HM – Krzyżanowice, urodzona w 1933 roku
1 kwietnia 1945 roku nad Krzyżanowice nadleciały od strony Rogowa radzieckie samoloty. Tego dnia rozpoczęło się ciężkie bombardowanie, które trwało od rana aż do godzin wieczornych. Bomby zrzucano na nasze domy, zagrody, zabudowania, raniąc i zabijając przede wszystkich tutejszych mieszkańców. Mało, że bombardowali budynki – z ciężkich karabinów piloci strzelali do każdego człowieka, który pojawił się w polu rażenia ich broni, bez rozróżnienia czy był to cywil, czy też żołnierz niemiecki, których swoją drogą było już niewiele, gdyż w ogromnej swej większości zdążali oni już ku czeskiej granicy.
Ja, siostra, brat oraz nasza mama w obawie przed zawaleniem się domu w razie ewentualnego trafienia przez bombę, uciekliśmy w pole. Tutaj, też właśnie nieszczęśliwie, dosięgnęły nas odłamki wybuchających pocisków. Ranna zostałam ja oraz mama. Rany okazały się na tyle poważne, iż musiałyśmy pozostać tam, gdzie zostałyśmy postrzelone. W leju po bombie przeleżeliśmy wszyscy od około 10 rano aż do 18 wieczór. Dopiero wtedy mnie oraz moją mamę ściągnięto z pola i odwieziono wojskową sanitarką do lazaretu wojskowego w Nowej Wiosce. Stamtąd odesłano nas z rannym żołnierzami do wojskowego szpitala do Hlucina. I tam nie byłyśmy za długo. Jako, że Rosjanie niedługo poczęli także ostrzeliwać Hlucin, przetransportowano nas do Peczkowic, a stamtąd do Frydka-Mistka. Dzięki pomocy żołnierzy niemieckich razem z nami w szpitalu były z nami brat i siostra, pomimo tego, iż żadne z nich nie było ranne.
Swoistą przewrotnością losu może być fakt, iż nasz dom, z którego uciekaliśmy w obawie przed bombardowaniem nie został nawet draśnięty.
Po około 3 miesiącach wróciliśmy do Krzyżanowic. Co prawda nasz dom nie został zniszczony, natomiast był dokładnie rozszabrowany i rozkradziony. Ze sprzętu domowego ostały się tylko meble oraz obrazy. Nie było pościeli, ubrań, nic do jedzenia. Na dobrą sprawę z ubrań mieliśmy tylko to, co na sobie. Pomimo wszystko można powiedzieć, iż mieliśmy szczęście w nieszczęściu. Same Krzyżanowice były zniszczone w około 80% i wiele domów było w mniejszym czy większym stopniu zniszczonych.
Z opowiadań innych mieszkańców wiemy, iż w czasie, gdy przebywaliśmy w szpitalu, w Krzyżanowicach na jakiś czas pojawili się czescy żołnierze, którzy mówili, iż włączą naszą miejscowość do Czechosłowacji. Trwać to miało raptem kilka dni.
Ja sama przebywając w czeskich szpitalach w Hulczynie i we Frydku, pamiętam bardzo niechętny, wręcz wrogi stosunek Czechów do Niemców. Zdarzało się, że wyzywano nas od „Germanów”.
Po wojnie władze przeprowadziły tak zwaną repolonizację wśród miejscowej ludności. Objawiało się to między innymi w tępieniu języka niemieckiego używanego przez miejscową ludność. Tych, których uznano za nie nadających się do spolonizowania Niemców aresztowano i zgromadzono w krzyżanowickim pałacu, który należał do sióstr zakonnych. Jako, że panowały tam bardzo ciężkie warunki sanitarne, bardzo szybko wybuchła tam epidemia tyfusu, na który zresztą zapadli także inni mieszkańcy Krzyżanowic. Chorymi opiekowały się siostry zakonne, a do klasztoru trafili wszyscy chorzy. Ostatecznie po uśmierzeniu epidemii wypuszczono wszystkich przetrzymywanych do domu.
W urzędach i zresztą także w każdym miejscu publicznym wolno było używać tylko języka polskiego. Zważywszy na to, iż przed wojną ogół uczęszczał tylko i wyłącznie do niemieckiej szkoły, a i w większości domów używało się przeważnie tylko języka niemieckiego lub gwary śląskiej, ten przymus polskiego był z początku dużym utrudnieniem. Z nienawiści do wszystkiego co wiązało się z niemieckością niszczono nawet napisy na nagrobkach. A przecież nawet wtedy, gdy u władzy byli hitlerowcy, faszystowskie władze nie nakazały nigdy niszczyć pomników z polskimi napisami! Szykanowano także na różne sposoby, utrudniając przykładowo podjęcia pracy zarobkowej, czy czyniąc różnorakie przeszkody w urzędach mężczyznom, którzy służyli w niemieckim Wehrmachcie i stopniowo wracali z niewoli.
