Johann Jambor z Bieńkowic – człowiek, który ratował Hitlera. Czy mówił prawdę?

Johann Jambor z Bieńkowic – człowiek, który ratował Hitlera. Czy mówił prawdę?

W Polsce Ludowej Jan Jambor wiódł spokojne życie w Bieńkowicach. O tym, co mu się przydarzyło podczas I wojny światowej opowiedział w tajemnicy najpierw żonie i córce. Ślubna miała powiedzieć: – po coś go ratował!

Potem Jambor, z powodu palenia nazywany we wsi „fajfkorzem”, zwierzył się ks. Franciszkowi Pawlarowi (1968), a następnie kilku zaufanym osobom, m.in. Aloisowi Cwikowi (1982), autorowi monografii Bieńkowic. W latach 90. XX w. stał się bohaterem artykułów prasowych, w Polsce i za granicą. Pisał o nim bulwarowy Bild oraz Der Spiegel, a także brytyjski The Sun. Dzięki mediom zauważyli go biografowie Adolfa Hitlera. Wspominany jest dziś w naukowych opracowaniach poświęconych życiu Führera. Wpisując go do wyszukiwarki google.com można się przekonać, że to najpopularniejszy bieńkowiczanin.

Niewielu mu wierzy. Żaden poważny badacz z Zachodu, znający dokładnie przebieg wydarzeń z października 1916 roku, nie miał jednak okazji dokładnie go przepytać. To pozwoliłoby ustalić, czy mówił prawdę, czy zmyślał. I nie chodzi tu wcale o to, czy wódz III Rzeszy rzeczywiście miał jedno jądro, jak plotkowano, ale o relację naocznego świadka epizodu wpisanego w życie jednego z największych zbrodniarzy w dziejach ludzkości.

Od Rossignol do Bapaume

Johann Jambor urodził się 14 sierpnia 1891 r. w chłopskiej rodzinie, w ówczesnym Brzeziu nad Odrą (dziś dzielnicy Raciborza), w granicach II Rzeszy Niemieckiej. W 1912 r. przywdział mundur armii cesarza Wilhelma II. Dwa lata później wymaszerował na front. Jego szlak bojowy nie jest dokładnie znany. Najprawdopodobniej zmobilizowano go do 3. górnośląskiego pułku piechoty nr 62. Tylko z tą formacją mógł spotkać kaprala Adolfa Hitlera.

Niecałe dwa miesiące po zamachu w Sarajewie, to liczące blisko 3,4 tys. żołnierzy zgrupowanie skierowano na front zachodni. Chrzest bojowy przeszło 22 sierpnia 1914 r. w okolicy Rossignol w Ardenach. Następnie Górnoślązacy zaliczyli m.in. walki nad Marną oraz – latem i jesienią 1916 r. – bitwę nad Sommą.

5 października 1916 r. Jambor, służący jako frontowy sanitariusz, znalazł się pod Bapaume. Wraz z trzema innymi pielęgniarzami, w tym kolegą z Bieńkowic, znosił rannych Niemców z pola bitwy. Tego dnia – jak relacjonował – natrafili na rannego w nogę kaprala z 16. bawarskiego rezerwowego pułku piechoty. Położyli go na nosze, ale Brytyjczycy, wbrew frontowym zasadom, rozpoczęli ostrzał. Wskoczyli więc do leju po pocisku, pozostawiając rannego na polu bitwy. Ten krzyczał i klął. Groził oddaniem sanitariuszy pod sąd wojenny.

Salwy w końcu umilkły. Kaprala odstawiono do lazaretu, gdzie zajął się nim lekarz. Z podbrzusza i nóg lała się krew. Miał stracić jedno jądro (to od Jambora usłyszał, a może sam sobie dopowiedział kolega ze wsi, Blasius Hanczuch). Nieszczęśnik, jeszcze w obecności pielęgniarzy zapytał, czy będzie mógł mieć dzieci. Medyk nic nie odpowiedział. Rannym żołnierzem był Adolf Hitler.

