznicę do chleba. Gospodyni poszła do kurnika i przyniosła jajka. Kiedy weszła z nimi do izby, wyleciały jej z fartucha na podłogę nie rozbijając się. Wtedy wędrowiec podniósł się ze swojego miejsca, wygonił gospodarza i gospodynię i zawołał: Niech żaden z was tu nie wraca, w przeciwnym razie zginiecie, a ponieważ żyliście bezbożnie, tańczyliście podczas przeistoczenia i płataliście figle, to miejsce grzechu zapadnie się pod ziemię. Zanim przerażeni ludzie, pojęli, co się ma wydarzyć, gospoda zapadła się przed ich oczyma. Dzisiaj znajduje się tam cichy staw.
Miasto w bagnie
W pobliżu Nędzy znajduje się głębokie grzęzawisko. To prawdopodobnie jedyne miejsce w okolicy, w którym rośnie roślina zwana rosiczką. Pewnego dnia przechodzili tamtędy dwaj chłopcy. Nagle z bagna, tuż przed ich oczyma, wyłoniła się kobieta w długiej, czarnej sukni. Wolnym krokiem podeszła do nich i zapytała: Czekam na was już od dawna. Liczę na waszą pomoc w wyzwoleniu mnie i moich poddanych. Możecie w nagrodę zasłużyć sobie na ogromne bogactwo.
Zdumieni chłopcy skinęli głowami, godząc się na prośbę nieznajomej, ponieważ żądza pieniądza zdusiła wszystkie ich myśli. Wtedy kobieta powiedziała: Przed setkami lat w miejscu tego bagna znajdowało się piękne, bogate miasto. Utonęłam w nim wraz z wieloma innymi jego mieszkańcami. Od tego czasu nie mogę znaleźć spokoju, muszę wędrować i cierpieć, do czasu, kiedy ktoś mnie wybawi. Jutro rano przyjdźcie o tej samej porze. W ustach przyniosę klucz do bram tego miasta. Zabierzcie go do siebie. Nie będzie to łatwe zadanie, ale zaznaczam, nie możecie się bać. Śmiałkowie odpowiedzieli: Może przyjść nawet sam diabeł, a my weźmiemy klucz razem z nim.
W następnym dniu pojawili się obaj przy bagnie o wyznaczonej godzinie. Nagle z mokradła wyszła tajemnicza kobieta. Była usadowiona na ramionach diabła i tak jak zapewniała, trzymała w ustach złoty klucz. Kiwnęła do chłopców, aby do niej podeszli. Ci przerażeni zrobili kilka kroków do przodu. Wtedy też z bagna zaczęło się wyłaniać piękne miasto z wieloma wieżami. Można było nawet słyszeć odgłos dzwonów dochodzący z jednej z wieżyczek kościelnych. W tym czasie diabeł wraz z kobietą podchodził coraz bliżej i bliżej. Tajemniczemu korowodowi towarzyszyły wilki, koty oraz wijące się ze wszystkich stron węże. Chłopcy pamiętając o zapłacie, poszli zdecydowanym krokiem w kierunku kobiety, nie zwracając uwagi na diabła i dzikie zwierzęta. Gdy znajdowali się już blisko niej, nagle stracili odwagę, z przerażeniem odwrócili się i uciekli. W tym momencie zamilkły dzwony i miasto zanurzyło się znowu w bagnistej topieli. Z nimi również kobieta i wszystkie diabelskie duchy.
AUTOR: Ewa Wawoczny
Bibliografia
Biblia to jest Pismo Święte Starego i Nowego Testamentu. Nowy przekład z języków hebrajskiego i greckiego opracowany przez Komisję Przekładu Pisma Świętego, Warszawa 1995.
Bindacz Justyna, Krzyżanowice. Kronika XX wieku, Krzyżanowice 1998.
Hyckel Georg, Was der Sagenborn rauscht. Sagen aus dem Stadt und Landkreise Ratibor, Ratibor 1924. [W tłum. P. Tkocz i H. Swobody]
Jendrysek Herbert, Markowice w opowiadaniach i legendach, Markowice 1979. [maszynopis]
Kozielska Katarzyna, Śląskie opowieści ludowe, „Kwartalnik Opolski” 1984, nr 3(118).
Kozielska Katarzyna, Śląskie opowieści ludowe, „Kwartalnik Opolski” 1986, nr 4(126).
Kozielska Katarzyna, Śląskie opowieści ludowe, „Kwartalnik Opolski” 1980, nr 2(101).
Krzyżanowski Julian, Polska bajka ludowa w układzie systematycznym, t. 2, Wrocław 1963.
Kuliś Beata, Racibórz – Brzezie, topografia legendowa, Racibórz 1998.
Kumotry diobła. Opowieści ludowe Śląska Opolskiego, zebr., oprac., wstępem i posłowiem opatrzyła D. Simonides, Warszawa 1977.
Pośpiech Jerzy, Śląskie opowieści ludowe, „Kwartalnik Opolski” 1975, nr 4(83).
Pośpiech Jerzy, Śląskie opowieści ludowe, „Kwartalnik Opolski” 1973, nr 3(74).
Udziela Seweryn, O miastach zapadłych, kościołach, dzwonach i karczmach,”Lud” 1899, t. 5.
Warzok Adolf, Bojki, błozny i klyty, Opole 1974.
fot. [Zjawy piekielne]: [fotografia obrazu Wacława Przybylskiego], źródło polona.pl, domena publiczna