Jeszcze w 1945 roku do Krzyżanowic zaczęli przybywać repatrianci. Część pochodziła z centralnej Polski, inni aż z przedwojennych polskich kresów. Naprzeciwko budynku dzisiejszej szkoły dawniej mieściły się budynki gospodarcze z pałacu krzyżanowickiego, tzw. masztalnie. Tam też początkowo w większości osadzono osadników. Rozparcelowano także pałacowy folwark na mniejsze działki. Niektórym przydzielono domy po mieszkańcach Krzyżanowic, którzy wiosną 1945 roku wyjechali w obawie przed nadciągającym frontem. Jako, że większość uciekinierów powróciła do Krzyżanowic, dochodziło do rozmaitych konfliktów – wszak w swych własnych mieszkaniach zastawali oni obcych ludzi, którym nowa władza przydzieliła ich domy!
Niektórzy z repatriantów przyjeżdżała tutaj z przeświadczeniem, iż wszystko tutaj należy do nich – przecież według nich, mieszkali tutaj pokonani Niemcy. To wzajemne niezrozumienie brało się także z tego, iż my początkowo nie rozumieliśmy ich mowy (polskiego), a oni naszej – gwary śląskiej (którą nowoprzybyli często brali za czysto niemiecki język). Ostatecznie niewielu repatriantów ostało się w Krzyżanowicach; w ogromnej większości ci, którzy w ciągu 1945 i 1946 roku przybyli do naszej miejscowości zostali przeprowadzeni, podobno do Chałupek. Tutaj ostały się nieliczne rodziny, których członkowie z czasem zgodnie stopili się z miejscową ludnością, i w zgodzie tworzymy do dnia dzisiejszego jedną społeczność.
Przed niedostatkiem i skrajną biedą ratowały nas nielegalne wyprawy do sąsiednich Czech. Tam nie było większych problemów z podstawowymi artykułami – szczególnie chodliwe i poszukiwane były stamtąd buty. Z kolei do Czech nosiło się na handel słoninę, i rozmaite tłuszcze, których im brakowało. Przyłapanych na przemycie zamykano w areszcie w Raciborzu. Tych, którzy mieli mniej szczęścia zamykano aż w Gliwicach, gdzie ich bardzo często torturowano. Sama granica była bardzo pilnie strzeżona. Pilnujący żołnierzy nigdy nie pochodzili spośród miejscowych mężczyzn, a raczej z centralnej Polski. Żołnierzy ci w większości nie robili nic na przekór, ani na złość tutejszej ludności – mieli zrozumienie dla trudnej sytuacji materialnej. Jednakże, co niestety, zdarzali się i nadgorliwcy. Był jeden przypadek, iż jedną kobietę zastrzelono na granicy, drugą zaś postrzelono.
Wiele było złości między ludźmi. Także między miejscowymi zdarzali się mniej życzliwi, którym zależało, aby wkupić się w łaski nowej władzy ludowej, chociażby poprzez donosy. Na szczęście jeszcze więcej było ludzi, którzy nawet w tej powojennej biedzie służyli pomocą.
Z perspektywy tylu lat wstecz mogę powiedzieć, iż pierwsze powojenne lata były ciężkim okresem dla mieszkańców Krzyżanowic. Akcja repolonizacyjna, niszczenie wszelkich przejawów kultury niemieckiej, która przez tyle wieków współkształtowała tutejszą ludność, a także ogólnie ciężka sytuacja materialna ciężko doświadczyły mieszkańców naszej małej ojczyzny. Ale to tu był i jest nasz dom!
Opracowanie Krzysztof Stopa (ob. Langer), fragment książki WOJNA – POKÓJ – LUDZIE Karty wspólnej przygranicznej historii 1945. Materiały do edukacji regionalnej/ VÁLKA – MÍR – LIDÉ Listy společné příhraniční historie 1945. Materiály k regionálnímu vzdělávání, wydanej w 2007 r. nakładem wyd. WAW, publikowanej we fragmentach za zgodą autora oraz Gminy Krzyżanowice.
Zdjęcie poglądowe – fot. zbiory Константина Рыкова