Granat niewielkiego kalibru

5 października 1916 roku przyszły wódz III Rzeszy razem ze swoim pułkiem już czwarty dzień walczył w bitwie nad Sommą. W wiosce Le Barque, oddalonej o około cztery kilometry od Bapaume, razem z Antonem Bachmannem i Ernstem Schmidtem, ukrył się w schronie ziemnym, niedostatecznie chronionym przed ostrzałem wroga. Granat niewielkiego kalibru rozerwał się tuż przed wejściem, siejąc odłamkami po wnętrzu. Kapral Adolf dostał w lewe udo. Tak to opisuje Thomas Weber – biograf Hitlera, autor książki o jego losach w latach 1914-1918.

Adolf Hitler pierwszy z prawej

Weber i inni biografowie Hitlera nie dają wiary informacjom Jambora, nazywając je „opowiadaniem”. Lekarze, którzy mieli okazję badać Führera bądź zaprzeczali anomaliom w jego narządach płciowych (Giesing, Morell), bądź też diagnozowali wnętrostwo, czyli wrodzony brak jądra w mosznie (prawostronny – Josef Brinsteiner, lekarz z więzienia w Landsbergu, na podstawie badań z 1923 r., lewostronny – raport z sowieckiej sekcji zwłok, uznawany jednak za sfabrykowany).

Po II wojnie światowej Theodor Morell zeznał, że Hitler miał bliznę na lewym udzie powstałą wskutek zranienia odłamkiem szrapnela w czasie I wojny światowej.

– Tuż ponad środkiem zewnętrznej płaszczyzny uda miał starą, całkowicie zabliźnioną, owalną i głęboką szramę wielkości strąka grochu, pochodzącą z I wojny światowej – mówił z kolei śledczym, w listopadzie 1945 r., dr Erwin Giesing.

David Irving, w książce pt. Tajne dzienniki lekarza Hitlera,przeanalizował notatki dra Morella, poddając w wątpliwość niektóre informacje. – Morell stwierdził – pisze Irving – iż drugorzędowe cechy płciowe Hitlera nie odbiegały od normy. Żaden z innych lekarzy nie zauważył u Führera istotnych nieprawidłowości seksualnych, choć – jak się wydaje – jedynie Morell badał go szczegółowo. Tymczasem niemiecki chirurg i SS-man Hanskarl von Hasselbach, pracujący w kwaterze głównej Führera w Wolfsschanze (Wilczy Szaniec) w Prusach Wschodnich, a po wojnie internowany w USA, oświadczył w 1951 r., że Hitler chronicznie nie znosił obnażania się przed obcymi osobami. – Nawet ja nigdy nie widziałem go nagiego, nie wspominając już o tym, że nigdy go w takiej sytuacji nie badałem. Być może w kwestii czy narządy płciowe Hitlera były zdeformowane, mógłby wypowiedzieć się jego dawny kierowca i służący Emil Maurice; gdy przebywaliśmy w niewoli, czynił na ten temat aluzje.

Morell, choć zapewniał, że cechy płciowe Hitlera nie odbiegają od normy, podawał mu preparaty hormonalne, Orchikrin i Prostakrinum, stosowane w leczeniu wszelkich typów oraz skutków niedorozwoju genitalnego, np. nienormalnych rozmiarów organów płciowych, w tym zaburzeń gospodarki hormonalnej u mężczyzn. Morell twierdził, że leki te miały pomóc Hitlerowi w stanach depresji i przygnębienia. Podejrzewano jednak, że mogą świadczyć o przeroście prostaty wodza III Rzeszy. Profesor Ernst Günter Schenck, w swojej opinii sporządzonej dla Irvinga w 1969 r., uznał, że Prostakrinum miało uzupełnić niski poziom hormonów i działać tonizująco na gruczoły płciowe.

Weber nie ma jednak wątpliwości. Dokumentacja medyczna i wojskowa z 1916 r. – jak przekonuje – nie wspominają o ranie w podbrzuszu, a oficjalna lista strat pułku określa obrażenie Hitlera jako lekkie. Nie ma więc mowy o utracie jądra w bitwie nad Sommą. Jest natomiast zasadnicze pytanie: dlaczego Jambor zapamiętał szczegóły obrażeń i nazwisko akurat tego kaprala, skoro miał do czynienia z setkami jeśli nie tysiącami rannych? Jest też uwaga, że do obrażeń doszło nie na polu bitwy, jak wynika z relacji bieńkowiczanina, a w schronie, w pobliżu dowództwa pułku, około dwa kilometry od pierwszej linii frontu.

Relacje z drugiej ręki

Po powrocie z wojny Johann Jambor zamieszkał w Bieńkowicach. Z frontu nie wróciło blisko pięćdziesięciu mężczyzn z tej wsi, w tym jego brat Izydor. Ożenił się z bratową-wdową Eufemią (z domu Porwoł), zajął się gospodarką, wychował bratanka Izydora i piątkę własnych dzieci. W księdze adresowej powiatu raciborskiego z lat 30. widnieje jako mieszkaniec zagrody nr 27. utrzymujący się z roli i pracy najemnej (tzw. Halbbauer). Jego potomkowie do dziś żyją w Bieńkowicach.

W czasie II wojny światowej jako Ortsbauerführer zajmował się organizowaniem prowiantu i kwaterunku dla przemieszczających się wojsk Wehrmachtu. W kwietniu 1945 r., po zajęciu Bieńkowic przez Rosjan, uciekł do Czech, potem do Kłodzka, by w czerwcu spotkać się z poszukującą go rodziną. Nie mógł pozostać w Polsce, bo był ścigany przez bezpiekę. Do 1947 r. przebywał w Czechosłowacji, aż do ogłoszenia amnestii. Mimo gróźb wysiedlenia do Niemiec, rodzinie udało się pozostać w Bieńkowicach. Sanitariusz z I wojny światowej, już jako Jan, zajmował się do końca życia rolnictwem. Był pobożny i szanowany. Nagradzano go nawet za wzorowe prowadzenie gospodarstwa. Zmarł 19 czerwca 1985 r. po nieszczęśliwym upadku ze schodów.

Przed śmiercią opowiedział historię spod Bapaume. Pierwszemu, już w 1968 r., księdzu Franciszkowi Pawlarowi, rodem z Bieńkowic, wtedy proboszczowi w pobliskich Krzanowicach. Ks. Pawlar pasjonował się historią, gromadził pamiątki i artefakty. Relacje Jambora nagrał dwukrotnie, z trzyletnim odstępem, pierwszą bez wiedzy rozmówcy. Obydwie się pokrywały.

Taśmy, niestety, zostały zniszczone w 1997 r. podczas powodzi. Woda z Psiny wlała się do domu, gdzie duchowny – do śmierci w 1994 r. – mieszkał po opuszczeniu krzanowickiej plebanii. W piwnicach pozostały jego zbiory. Próbowano je ratować, ale bez skutku.

Ks. Franciszek Pawlar

Wiemy o tym z relacji Franciszka Korczoka z Bieńkowic. Jako krewniak opiekował się emerytowanym duchownym. U Korczoka zachowała się jedynie pisana przez księdza kronika Bieńkowic. Jest tam zdjęcie Johanna Jambora i zredagowana po niemiecku notatka o wydarzeniu spod Bapaume.

W 1982 r. opowieści wysłuchał nieżyjący już Alois Cwik, autor wydanej w 2009 r. monografii Bieńkowic. W latach 80. Jambor zwierzył się także żyjącemu do dziś bieńkowickiemu stolarzowi, Blasiusowi Hanczuchowi.

Pod koniec lat 90. XX wieku tematem zainteresowały się media. Zaczęło się w 1998 r. artykułami opolskiego dziennikarza Wojciecha Dobrowolskiego („Tajemnicze rany gefreitra”, Nowa Trybuna Opolska, 26.06.1998, s. 6, „Wenn er Hitler nicht gerettet hätte …”, [w:] „Schlesische Wochenblatt” nr 26/1998, s. 4.). Potem doszły kolejne, w Polsce, w Niemczech i Wielkiej Brytanii. Świadek wojennych losów Hitlera budził duże zainteresowanie.

Artykuły prasowe zwróciły uwagę historyków. Tak to Jambor dostał się na karty najnowszych biografii Adolfa Hitlera.

Niestety, żaden z poważnych zachodnich historyków nie przeprowadził wywiadu z Janem Jamborem. Znając z archiwaliów okoliczności związane z bitwą nad Sommą mogliby zweryfikować jego relację. Mając do dyspozycji przekazy z drugiej ręki, podchodzą do nich sceptycznie.

Ale on się boł

– Tego dnia pod Bapaume rannych było wyjątkowo dużo. Tak wiele, że nie nadążali z wynoszeniem. Johann niósł z kolegą jednego na noszach, chcieli szybko wydostać się na tyły, ale usłyszeli błaganie jeszcze jednego żołnierza. Wrócili się po niego, dali go na nosze. Ale wówczas nad głową zaczęły świstać im kule. Francuzi ruszyli, mimo że z niemieckiej strony dalej ściągali rannych z pola bitwy. Tam był okop, wskoczyli do niego, zostawiając rannego na górze. Nie mogli go znieść, nosze się nie mieściły, a ranny był cały zbolały. Zaczął wrzeszczeć, że są tchórzami, że zaskarży ich do sądu wojskowego. Że mają wracać. Gdy się uspokoiło, sanitariusze wzięli pieklącego się kamrata i odciągnęli go do tyłu, na taki bauplatz, gdzie robili opatrunki. Bandażowali i pisali sprawozdania. Wszystko spisywali (…) Jambor słyszał jak Hitler z lekarzem rozmawiał. – Pytał, czy będzie mógł mieć dzieci, bo dostał w unterleib (podbrzusze), ponoć stracił jądro – relacjonował opowieść Jambora Blasius Hanczuch (marzec 2011 r. na łamach Dziennika Zachodniego).

Przekonuje, że Jambor skojarzył Hitlera z rannym kapralem w latach 30., po tym, jak usłyszał wodza III Rzeszy w radiu. – Nikomu o tym nie mówił. Ale w domu wiedzieli, że uratował Hitlera. I żona mu mówiła: Johann, jakbyś mu przypomnioł, może byś jakoś robota dostoł. Nie musiołbyś za pługiem chodzić. Ale on się boł. Padoł jej – jak on by se przypomnioł, jak my go transportowali i jak my do tego okopu wskoczyli bez niego – to by dał nam popalić – opowiadał dziennikarzom Hanczuch.

– Głos był mu jakoś znany. Zorientował się, że to był ten żołnierz z sąsiedniej kompanii, ten, co zawsze tak krzyczał. Zawsze było tak, że jak jedni walczyli, drudzy odpoczywali. Hitler nie dał swoim długo spokoju. Tylko ich tam ćwiczył i gonił po placu. Wszystko musiało być u niego perfekt. I ten charakterystyczny krzyk… – miał słyszeć Hanczuch.

Ponoć Jambor zapamiętał też, że nazwisko Hitler było w książeczce wojskowej, którą przeglądał w 1916 r.

Czy Jan Jambor mówił prawdę?

Nie wiemy na ile wiernie słuchacze Jana Jambora odtworzyli jego słowa. Niewykluczone, że coś dopowiedzieli od siebie. Nie zgadzają się szczegóły. Pułk Hitlera ostrzeliwali Brytyjczycy, a nie Francuzi, co ma jednak drugorzędne znaczenie. Wojna toczyła się na francuskiej ziemi, a rekruci cesarskiej armii nie musieli wiedzieć, kto dokładnie do nich strzela.

Nie ma podstaw, by z góry zarzucać Jamborowi konfabulacje. Górnośląski pułk walczył przecież w bliskim sąsiedztwie pułku Hitlera. Na zachowanej frontowej fotografii jest w mundurze tej formacji z opaską sanitariusza. Nawet jeśli Hitler został ranny w schronie, a nie na polu bitwy, to musiał być przeniesiony na noszach do lazaretu. Nie można wykluczyć, że w tym czasie doszło do ostrzału, a sanitariusze w pierwszej kolejności ratowali swoje życie, a nie krzykliwego gefrajtra. Hitler co rusz wpadał w szał i tak też mógł się zachować w Le Barque. Jego groźby i temperament zapewne utkwiły w pamięci Górnoślązaków. Widząc krew w okolicy krocza mogli przypuszczać, że ucierpiało przyrodzenie kaprala. A może widzieli opatrywanego Adolfa i brak jądra, uznając, że to efekt zranienia, nie wiedząc o wnętrostwie?

Wnętrostwo Hitlera już w 1923 r. stwierdził dr Brinsteiner. Pogłoski o tym, że Führer ma jedno jądro krążyły w Niemczech w latach 30., zaraz po tym jak doszedł do władzy. – Wśród towarzyszy broni wyróżniał się tym, że przy każdej okazji – w toku rozmów na froncie i w listach pisanych do różnych osób – manifestował swój niemiecki patriotyzm – pisze jeden z najwybitniejszych biografów Hitlera, Karol Grünberg. Była to więc postać stosunkowo łatwa do zapamiętania.

Kiedy w latach 30. Jambor skojarzył rannego z przywódcą nazistów wpadł zapewne w przerażenie. W Niemczech szerzył się terror. Nic więc dziwnego, że wolał milczeć. Ujawnienie udziału w walkach pod Bapaume, w dobie narastającej inwigilacji, z pewnością zwróciłoby na niego uwagę SS albo Gestapo.

Po 1945 r. milczenie też było złotem. Jambor był przecież Ortsbauerführerem. Pracował bezpośrednio dla Wehrmachtu.

W latach 80., w dobie Solidarności, tego typu opowieści mogły już tylko wzbudzić zainteresowanie znajomych ze wsi, dziennikarzy i historyków, co zresztą stało się faktem, ale już po śmierci Jambora.

Piekło wybuchających pocisków

Frontowy kolega Hitlera, Ignaz Westenkirchner, wspominał w 1934 r, że jako łącznik ochotnik, „biegnący przez piekło wybuchających pocisków i płonących domów”, przyszły Führer „został trafiony w lewą nogę, przynieśli go potem pułkowi sanitariusze”. Westenkirchner mówi o ranie odniesione na polu bitwy. Jego relacja, podobnie jak Jambora, została jednak uznana za niewiarygodną.

– W końcu września 1916 roku moja dywizja została posłana do bitwy nad Sommą. Dla nas było to pierwsze z serii wielkich starć, przywodzących na myśl raczej prawdziwe piekło niż wojnę. Przez całe tygodnie trwaliśmy twardo pod nieprzerwanym ogniem artylerii. Niekiedy oddawaliśmy nieco terenu, zaraz jednak odzyskiwaliśmy go, i nigdy nie ustępowaliśmy. 7 października 1916 roku zostałem ranny, miałem jednak szczęście, że udało mi się wrócić do naszych linii – wspomina sam Hitler, myląc jednak datę dzienną.

Od 9 października do 10 grudnia 1916 r. leczył się w szpitalu w Beelitz koło Berlina. Po rekonwalescencji wrócił na front. 5 marca 1917 r., na własną prośbę, został ponownie wcielony do swojego dawnego pułku.

Jakkolwiek Hitlerowi można zarzucić, że kreował się na bohatera, to nie budzące podobnych zastrzeżeń relacje z bitwy nad Sommą mówią o niskim morale niemieckiego rekruta, „zszarganych nerwach”, „depresji umysłowej” i licznych dezercjach. – Nawet podczas umiarkowanego ostrzału zachowują się jak oszalali – zapisano w dzienniku 1. batalionu. Czyż nie tak właśnie – w relacji Jambora – zachowywał się Hitler pozostawiony na noszach przy leju po bombie?

Grzegorz Wawoczny

Opublikowane przez
WAW
Dołącz do dyskusji

WAW

Wydawca, redaktor naczelny - zapraszam do kontaktu autorów oraz czytelników pod adresem mailowym ziemia.raciborska@gmail.com